Wywiad

’20’ Orkidei – wywiad

Niedawno na łamach portalu ukazała się recenzja najnowszej płyty Tapio Hakanena – „20”. Niebawem ukaże się rocznicowe wydanie „Unity”, z remiksami Solarstone’a i Allende, tymczasem pora na wywiad zogniskowany wokół albumu. Podobnie jak jego dobry znajomy – Solarstone, również Orkidea w swoich wypowiedziach dalece wychodzi poza schematy, czego zresztą należałoby oczekiwać od jednego z niewielu dziś wciąż aktywnych didżejów, dla których klasyka gatunku zaczyna się na MfS, Superstition i Eye Q, a nie Black Hole czy Armadzie.

Twój trzeci album, “20”, właśnie się ukazał. Jaki główny cel wyznaczyłeś sobie tym razem?
W tym roku mija 20 lat mojej kariery jako didżeja, więc chciałem uczcić to, wydając nową płytę. Jeśli chodzi o kategorie muzyczne, to album reprezentuje brzmienie, które sam nazywam „retrofuturistic”. Dużo czerpię z wczesnych lat trance’u, ale jednocześnie stosuję najnowsze techniki produkcyjne.
Trance przeżywał więcej wzlotów i upadków niż jakikolwiek inny gatunek muzyki elektronicznej. Dlaczego twoim zdaniem w końcowym rozrachunku wciąż cieszy się takim uznaniem?
Myślę, że w swojej najlepszej formie trance wspaniale równoważy groove i melodie oraz komercyjną i tę bardziej autentyczną, wiarygodną stronę muzyki. Mam nadzieję, że moja twórczość jest przystępna, ale zarazem na swój sposób inteligentna.

Gdybyś miał wskazać rok najbardziej obfity w dobre brzmienia w ostatnich dwóch dekadach trance’u, który byś wybrał i dlaczego?
Musiałbym wymienić dwa – rok 1993 był świetny dla niemieckiego trance’u, a więc wytwórni takich jak Eye Q, MfS i Superstition oraz ich najlepszych wykonawców (Paula van Dyka, Olivera Lieba i duetu Jam & Spoon); natomiast sześć lat później doszło do przełomu w popularności dutch trance’u. Ferry, Tiesto i Armin jednocześnie odnosili wielkie sukcesy, a w dodatku scena brytyjskiego progressive trance’u, reprezentowana przez Sashę, Oakeya (Paula Oakenfolda – red.) i Nicka Warrena, przyniosła mnóstwo utworów dziś uznawanych za klasykę gatunku.

Już na początku albumu pojawia się „Hale Bopp”. To bardzo interesujący wybór do roli covera.
Oryginalna wersja należy do moich ulubionych nagrań trancowych w historii. Wciąż co jakiś czas wracam do tego utworu podczas moich występów. To jeden z tych niewielu utworów, które możesz zagrać w trakcie seta trancowego, progresywnego bądź tech housowego i nie wywołasz zdziwienia. Pierwowzór jest ideałem w tym względzie, więc chciałem stworzyć coś zupełnie innego. Razem z JS16 postanowiliśmy przygotować wersję, która będzie hołdem dla twórczości KLF z początku lat 90. Surowa, ostra i energetyzująca melodia spotyka się tu z dzisiejszym groove’em. Wkrótce ukażą się bardziej trancowe i hipnotyzujące remiksy, nagrane przeze mnie i Solarstone’a.

Jesteście przyjaciółmi od lat. Jaką rolę odegrał w nagrywaniu „20”?
Dzielimy to samo spojrzenie na muzykę. Prezentując cykl Slowmotion, odwołujemy się do stylu Jarre’a, Vangelisa, Mike’a Oldfielda i Tangerine Dream, a następnie próbujemy ująć to w klubowe ramy AD 2011. Wszystko jest więc bardzo melodyjne, hipnotyczne, wkręcające, filmowe i atmosferyczne. Nagraliśmy wspólnie trzy utwory i chyba dokładnie zgadzamy się co do tego, jak wszystkie elementy powinny ze sobą współgrać. „Slowmotion II” ma bardzo nietypowe metrum (7/8 zamiast 4/4), co czyniło pracę w studio jeszcze ciekawszą.

Na płycie znajduje się też kilka twoich remiksów. Dlaczego wybrałeś właśnie te nagrania?
Simon Berry (Art of Trance) poprosił mnie o przygotowanie remiksu jego utworu. To jeden z moich muzycznych idoli, więc natychmiast zainteresowałem się tym projektem, tym bardziej że sam utwór jest coverem kompozycji Vangelisa, którego zawsze podziwiałem. Tak na marginesie – ten kawałek w ogóle nie ma breakdownu. Myślałem o takiej kompozycji od dawna i wreszcie udało mi się to zrealizować. „Killa” to z kolei nagranie, które remiksowałem już w 2005 roku. To jednocześnie chyba mój najbardziej udany remix. Chciałem dokonać tylko małego retuszu, tak aby móc znów grywać ten utwór podczas imprez, ale ostatecznie trafił on na album. Nick i Jody z Way Out West często pojawiali się w ramach eventów, które organizuję w Finlandii, więc to połączenie również z tego względu wydawało się czymś naturalnym.

Twoja kariera jest diametralnie różna od ścieżki, jaką wybierają trancowi didżeje. To wynik świadomej decyzji?
Hm… niezupełnie! Zawsze krążyłem gdzieś między progressive house’em (od czasów Limbo/Guerilla z okolic 1993 roku) a uplifiting trance’em. Podejrzewam, że na mój styl nie bez wpływu pozostała właśnie ta fascynacja progressive’em. Udało mi się zaprosić Sashę na jedno z organizowanych przeze mnie wydarzeń, często prowadziliśmy też imprezy z cyklu Renaissance. Fińska scena trance zawsze była raczej rozeznana i „wyszukana”.

Gdy mówi się o twojej muzyce, często powraca określenie „real trance”. Jak sam rozumiesz tę frazę?
Dla mnie „real trance” to prawdziwe oblicze tej muzyki, właściwe dla lat 1991-1994, bardziej hipnotyzujące i mniej oczywiste. Przez to było też bliższe wprowadzeniu w faktyczny trans, aniżeli wywoływaniu uniesień. Wydaje mi się, że mój styl w znacznej mierze jest właśnie oparty na tym wzorcu. Jednakże nie zrozum mnie źle – na początku kariery grałem pędzący na 150 bpm rave, a występy podczas wielkich imprez wciąż sprawiają mi mnóstwo radości, więc na pewno nie jestem muzycznym ortodoksem. Mimo to w mojej twórczości staram się oddać ducha dawnych numerów trancowych, zachowując jednocześnie współczesne brzmienie.

Opowiedz nam trochę o twojej pracy z Lowlandem.
Lowland jest jednym z najwspanialszych i najwszechstronniejszych producentów, jakich kiedykolwiek poznałem. Idealnie łączy klasyczne wykształcenie muzyczne (występuje nawet z orkiestrą) i zamiłowanie do nowych technologii. Był zaangażowany w produkcję większości nagrań zamieszczonych na moim poprzednim albumie, „Metaverse”, i pomagał mi w pracach nad sześcioma utworami z „20”. Myślę, że wnosi naprawdę sporo głębi i dbałości o szczegół do produkcji, podczas gdy do mnie należy wyjście z ogólnym pomysłem na dany kawałek. Zawsze uczę się od niego czegoś nowego.

Na twojej nowej płycie trudno o partie wokalne.
Dla mnie muzyka elektroniczna i sam trance zawsze były gatunkami głównie instrumentalnymi. Lubię piękno instrumentalnej muzyki, której przekaz w tej formie jest bardziej uniwersalny i globalny. Nie oznacza to, że nie podobają mi się ujmujące wokale, jak te w „Angry Skies” Tilt, „Southern Sun” Oakenfolda” i „Perfect Motion” Sunscreem, które należą do moich ulubionych. Pomimo tego jako producent chciałbym się skupić na muzyce instrumentalnej.

Nie obawiałeś się, że skala zainteresowania i szumu wokół „Unity” może cię zaszufladkować?
Ani trochę. Ten utwór nadal w dużym stopniu oddaje to, jakim jestem muzykiem, z czego bardzo się cieszę.

Każdy album ma te „łatwiejsze” i „trudniejsze” nagrania do ukończenia. Który utwór z „20” ukończyłeś w najkrótszym czasie, a jaki nastręczył ci najwięcej problemów?
Nowa wersja „Unity” była w przygotowaniu przez ponad dwa lata, więc pewnie to jest odpowiedź na drugą część pytania. Wartość tego utworu nie pozwalała mi na pobieżne potraktowanie tego zadania. „Pacifique” jest nagraniem o najprostszej budowie na „20” i również w ekspresowym tempie został przygotowany. Próbowałem potem dodać trochę nowych efektów, ale wydawało mi się, że odbierają tylko piękna, które tkwiło właśnie w prostocie.

„20” odnosi się tak do dwudziestu lat twojej kariery w charakterze didżeja, jak i producenta. Publikacji albumu będzie towarzyszyć też trasa koncertowa. Jakie są twoje plany z tym związane?
Trasa promująca album składa się z trzydziestu występów. Większość z nich odbędzie się w Finlandii, ale zagram też poza jej granicami, między innymi w Nowym Jorku, Londynie i Frankfurcie. Ostatnie tournee dało mi naprawdę mnóstwo wspaniałych przeżyć, więc liczę na to i tym razem. Sprawdźcie nagranie z występów promujących „Metaverse” (link u dołu strony – red.).

Czy gdybyś miał możliwość usunięcia formatu mp3 z całej planety i przeniesienia nas z powrotem do lat winylu, nacisnąłbyś przycisk?
Nie. Tylko do przodu, nigdy wstecz (ang. forward forever, backwards never – red.).

Jakie to było uczucie obserwować kariery duetu Super8 & Tab czy Aleksa Kunnariego dla osoby, która wprowadziła trance do Finlandii?
Nawet jeśli jestem uznawany za jednego z pionierów muzyki trance w Finlandii, także w tamtych czasach miałem swoich idoli. Didżeje jak Jokke, Ender i Yuhis grali kawałki trancowe przede mną. Natomiast odnosząc się do nowszej generacji, jestem niezmiernie dumny z tego, że byłem jednym z pierwszych producentów trance’u, którym udało się wydać swoje nagrania poza Finlandią. Mam nadzieję, że tym samym przetarłem szlaki dla wielu innych wykonawców. Zawsze chciałem pomagać moim rodakom jak tylko mogłem. To zdumiewające, że tak wielu dobrych muzyków pochodzi właśnie z Finlandii.

Czy dostrzegasz nowych, zdolnych muzyków fińskich, którzy mogą wkrótce zaistnieć na międzynarodowej scenie?
Anton Sonin, Tom Fall, Marcus Maison i Will Dragen – oni wszyscy są częścią generacji nu skool i każdy z nich może już niedługo zrobić spore zamieszanie na świecie.

Z Orkideą rozmawiał Tim Stark w ramach cyklu „In Conversation with”, tłumaczenie – Hubert Maćkowiak.




Polecamy również

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →