News

Najlepsze kawałki roku według FTB. Część 5: Siedemnaście Razy Hubert Maćkowiak

W rzeczywistości nie jest to żadne top, a już na pewno nie żaden. Nie gwarantuję więc, że poniższe utwory dostały pięć punktów w czteroipółstopniowej skali RA tudzież dziewięć i dziewięć dziesiątych na Pitchforku. Co więcej, mnie samemu ocena nastręczyłaby pewnie tyle problemów, co przygotowanie zestawienia, więc unikając jakiegokolwiek wartościowania, wszelkie numery – poza tymi muzycznymi – mają charakter wyłącznie porządkowy.

01. Aeroplane – „We Can’t Fly”
Zaczęli fantastycznym singlem zapowiadającym debiutancką płytę, a skończyli piękną katastrofą, jak pisał Patryk Zalasiński w jednej z wielu nieprzychylnych recenzji albumu Aeroplane. A właściwie – skończył, bo jeszcze przed wydaniem longplaya okazało się, że formację opuścił Stephen Fasano. Mimo to „We Can’t Fly” (singiel) sponsorowało moje ostatnie wakacje i pewnie na tych jednych się nie skończy. Dla tych bardziej niszowych to „guilty pleasure”, dla tych mniej – przyjemność całkowicie niekryta, tak czy inaczej – słuchali wszyscy.

02. Apparat – „Sayulita”
Jakiś czas temu ktoś wpadł na pomysł, by kiepski niby-house-niby-trance nazywać maximalem. Swoje spojrzenie na alternatywę dla minimalu Apparat przedstawił na wydanej jesienią kompilacji „DJ Kicks”. Z samych zawartych na niej utworów można by ułożyć silne top 2010, „Sayulita” łączy jednak wszystko to, co uwielbiam w debiutanckiej płycie Moderatów – świetną produkcję, wyjątkową melodyjność i głęboki klimat, dzięki którym ucieka też chylącej się w stronę popu ostatniej solowej płycie Saschy Ringa.

03. Balam Acab – „See Birds (Moon)”
…czyli dubstep z głębi oceanu. Wybrałem utwór otwierający pierwszą EP-kę Koone’a – gdyby nie przesterowany bas, bardziej dub niż step, ale tak naprawdę mógłby to być każdy inny kawałek z „See Birds EP”. Muzyka przyszłości? 

04. Bot’Ox – „Blue Steel”
Ten singiel ukazał się co prawda już w 2009 roku, jednak „Blue Steel” znalazło się też na pierwszej płycie tego francuskiego duetu – „Babylon by Car”, która jest sprawą zdecydowanie świeższą (premiera: listopad 2010). Również ze względu na to, co zaprezentowali na tym albumie, Bot’Ox trafiają do tego zestawienia. Kreatywna fuzja house’u, francuskiego electro i reaktywowanego krautrocka spowodowała, że jednocześnie wyparli z niego korespondujące stylistycznie nagrania Prinsa Thomasa.

05. Caribou – „Odessa”
Na “Swim” niektórzy krytycy słyszeli więcej niż rzeczywiście powinni. Ostatni album Caribou był bowiem miejscami dość wyraźnie inspirowany brzmieniami eksponowanymi w kręgu klubowej elektroniki kilka lat temu, przede wszystkim przez Holdena. Tymczasem „Swim” samo stało się świetną ekspozycją tej muzyki, skierowaną do odbiorców, którym ta do tej pory była obca. Utwór otwierający płytę, oczywiście skorelowany razem z teledyskiem, wywarł na mnie największe wrażenie.

06. Chaim – „Love Rehab”
“Love Rehab” to chyba jeden z bardziej niedocenianych klubowych utworów ubiegłego roku. Powód? Być może promowanie produkcyjnej pustki. Hipnotyczny dub mix rzeczywiście miał łatwiej, trafił między innymi do Essential Miksu Digweeda, ale to wciąż tylko refleks pierwowzoru. Pierwowzoru, który ma wszystko – na czele z absolutnie magiczną linię melodyczną. Najwyraźniej zbyt magiczną na dancefloor.

07. Crystal Castles – „Celestica”
Musiałem. To niby tylko oszczędna produkcja i również oszczędny w ekspresji – jak na Alice Glass – wokal. Mimo to coś sprawiło, że „Celestica” była przymusowym skokiem w bok dla wielu fanów indie, rocka czy nawet heavy metalu. Dla fanów techno również.
 
08. Eleven Tigers – „Stableface”
Żółtodziób i od razu z takim albumem (“Clouds Are Mountains”). Gdyby przyjrzeć się trochę bliżej „Stableface”, szybko można dostrzec, że to już gdzieś było. Pogłosy, pocięte i zapętlone wokale… Mimo wszystko jak błędne jest sprowadzenie tego debiutu do próby budowania na sukcesie Buriala, przekonuje cała płyta.

09. James Blake – „Klavierwerke”
„Klavierwerke” to bardziej elektroniczna propozycja od Jamesa Blake’a, choć o tym, że młody Brytyjczyk potrafi śpiewać równie dobrze, jak kolega piętro niżej, nie trzeba przekonywać („Limit to Your Love”). Kolejny przykład na potwierdzenie tezy, że jest dubstep z wielkiej i z małej litery. Temu drugiemu nie kibicuję.

10. Jamie Woon – „Night Air”
To dowód na to, że muzyka elektroniczna, choć często przybiera postać odhumanizowaną, rzeczywiście ma duszę (sic!). Jamie Woon znów świetnie połączył soul z elektroniką. Wprawdzie po tej drugiej stronie tym razem nie Burial, lecz Ramadanman, ale efekt nadal jest porażający. Może to dlatego, że Will Bevan, w swoim stylu schowany w ciemnym rogu studia, pomagał Kennedy’emu w pracach nad rem(f)iksem?

11. Matthew Dear – „Slowdance”
Klimat duszny jak na ciemniejszej stronie ostatniego albumu Telefon Tel Aviv. Wykończenie podobnej klasy. Tak jak w przypadku Caribou, „Black City” Deara jest dla muzyki elektronicznej oknem na świat, przepustką do świadomości tych, którzy wciąż pytają: „Po co ich trzech do jednego komputera?”.

12. Pangaea – „Why”
Wydane pod koniec 2008 roku nagranie „Router” było jednym z muzycznych pomostów, trafiając ostatecznie na kompilację Fanciullego i przekrojowe „Balance 015” Saula, choć nie było w żadnym stopniu utworem spod szyldu cross-genre. Skoczne i spontaniczne „Why” prezentuje diametralnie różne oblicze Kevina McAuleya, ale to tylko dowodzi talentu tego brytyjskiego muzyka.

13. Ripperton – „Nocturnal Reflection 1#”
Tutaj remis z “Random Violence”. Ze względu na wytwórnię (Green Jorisa Voorna), więcej uwagi poświęcano kawałkom pochodzącym z wydanego przez tę oficynę longplaya „Niwa”, ale wydaje się, że to właśnie „Nocturnal Reflection 1#” jest opus magnum w dorobku szwajcarskiego artysty. Jego kompozycjom zarzucano patos i ckliwy ton, ale moim zdaniem emocje wywoływane przez Rippertona są całkowicie szczere.

14. Röyksopp – „The Alcoholic”
Chociaż w Trójce usłyszałem niedawno, że materiał z „Seniora” jest zbyt mroczny, by zdobyć air time w godzinach popołudniowych, przed wydaniem nowego albumu norweskiego duetu obawiałem się czegoś zupełnie innego – żeby Röyksopp nie mierzył w brzmienie a’la AIR, spolegliwe i z kategorii risk-free. Znajdą się pewnie i tacy, którzy powiedzą, że „Senior” moje obawy potwierdził. Dla mnie jednak każdy ponury ton z tego albumu – jak na Röyksopp przystało – został odbity w krzywym zwierciadle, natomiast muzyka („The Alcoholic”, „Forsaken Cowboy”) jest wyjątkowo sugestywna. Rzuca obrazy z ulubionych filmów skandynawskich i dlatego doceniam ją, choć nie jest tak nowatorska jak materiał z „Melody AM”.

15. Shed – „Atmo – Action”
„The Traveller” Sheda zajęło w mojej bibliotece miejsce “The Dance Paradox” Redshape’a. Album ukazał się przecież w podobnej porze i ukazywał tak samo surowe, mechaniczne – czy wręcz metaliczne – brzmienie. „Atmo – Action” jednocześnie bardzo blisko do pobocznego projektu Pawlowitza, czyli techno dubstepu i dubstepowego techno, które wydaje pod aliasem EQD. Po „The Traveller” i innych wydarzeniach na niemieckiej scenie w tym roku można zastanawiać się, czy to rozgraniczenie w przypadku Sheda w ogóle będzie uchwytne.
 
16. Tensnake – „Coma Cat”
Zestawienie hitów klubowych 2010 roku bez tego utworu byłoby niepełne. Marco Niemerski jak mało który muzyk zdołał przekonać krytyków, że kicz – odpowiednio dozowany – może być całkiem w porządku. „Coma Cat” to paradoksalnie wcale nie najlepszy do tej pory numer Tensnake’a. O tym, że mamy do czynienia z objawieniem, przekonywała już opublikowana dwa lata temu EP-ka „Keep Believin’”, ale to z „Coma Cat” trafił do szerokiego spektrum odbiorców, z Defected włącznie. Wydana tam kompilacja z serii „In the House” również trafiłaby do mojego top.

17. Trentemøller – „Silver Surfer, Ghost Rider Go!!! (Trentemøller Remix)”
Styl “Into the Great Wide Yonder”, drugiego albumu Trentemøllera, mógł być zaskoczeniem tylko dla tych, którzy nie widzieli, a właściwie nie słyszeli go w Kopenhadze. „Harbour Boat Trips” bowiem jasno sygnalizowało, że Wayfarery na nosie Duńczyka to nie tylko moda. I właściwie w chwili, gdy byłem już zdecydowany na „Shades of Marble”, a więc numer, który stosunkowo dużo łączy z „The Last Resort”, pomyślałem, że lepiej będzie wskazać na utwór będący emfazą nowego brzmienia Trentemøllera. Mało tego – na remix, który cały ten gęsty, mroczny, nieprzenikniony klimat podnosi do kwadratu.




Polecamy również

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →