News

Nowy album Marco V – recenzja FTB.pl

Marco Verkuijlen powraca z drugim albumem studyjnym: „Propaganda” swą premierę miała kilkanaście dni temu, a już wkrótce będziecie mogli szykować trochę miejsca na swoich półkach z płytami – krążek pojawi się w Polsce za sprawą labelu ProLogic.



Marco już jakiś czas temu zaczął być częstym gościem czołowych polskich eventów. Pomyśleć że ten niezbyt wysoki Holender zaczynał swoją karierę dj-a na trzy lata przed wprowadzeniem do gramofonów regulacji prędkości…

„Propaganda” to drugi, po wydanym w 2005 roku „200V” album Marco V. Częstotliwość niezbyt to imponująca, szczególnie jeżeli bierzemy pod uwagę to, że przepychające się na piedestale gwiazdy z trancowej czołówki wydają album co dwa lata, tak zwany „międzyczas” wypełniając kompilacjami niegdyś kultowymi, a dziś z całej tej estymy została tylko nazwa serii i twarz (na której akurat znaki czasu są skrzętnie ukrywane;)) wykonawcy. Marco wydaje się nie uczestniczyć w tej pogoni, bez pośpiechu wydając jakościową muzykę. Pełen profesjonalizm w czystym tego zwrotu znaczeniu.

Ok, może dziś Marco V nie jest gwiazdą trancu (w końcu jego muzyka stuprocentowym trancem nie jest) jednak wielu ludzi dziś tworzących trance wymienia go jako jedną z największych inspiracji. Trudno się temu dziwić, przecież jeszcze na „200V” była cała masa trancowych numerów, uznanych przez wielu za klasyki i w tym miejscu trzeba wymienić „False Light”, „More Then A Life Away” czy „Automanual” i „Red Blue Purple”. Nie jest tajemnicą, że w studiu Marco wspierany jest przez geniusz Benjamina Kuijtena alias Benjamin Bates. Nie da się ukryć, że gusta muzyczne obydwu panów pozmieniały się na przestrzeni ostatnich lat, nawet jeżeli za punkt ‘A’ obierzemy sobie rok 2005, w którym to ukazało się „200V”.



Wszystko to podąża w kierunku ciekawym. Unikalna mieszanka ciężkich tech-house’owych patentów z trancową melodyjnością namalowaną w oryginalnych barwach. W taki sposób od jakiegoś czasu wyglądają numery Marco i Benjamina. „Propaganda” pod tym względem nie zaskakuje – jeżeli ktoś zwolennikiem takowych brzmień nie jest, album najzwyczajniej w świecie nie jest adresowany do niego. Można tutaj dyskutować na temat kreatywności Marco, można podawać argumenty przeciw jego muzyce mnożąc przykłady wtórnych brzmień, ale nie o tym chciałem napisać. Po pierwszym przesłuchaniu najnowszego dzieła pana Verkuijlena odniosłem dziwne wrażenie graniczące z pewnością, że jako muzyk tym albumem osiągnął on apogeum swych umiejętności.


Brak na tym albumie tzw. „podlizywania się do słuchacza” za pomocą popowych wokali tak nachalnie przepychanych przez trancową czołówkę. Warto zapoznać się z rozpoczynającym album „Unprepared” czy klimatycznym „Solitary Confinement” z udziałem nieznanej szerzej Khashassi, aby przekonać się, że nawet na tak maksymalnie instrumentalnym albumie znalazło się miejsce na dobre wokale.


Absolutnym zaskoczeniem dla moich uszu, a jednocześnie dla mnie jako ich posiadacza i czynnego użytkownika, było pierwsze przesłuchanie „The Man Who Was There” – świadectwo muzycznej dojrzałości, coś, czego Marco nigdy wcześniej chyba nie zrobił, oraz jeden z kilku numerów, które spowodowały że symbolicznie padłem na twarz podczas odsłuchu tego albumu. Obok „A Journey Into Sound” mrocznym klimatem urzeka także majestatycznie zabarwiony „Counterpoint”. „Treviso” i „Ritual Purification” zabarwione są lekką nutką orientu poprzez pojawiające się gdzieś w oddali wokale, a kończące propagandowy przekaz „WRC Theme” powoduje chęć wciśnięcia play jeszcze raz. Trochę cierpliwości – „Propaganda part II” wg zapowiedzi samego autora wyjdzie po wakacjach. Praca trwa. Tymczasem delektujcie się najlepszym albumem w artystycznym dorobku Marco V. Warto.


Polska premiera krążka odbędzie się 25.05   


Marco V już za tydzień zagra na Juwenaliach w Poznaniu, a w ostatni weekend lipca na Sunrise Festival 2009.




Polecamy również

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →