News

Melt!Festival 2005-Coś niesamowitego!


Zacznę od tego, że Melt!Festival 2005 zapamiętam jako jedno z bardziej wyjątkowych miejsc i wydarzeń, w jakich miałem okazję uczestniczyć. Z wielu powodów-muzycznych i nie.


Powody niemuzyczne.


Nie wiem czym różnią się genetycznie od nas Niemcy, ale ich geny w połączeniu z doświadczeniem historycznym (mają kapitalizm mniej więcej 50 lat dłużej) powodują, że każdą małą rzecz zorganizują kilka razy lepiej od nas. Prawdopodobnie w całej historii Polski nie zdarzyła się jeszcze impreza czy koncert wymyślona i przeprowadzona tak perfekcyjnie jak Melt!Festival.


Z Poznania na miejsce festiwalu jedzie się samochodem ok.4,5 godziny,a więc krócej niż do Trójmiasta, Warszawy czy Krakowa. Zanim oczom ukaże się „Ferropolis” („Miasto ze Stali”), pojawia się na horyzoncie parking, na który kieruje kilku miłych panów. Po zostawieniu auta wsiadamy do jednego z dwóch podstawionych autobusów, które wciąż kursują między parkingiem, a miejscem imprezy oddalonym o ok. 2 kilometry. Po drodze okazuje się, że po prawej stronie jest jezioro, a tuż przy nim pole kampingowe. Zanim trafiamy na miejsce, mijamy setki leżących w okolicach śmietników i nie tylko butelek po napojach wyskokowych-jeden rzut oka na butelki i widać jak na dłoni preferencje naszych zachodnich sąsiadów: żadnej butelki po wódce, niewiele po piwach-same wina i szampany(!).


 



Gdy dotarliśmy do „Miasta ze Stali” poczuliśmy się rzeczywiście jak wewnątrz małego miasta-bardzo przemysłowego miasta. Industrialny klimat metalowych konstrukcji-pozostałości po kopalni- za dnia wydawał się odpychający i przygnębiający, ale wraz z nastaniem zmroku zaczynał czarować. Nie da się słowami opisać wrażenia, które tworzyło połączenie pięknego, coraz ciemniejszego nieba z metalowymi „potworami”, które nagle stały się bardzo kolorowe. Światła odbite od wielu rozwieszonych w różnych miejscach srebrnych kól padały na konstrukcje, a one jakby..ożywały:) Odsyłam do galerii zdjęć, choć żadne zdjęcie nie odda tego, co wisiało w powietrzu..


Wewnątrz „Ferropolis” zorganizowano cztery sceny, między którymi poruszała się swobodnie i bez pośpiechu niemiecka młodzież (choć były też dzieci dwuletnie i małżeństwa czterdziestolatków z praktycznymi, rozkładanymi krzesełkami w rękach). Co ciekawe-mimo, że Melt!Festival to głównie muzyka elektroniczna, wśród publiczności dominowała brać raczej rokendrolowa. Dla wszystkich wiecznych dzieci przygotowano plac zabaw z obleganymi koparkami, piaskownicą i ruchomymi hamakami. Dla zwolenników mniej „analogowych” atrakcji były punkty z konsolami do playstation, były wielkie telefoniczne ładowarki (a może darmowe „rozmawiarki”?)i kino z psychodelicznymi filmami. Dla odpoczywających była sztuczna trawa, ruchome leżaki i okrągły mininamiot z kanapami, poduchami i osobnym didżejem.  



Powody muzyczne.


Muzyki było bardzo dużo, była bardzo różnorodna i w zdecydowanej większości na wysokim poziomie. Jedną z głównych idei tego istniejącego od siedmiu lat festiwalu jest połączenie różnych muzycznych gatunków w jednym miejscu, muzyczna „ziemia obiecana” dla wszystkich otwartych na nowe dźwięki. Na scenie głównej i tzw. Gemini Stage występowali ci bardziej znani-często zespoły albo Live-Acty, na dwóch pozostałych grali didżeje. Pierwszego dnia imprezy można było natrafić na Roisin Murphy z Moloko (która prezentowała swój zjawiskowy album nagrany pod okiem producenta Matthew Herberta), zespoły Gus Gus i Fischerspooner, był też duet Tiefschwartz, Steve Bug i Moonbotica.    


 Drugiego dnia festiwalu zdarzyły się dwa chyba najciekawsze wytępy: porywający Underworld rozgrzał publiczność równie skutecznie co tydzień wcześniej w Gdyni (niesamowite, co z ludźmi robi te charakterystyczne kilka dźwięków z „Born Slippy”), a chwilę później, na scenie obok, tuż za swoim magicznym sprzętem kołysało się w rytm swojej wyjątkowej muzyki dwóch panów z Mouse On Mars! Podobnie jak kilka lat temu w poznańskim Eskulapie przypuścili totalny atak nawałnicą przesterowanych, cyfrowych dźwięków nałożonych na połamane, szalone rytmy. Warto odnotować też ciekawą londyńską, rockową grupę Whitey, duet St Pauli i DJ Akufena-podejrzewam, że jeszcze o nich usłyszymy.


 



Na koniec chciałbym na chwilę zatrzymać się przy niemieckiej publiczności. Ta znana jest w świecie z tego, że jest bezbarwna, niemrawa i niereagująca. Biorąc pod uwagę kilkanaście tysięcy ludzi uczestniczących w Melt!Festival 2005 o zarzucie bezbarwności nie może być mowy (wyglądało to raczej na centrum Amsterdamu-dziwne fryzury+jeszcze dziwniejsze stroje), a niemrawi byli tylko jeśli chodzi o niespieszne, pokojowe przemieszczanie się po terenie imprezy (ochroniarzy mogłoby nie być!). Co do reagowania na muzykę, proszę mi wierzyć, że każdy muzyk czy didżej marzyłby o takim tłumie. Każdy nowy, ciekawy motyw w granym utworze, kwitowany był natychmiast oklaskami albo innymi odgłosami (Zaczyna się intro: oklaski, wchodzi bit: oklaski, wchodzi bas: oklaski i piski..:)Naprawdę niesamowite. I jeszcze jedna prośba: przyjrzyjcie się dokładnie zdjęciom, a dokładnie za rok zobaczymy się między Berlinem a Lipskiem. Czego sobie i Wam życzę. 




Polecamy również

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →