News

Bobina w kosmosie, czyli rozmowa o 'Rocket Ride’

Rosja to może nie pierwszy kraj, który kojarzy się fanom trance’u z ulubionym gatunkiem muzycznym. Jednak od kilku lat tamtejsza scena dowodzi, że jej aspiracje dalece wykraczają poza ramy znane geografii politycznej. Zaczęło się chyba od PPK i ich wielkiego przeboju „ResuRection”, który na początku ubiegłej dekady upodobał sobie szczególnie Paul Oakenfold… No i DJ Jean ze swoim niechlubnym remiksem. Dziś, mimo wielu młodych zdolnych wykonawców i ciekawych projektów, nikt nie ma wątpliwości, że liderem tamtejszej sceny jest Bobina. W lipcu ukazał się jego trzeci longplay. Poniżej krótka rozmowa na temat „Rocket Ride”.



Kiedy dwa lata temu rozmawiałem z Tiësto, dowiedziałem się, że tamtego roku zagrał tylko dwa razy w Holandii, choć był już środek lipca. Tobie wciąż udaje się zachować równowagę między występami w kraju a tymi za granicą. Czy zauważasz pewne różnice między nimi?
Porównanie rosyjskiej publiki do tych z innych państw jest jednym z najczęściej zadawanych pytań. Zawsze mam wrażenie, że to trochę niewłaściwe. Rosja to przecież nie inna planeta, to po prostu kraj… OK, wielki kraj. Publiczność w Rosji jest więc inna niż w USA, a tamta z kolei – inna niż w Chinach itd. Co do zasady nigdy nie uzależniam mojego repertuaru od tego, w którym kraju będę występował.

Czy nie sądzisz jednak, że kwestia, którą poruszył Tiësto, a więc brak czasu na występu w swoim rodzimym kraju, może być postrzegana dziś jako szerszy problem dotykający popularnych didżejów?
Zacznijmy od tego, że każdy z nich powinien zadać sobie pytanie, jak on sam się z tym czuje. Nadal staram się, aby 40-50% moich występów odbywało się w Rosji, ponieważ uwielbiam tam grać, a poza tym swoją międzynarodową karierę zawdzięczam moim fanom w ojczyźnie. Mam wrażenie, że nie byłbym uczciwy wobec nich, gdybym po takim wsparciu powiedział po prostu: „Przykro mi, ale muszę się ulotnić”.

W 2009 roku awansowałeś na 16. miejsce w rankingu DJ Maga. Jak bardzo wpłynęło to na twoją późniejszą karierę?
Notowanie DJ Maga to głównie dodatek. Bez muzyki i setów, które spodobają się ludziom, nic nie osiągniesz, bez względu na twoje miejsce w rankingu. Dlatego też postrzegam to raczej jako szansę sprawdzenia, jak oceniona została moja praca w mijającym roku.

„Rocket Ride” to twój trzeci long play. Jak to jest w twoim przypadku – doświadczenie pomaga czy wręcz przeciwnie?
„Rocket Ride” to najbardziej trancowy album, jaki do tej pory nagrałem. Było mi go trudniej przygotować z uwagi na to, że mam coraz mniej czasu na pracę w studiu. Podczas produkcji drugiej płyty, „Again”, 90% występów dawałem w Rosji, a w studiu siedziałem od poniedziałku do piątku. Z kolei w czasach „Catchy”, pierwszego albumu, nie byłem nawet didżejem. Teraz jestem w domu co najwyżej przez dwa dni w tygodniu, zaś zdecydowaną część projektu wykonuję na laptopie, co jest dla mnie mniej wygodnie niż korzystanie ze sprzętu w studiu.

Jak można przeczytać w nocie wydawcy, motyw przewodni albumu poświęcony jest Jurijowi Gagarinowi. Skąd ten pomysł? Czy właśnie w ten sposób chciałeś oddać mu hołd? To twój bohater z czasów dzieciństwa?
Kiedy wszystkie dzieci chciały zostać kosmonautami, myślałem o tym, by być motorniczym, więc chyba nie był dla mnie bohaterem. Teraz jednak obchodzimy wielką rocznicę jego dokonań, a dla mnie trance jest bardzo bliski kosmosu – no i tak mamy album o tytule „Rocket Ride”.

Drugi utwór z płyty, „Visible Touch”, to odwołanie do numeru z twojego poprzedniego albumu – „Invisible Touch”, który został później zremiksowany przez Ferry’ego Corstena. Czy to pewna forma kontynuacji tamtego wątku? Znów poprosisz Ferry’ego o remix?
Nie sądzę. Sam utwór miał na początku nosić tytuł “Invisible Touch Part 2” ze względu na podobieństwo breakdownów. Ostatecznie pomyślałem, że bardziej przewrotną nazwą będzie „Visible Touch”.

Utwór zamykający album, „Scream Dream” to twój wspólny projekt z Ilją Sołowiewem. Niektórzy trancowi didżeje wciąż skłaniają się ku dość czytelnej klamrze – układowi intro/outro. Wybrałeś jednak energetyczne nagranie w starym stylu.
Tak, to prawda. Właściwie jestem z tego bardzo zadowolony, ponieważ nigdy nie nagrałem utworu w tempie 140 BPM. Kiedy skończyliśmy prace nad tym kawałkiem, to właśnie ja zaproponowałem, by puścić go na 140 BPM i ustawić jako ostatni numer. Pomyślałem: „Jestem trancowym didżejem, więc muszę dać przynajmniej jeden utwór w tym tempie” (śmiech). Gdy komponowałem „Scream Dream” solo, jego brzmienie było bardziej w stronę progressive. Zagrałem ten numer Ilji, kiedy spotkałem się z nim, by przygotować hymn Global Gathering. Powiedział, że lepiej wypadłby w konwencji uplifting, więc razem zaaranżowaliśmy ten utwór na nowo jako kontynuację „The Light of Freedom”.

Kiedyś powiedziałeś, że Ilja, obok Antona Firticha, jest jednym z najbardziej niedocenianych didżejów tranowych. Dwa lata później uważasz, że najlepsze jest wciąż przed nim?
Tak, myślę, że jest naprawdę utalentowany, a najjaśniejsze dni w jego karierze dopiero nadejdą. Jeśli natomiast chodzi o Antona, to niestety od roku nie słyszałem żadnego nowego utworu jego autorstwa.

A jacy inni muzycy młodego pokolenia zasługują twoim zdaniem na szczególną uwagę?
Wybrałbym Aviciiego. Gość pojawił się właściwie znikąd i od razu nagrał światowy przebój. To naprawdę coś niewyobrażalnie trudnego. Poza tym ma własny styl. To może nie coś, co zagrałbym w klubie, ale wciąż jestem zdumiony jakością realizacji jego nagrań. Szwecja to bez wątpienia kraj pełen talentów czystej wody.




Polecamy również

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →