News

Giuseppe Ottaviani – wywiad dla FTB.pl!

 

Kiedy zaczynał solową karierę po dość nieoczekiwanym zawieszeniu projektu Nu NRG, wielu zastanawiało się, jak wiele może jeszcze osiągnąć i przede wszystkim – czy jest w stanie powtórzyć sukces, który osiągnął wspólnie z Andreą Ribeką. Dziś nikt nie ma już wątpliwości, że Giuseppe Ottaviani to absolutna czołówka na scenie muzyki trance, podobnie jak niezagrożone jest zaszczytne miejsce Nu NRG w kanonie tego gatunku.

 

“Magenta” ukazała się cztery lata po twojej debiutanckiej płycie. Pomimo napiętego grafiku, który na pewno miał w tym swój udział, wszystko wskazuje na to, że nie chciałeś wydać kolejnej płyty w pośpiechu.
Hm, to nie było do końca tak – nagranie „Magenty” nie zajęło mi aż czterech lat. W rzeczywistości spędziłem nad tą płytą piętnaście miesięcy. Po wydaniu pierwszego albumu, w 2009 roku, byłem zajęty przygotowywaniem remiksów dla Paula van Dyka, Armina van Buurena, Ferry’ego Corstena, Markusa Schulza i wielu innych. Później pracowałem nad specjalną epką na dziesięciolecie Vandita, wystartowałem z własną audycją radiową, a także wydałem pierwszą kompilację. Dopiero wtedy znalazłem czas, by zająć się nową płytą. Masz rację, to była długa podróż i na pewno niczego nie chciałem wymusić.
Plusem takiego podejścia jest możliwość skorzystania z doświadczeń, które nabyłem w trakcie wielu miesięcy nagrań. Praktycznie każdy utwór zawarty na płycie oddaje jakieś małe wydarzenie z mojego życia na przestrzeni tych piętnastu miesięcy.

W co w takim razie musiałeś włożyć więcej wysiłku – przygotowanie debiutu czy próbę dorównania mu kolejnym albumem?
Nagranie pierwszej płyty jest zawsze łatwiejsze. Możesz przecież zamieścić kilka znanych już kawałków i dopiero do nich dograć nowe. Natomiast wydanie drugiej płyty z piętnastoma zupełnie nowymi numerami to coś kompletnie innego. Chciałem, aby drugi album był zdecydowanie lepszy od pierwszego, ale oczywiście nie mogę tego obiektywnie ocenić – w przeciwieństwie do ciebie, więc liczę na kilka szczerych zdań w przyszłości (śmiech).

Gdzie pracowałeś nad płytą? Mogłeś pozwolić sobie tylko na spokojną pracę w studiu czy zdarzało ci się również komponować w trakcie podróży? Pamiętam, że kiedyś Ferry Corsten otwarcie przyznał, iż szkic „Kyoto” powstał w trakcie jego japońskiej trasy koncertowej i stąd zresztą wziął pomysł na tytuł.
Niemal cała płyta powstała podczas podróży samolotem, pewnie z tych samych przyczyn jak w przypadku Ferry’ego. Wciąż jesteśmy poza domem i trudno znaleźć dłuższą chwilę na pracę w studiu. Jednak z drugiej strony częsta zmiana otoczenia, która się z tym wiąże, potrafi być bardzo inspirująca. Zazwyczaj do domu przywożę ze sobą mnóstwo pomysłów. Powiedziałem więc do siebie: „Dlaczego nie zapisać ich jeszcze w czasie podróży?”. Wiele utworów skomponowałem we wstępnej postaci na moim laptopie, natomiast w domu, mając dostęp do profesjonalnych instrumentów, zająłem się już ich dopracowaniem.

Cztery lata to obecnie niemalże wieczność, biorąc pod uwagę tempo zmian w muzyce i technologii. Jak bardzo ten okres wpłynął na twoje metody pracy w studiu?
Za wiele się nie zmieniło. Nadal korzystam ze sprzętu, który kupiłem w 2001 roku. Oczywiście w części był on uaktualniany i modyfikowany, ale moja praca wciąż w 90% oparta jest na hardwarze. Nie jestem fanem komputerowych syntezatorów, mimo że czasem po nie sięgam. Zdecydowanie bardziej odpowiada mi gra na klawiszach.

W przeciwieństwie do większości twoich dotychczasowych prac solo „Magenta” ukazała się za pośrednictwem Black Hole Recordings. Co skłoniło cię do podjęcia takiej decyzji? Jak porównałbyś doświadczenia płynące ze współpracy z wytwórnią Arny’ego Binka oraz z Vanditem?
To tak naprawdę efekt wspólnych ustaleń między mną, moim menedżerem oraz Vanditem. Zależało nam na wydaniu płyty jeszcze przed sezonem wakacyjnym i z kilku względów Black Hole było po prostu lepszym wyborem. Ich zaangażowanie i pasja zrobiły na mnie wielkie wrażenie, lecz współpracuję z nim dopiero od kilku miesięcy. Dlatego też nie mogę porównać Black Hole z Vanditem, który przez ostatnie dwanaście lat stał się dla mnie bardziej domem niż zwykłą wytwórnią.

„Magenta”, w porównaniu z „GO!”, zawiera jeszcze więcej projektów, w które zaangażowani byli inni wykonawcy. Z których jesteś szczególnie zadowolony?
Uwielbiam pracować z innymi, ponieważ w ten sposób zawszę mogę nauczyć się czegoś nowego. Jestem w pełni usatysfakcjonowany z każdego z tych przedsięwzięć, uwierz mi, nie mogę na nic narzekać. To była prawdziwa przyjemność.

Co w takim razie było dla ciebie największym wyzwaniem?
Najtrudniejsze było odpowiednie pogodzenie ze sobą tych wszystkich projektów. Każdy jest przecież zajęty swoją pracą, więc ułożenie właściwego harmonogramu nie przyszło mi łatwo, ale ostatecznie było całkiem nieźle… Mimo że zabrało mi to piętnaście miesięcy. Chciałem też przeprowadzić sesję studyjną z każdym z wokalistów z osobna, ale ze względu na to, że mieszkają w najróżniejszych zakątkach światach, okazało się to niemożliwe. Pozostała mi tylko współpraca za pośrednictwem Internetu.

Utwór tytułowy brzmi jak hołd dla klasycznego oblicza uplifting trance’u. Z pewnością nie mogłeś trafić na kogoś, kto lepiej zrozumie twoje intencje niż Ferry Corsten.
Nawet bardziej niż dla uplifting trance’u „Magenta” to hołd dla unoszących melodii. Oczywiście zarówno Ferry’emu, jak i mnie spodobał się pomysł, ale efekt przerósł moje oczekiwania. Można z łatwością usłyszeć, że nasz wkład w to nagranie równo się rozłożył. Poza tym muszę przyznać, że jestem dumny z tego, iż miałem okazję współpracować z Ferrym.

Album jest chyba bliższy słuchaniu w warunkach domowych aniżeli klubowym parkietom. Planujesz skorygować to za sprawą jakichś remiksów?
Tak, ale nie wszystkie utwory będą remiksowane, ponieważ część z nich brzmi dobrze w obu sceneriach. Na pewno pojawią się interpretacje tych kawałków, które wyjdą na singlu.

W tym świetle „Feel the Music” jest z pewnością jednym z najbardziej energetycznych numerów na płycie.
Haha, zdecydowanie. Dlatego też oznaczyliśmy zamieszczony na Youtube zwiastun etykietą „energy”. To w rzeczywistości utwór utrzymany w duchu trochę starszej muzyki klubowej, ale w aktualnej estetyce. Gdy zdobyłem syntezator TB 303 Rolanda, poczułem, że po prostu muszę nagrać kawałek, w którym wykorzystam tę maszynę! Innym utworem z mocnym uderzeniem jest „Cold Flame”, choć ze względu na melodię ma już wyraźnie bardziej trancowy charakter.

A czy komponując utwór, myślisz o nim z perspektywy twoich występów na żywo – tego, jaki będzie miał potencjał do przyszłej interpretacji?
Zdecydowanie. Wiąże się to ze sposobem organizacji sprzętu, którego używam podczas koncertów. Nie ingeruję może w strukturę nagrania, ale lubię zmieniać melodię i poszczególne dźwięki. Właśnie tak lubię grać muzykę.

W 2014 minie dziesięć lat od premiery „Freefall”, albumu, który dziś można już rozpatrywać w kategorii jednej z klasycznych pozycji w historii gatunku. Jak teraz spoglądasz na tę płytę? Planujesz jakieś specjalne wydarzenie w związku z tą rocznicą?
Wciąż kocham ten album – wspomnienia i unikatowe brzmienie nie pozostały tu bez wpływu. Niestety nie zamierzam organizować żadnych uroczystości; z błahego powodu – Nu NRG już nie istnieje i nie ma sensu świętować tej rocznicy w pojedynkę. Byłoby temu bliżej do porażki, choć okres funkcjonowania Nu NRG jest ważną częścią mojego życia i stąd, tak sądzę, można się spodziewać remiksu co najmniej „Freefall”, czyli utworu tytułowego z tej płyty.

Giuseppe Ottaviani – Magenta (Official Album Trailer)

 




Polecamy również

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →