Recenzje

Nowa kompilacja Solarstone – recenzja FTB.pl

Długo zapowiadana nowa seria kompilacji Richarda Mowatta znanego bardziej jako Solarstone – ruszyła. „Electronic Architecture” niesie ze sobą masę niespodzianek i dobrej muzyki. Oto nasza recenzja tego wydawnictwa.


Rok temu miałem tę niewątpliwą przyjemność recenzowania długogrającego „Rain Stars Eternal”, na którym ścierpieć nie mogłem jedynie obdarzonego nadmiernie przesłodzonymi wokalami i pretensjonalną otoczką „Lunar Rings”. Reszta materiału zawartego na ‘RSE’ to majstersztyk, coś jak wzór do naśladowania dla ludzi chcących wydawać trancowe albumy, chociaż zarówno ja sam, jak i Wy, potrafilibyście podać jeszcze kilka innych (tak samo lub jeszcze bardziej) wartościowych pozycji. Od kiedy dowiedziałem się o nadchodzącej kompilacji, która w zamyśle ma być czymś innym od reszty płyt zawierających Various Artists, bacznie obserwowałem wszelkie doniesienia w tym temacie. Okazuje się, że warto było czekać…


Jak wygląda trancowy rynek kompilacji? Znani dj-e dają swoim fanom to, czego oni chcą, często w tym wypadku idąc na łatwiznę wspierając się znanymi nazwiskami. Od jakiegoś czasu kompilacje znamienitych tego świata opierają się tylko na wyścigu, kto ile takich znanych nazwisk zgromadzi i ile z nich wesprze przedsięwzięcie swoimi ekskluzywnymi utworami (cały czas mówię o środowisku trancowym). Jeżeli chodzi o miksowanie, to wszystko brzmi jak typowy dj-set, ze standardowymi przejściami i podobną tonacją kolejnych utworów. Kiedyś niesamowitym klimatem urzekało „In Search Of Sunrise” Tiesto, a Paul van Dyk w 2001 roku dał światu pierwszą część „The Politics Of Dancing”, które zawierało w przeważającej części utwory innych wykonawców, przy czym przy większości z nich PvD ingerował w aranżację swymi producenckimi detalami (które de facto nadawały kawałkom często diametralnie inne oblicze). Do dziś ciężko zdobyć te klasyczne numery oznaczone umieszczonym w nawiasie napisem „PvD rework”, a jego przeróbki Mainx – „88 To Piano”(którego na ‘TPOD’ akurat nie było), Ralphie B – „Massive” czy autorskie (niewydane!) „Autumn” są na samym topie listy najbardziej pożądanych rzeczy na świcie u wielu moich znajomych. Pod uwagę nie biorę tutaj arminowych ‘Yearmixów’, w których często dobry instrumental zostaje wręcz skażony popowymi wokalami tylko dla tego, żeby zmieścić 4 numery w jednym momencie, a na całości zmagazynować jakieś 80 kompozycji. Poza tym, coroczne podsumowania ASOT to podobno Vox Populi, co więc taki Armin może zrobić, jeżeli ludzie chcą usłyszeć akurat takie a nie inne 80 numerów? Miksuje po prostu to, co ludzie chcą usłyszeć. W poprzednim roku pozytywnie zaskoczyła mnie składanka „Cream Ibiza” autorstwa Paula van Dyka. Sporo atrakcyjnie zmiksowanych numerów podnosiło wartość artystyczną tego wydawnictwa. Szczytem wszystkiego jest moim zdaniem wydawanie kompilacji z ogranymi numerami. Nie będę w tym miejscu podawał tytułów, aby nie robić komuś antyreklamy, ale zawsze w takim momencie zastanawiam się, czy szefowie wydającego to labelu naprawdę liczą na jakiekolwiek zarobki związane ze sprzedażą takiego „cacka”. Format cyfrowy również stwarza niebywałą okazję do wydania kompilacji. W tym temacie jeżeli chodzi o zeszły rok to zdecydowany plus należy się Marcusowi Schossowowi za jego „Kiev” (świetny dobór nieoczywistych utworów – brawa za odwagę), natomiast kolejne głośne „WHY?” pojawiło się w mojej głowie po przesłuchaniu „Vandit Digital” miksowanego przez Jona O’Bira (oklepane numery z cyfrowej stajni PvD). W większości kompilacji jakby brakowało polotu, chęci pokazania, że stworzenie jej także może być sztuką, kolejną okazją do eskalacji własnych umiejętności. Może skoro fanom wystarcza obecny stan rzeczy, to po co ryzykować i narażać się na krytykę? Mam taką cichą nadzieję, że będący u szczytu popularności, wiecznie uśmiechnięci i ładni trancowi dj-e przesłuchają sobie chociażby „Balance 14” Jorisa Voorna (która akurat z trancem nie ma nic wspólnego) i uświadomią sobie, że kreatywność można wykorzystać również na kompilacjach, a jedynym ograniczeniem w dobie nowoczesnych technologii jest tylko wyobraźnia. Bo czyż dj-ing nie ma być sztuką? Tyle tytułem wstępu. Co mamy na „Electronic Architecture”?


Solarstone nie idzie na łatwiznę. Solarstone pokazuje, że kompilacja może być CZYMŚ. No ok, może do wyczynu Jorisa Voorna ‘trochę’ mu brakuje, co nie zmienia faktu, że na tle trancowych kompilacji ta jedna wybija się z potężnego, momentami aż nazbyt niewyraźnego tłumu. Solarstone konstruuje dwa krążki, na których brak jest wielkich gwiazd odwiedzających Polskę średnio trzy razy do roku. Brakuje tu także sensacyjnych debiutantów różnorakich rankingów, a niektóre nazwiska poznaliście być może w przeszłości za sprawą kilku utworów (nie wliczam Tarrentelli, Breakfasta, Saints & Sinners, duetu Haylon, Katchy czy nagrań samego Solarstone) . Ok, co więc jest na „EA”? Klimat, jakiego dawno nie spotkałem na stricte trancowych kompilacjach, masa młodych talentów, od których wręcz pragnę jeszcze coś w przyszłości usłyszeć, potężną ilość utworów, których czołowi trancowi dj-e nie mieliby odwagi wrzucić na kompilację, bo status jaki osiągnęli nie pozwala im na to – pod tym względem wyczuwam analogię do tiestowego „In Search Of Sunrise”, które często promuje nieznane nazwiska. Śmiem jednak zaryzykować, że „Electronic Architecture” bije na głowę jak nie tylko ostatni wolumin składaka Tijsa, to co najmniej dwa poprzednie. Tutaj obcujemy z muzyką, która w tak piękny i frywolny sposób rozprzestrzenia się w różnych kierunkach, zahacza przy tym o wiele płaszczyzn dając poczucie prawdziwej podróży, podczas której obcujemy z naprawdę jakościową twórczością. Mamy tu magiczne pierwsze CD zawierające mocno porgresywny odcień, natomiast drugi krążek jest w całości wypełniony upliftingowymi numerami i nie są to bynajmniej popłuczyny z różnych audycji radiowych o wysokim wskaźniku słuchalności. Urzekły mnie subtelne zmiany w utworach wprowadzone przez Mowatta. Za dobry przykład posłuży tutaj chociażby „Slowmotion” stworzone z Orkideą – numer niby znany, ale z dodaną kobiecą (melo)recytacją w języku francuskim zyskuje nowy wymiar (zatytułowany adekwatnie ‘French Reneissance Mix’), tak różny od wersji podstawowej. Co innego obserwujemy w otwierającym magiczną przygodę „Jigsaw” Tarrantelli – pady z tego numeru pojawiają się jeszcze w trzecim w kolejce „Oversound” Cormaca Murphy’ego. Ten sam zabieg obserwujemy na CD2, gdzie wokalizy z „Late Summer Fields” słyszymy już kilka minut przed wejściem właściwego im numeru. Z wyjątkiem ozdobionego po francusku „Slowmotion” do wokalnych numerów zaliczyć można jeszcze piękną „Kenyę” autorstwa Jahavi (tak jest, wykonawca pochodzi z Nairobi), gdzie pocięte wokalizy idealnie kontrastują z oldschoolowo pobrzmiewającym syntezatorem. Poza tymi wyjątkami, nie znajdziecie całych partii wokalnych, tak wszechobecnych ostatnio w różnego rodzaju produkcjach z etykietą ‘trance’ (nawet „Wanna Feel What You Feel” naszego Solar Energy wykorzystane jest tutaj jako instrumental). Ponadto Solarstone wraca do zapomnianych przez wszystkich breakbeatów: Under This – „Black & White” na pierwszym krążku czy Reii – „Shocks” kończące całe „EA” są na to dowodem niezbitym. Rich Mowatt już niedługo otworzy nowy sublabel Solaris – Molecule, który ma zamiar promować muzykę Soft Tech – na „Electronic Architecture” zapowiedzią tych wydawnictw jest remiks, jaki Ilya Malyuev zrobił dla Forerunners. To coś na wzór wypadkowej progressive i minimalu zawierającego subtelne (bliskie tym zawartym w trancowych akordach) emocje – zdecydowanie rzecz godna uwagi. Drugi krążek to głównie emocjonalny trance, pełen melodyjności i głębi, klasyczny a w całej tej klasyczności pozbawiony naiwności, dojrzały. Już po krótkim intrze wszystkich niedowiarków przekona o tym Leo G ze swoim „Muttering Retreat” – wakacyjny klimat, bas naznaczający swą wibracją wszystko wokół oraz subtelne piano introwertycznie odgrywające złożoną melodię. Coś pięknego. Wśród debiutantów ciekawie wypada następna w kolejce Majera, Bot Ciprian oraz Jox. W świetnej formie znajduje się Breakfast, który po mistrzowsku reinterpretuje utwór „Peace” niegdyś znanego projektu Saints & Sinners. Najmocniejsze uderzenie na tej kompilacji zapewniają Souls In Motion. Ich przesączone elektrycznym basem „Sensual Illusion” wydaje mi się słabo komponować z resztą materiału, jednak w porównaniu z zawartym tu materiałem jest to najmocniejszy kawałek na „Electronic Architecture”.


Solarstone po raz kolejny pokazuje klasę. Nie ma tu miejsca na tandetę, powielane do znudzenia schematy i pogoni za trendami, tylko po to, by zadowolić setki tysięcy fanów na całym świecie. Nie znaczy to bynajmniej, że Rich Mowatt tych fanów nie ma wcale. Może po prostu postanowił dać im coś innego, COŚ jak na trancowe warunki odkrywczego i ambitnego. W mojej opinii najlepsza trancowa kompilacja tego roku i jedna z najlepszych od bardzo długiego okresu czasu. Bez Obrazy. To wszystko w czasach, w których takiego podejścia do muzyki brakuje. Posłuchajcie sami i oceńcie.   




Polecamy również

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →