Wywiad

’Trance zwolnił przez Szwedzką Mafię!’ – Marcel Woods w wywiadzie dla Euphorii

Marcel to prawdziwy weteran – pierwsze produkcje wydawał już 12 lat temu! Już siedem lat wcześniej debiutował za konsoletą… W naszych klubach i na naszych eventach poznał się najpierw z potężnego „Time’s Running Out” w 2003 roku. Potem było już tylko lepiej: „Cherry Blossom”, „Advanced”, „Monotone” i nie tylko. W tym roku wydał kompilację „Musical Madness”, ponownie też zameldował się w DJ MAG TOP 100 DJs – właśnie od tego tematu rozpoczęliśmy rozmowę…

Gratulacje z powodu dostania się do setki DJmaga.

– Dzięki!

Czy jest to dla ciebie ważne wyróżnienie?

– Tak, oczywiście, że jest to istotne. Wszyscy jesteśmy w tym biznesie i każdy ma szansę być tam sklasyfikowany albo nie. To ważne zwłaszcza w kontekście nowych klubowych rynków – promotorzy z Azji np. w Chinach uważnie przyglądają się tej liście. Z drugiej strony to szaleństwo i trochę głupia rywalizacja – didżeje namawiają swoich fanów do głosowania, chcą być numerem jeden, bo bycie numerem 98 już nie jest takie fajne.

W ostatnich dwóch latach mieliśmy na tej liście prawie same trancowe nowości, to chyba nie za dobrze dla ogólnego wydźwięku tego rankingu, który staje się rankingiem trancowym…

– To prawda, trance jest naprawdę wielki na całym świecie, ale z drugiej strony trochę to głupie, bo w dużym stopniu wynika z tego, że trancowi didżeje tłumnie namawiają swoich miłośników do głosowania. W świecie house’u i techno nie ma takiego namawiania. Poza tym myślę, że fani trance’u więcej czasu spędzają w internecie, tak mi się przynajmniej wydaje. I to jest powodem tego, jak wygląda lista DJmaga. Niektórzy twierdzą, że to przez wiek fanów trance’u, ale nie wiem, bo na holenderskim imprezach trancowych ludzie są całkiem starzy (śmiech).

W ostatnich miesiącach można u ciebie usłyszeć nowe brzmienie, mniej jest trance’u…

– To śmieszne, ale nie czuje się trancowym didżejem. Właściwie nigdy nim nie byłem. Miałem oczywiście kilka wielkich trancowych hitów, jak chociażby „Cherry Blossom” czy „Advanced” – wciąż granych na trancowych imprezach, ale też wiele lat temu wydałem takie kawałki jak „Drama”, które nie były trancowe. Nigdy nie patrzyłem na siebie jak na trancowego didżeja, choć rzecz jasna jestem do pewnego stopnia zorientowany na trancowe parkiety. Pewne motywy mają coś wspólnego z trance’em, ale szczerze powiem, że nie cierpię takiego trance’u, jaki gra Armin van Buuren. To jest moim zdaniem prawdziwy trance i jednocześnie taki, którego naprawdę nie lubię.

U nas znany jesteś z mocnych tech-trancowych beatów, ostatnio twoje beaty są mniej potężne, również na kompilacji „Musical Madness”…

– Myślę, że moje stopy są potężniejsze niż kiedykolwiek, dziś bardzo ważne jest brzmienie. Za to mniej ważne jest szybkie tempo. Już nie ma sensu grać na 140 bpm. Teraz się gra od 131 do 135, nie szybciej. Sama muzyka jednak pozostaje bardzo energetyczna. O to zawsze chodziło w muzyce Marcela Woodsa. Ludzie wiążą moją postać z „Cherry Blossom”, ale ja zawsze starałem się tworzyć zróżnicowane rzeczy. To częste, że ludzie kojarzą artystę tylko z jego największym hitem. Ludzie dziwią się, że słyszą na „Musical Madness” brzmienia tech-housowe, ale ja zawsze je lubiłem i robiłem. Posłuchaj wspomnianego wcześniej tracka „Drama”. W Polsce większość kojarzy mnie z „Advanced”, ale niesłusznie. Teraz, gdy gramy wolniej, to wyraźniej słychać moje tech-housowe inspiracje. Tiesto już nie gra na 140 bpm, Marco V również zwolnił, tak teraz prezentuje się muzyka klubowa, moja również.

Dlaczego tak się stało twoim zdaniem?

– Był taki moment, kiedy świat był nieco znudzony trance’em, i wszyscy rozglądali się za czymś nowym, pojawili się panowie ze Swedish House Mafia. Wielu zorientowanych wcześniej tylko na trance didżejów zaczęło grać takie rzeczy. Wcześniej nie dało się grać house’u w trancowych setach. Tymczasem numery Steve’a Angello pasowały, to nie był czysty house, ale nadawał się do grania. Wielu trancowych producentów zmieniło swoje brzmienie i zwolniło swoje tracki. Starali się zrobić coś innego – a jak ktoś już zacznie, wielu idzie za nim. Myślę, że właśnie dlatego muzyka zwolniła – dzięki temu można w setach grać bardziej różnorodnie, choćby z wieloma elementami electro, które zadomowiło się w trancowym świecie.

Chyba wiem co masz na myśli, bo kawałki Szwedów zawsze były mocniejsze w wyrazie niż typowy house czy electro – prędkość, potężne beaty…

– Tak, myślę, że oni produkują także dla umysłów zorientowanych na trance. Znam chłopaków i wiem, że kiedyś robili bardziej trancowe rzeczy. Wiele produkcji mają zrobionych w sposób bardziej trancowy niż housowy. Dlatego też tak wielu różnych didżejów przyjęło ten sound z otwartymi rękoma.

Na koniec powiedz coś na temat tegorocznego image’u z dość diabelskimi fotami…Jesteś zadowolony z decyzji?

– Muszę ci powiedzieć, że wiele osób załapało ten temat, ale też wielu nie zrozumiało idei. Pomysł wziął się stąd, że jestem jedynym didżejem, który zagrał jednocześnie na Sensation White i Sensation Black. W Holandii to może obrócić się przeciw tobie, bo jeśli zaliczą cię do grupy grających hard, wtedy przestajesz grać na „delikatniejszych festiwalach i imprezach”. A ja zawsze byłem pośrodku – nie do końca trance, electro czy tech-trance. Kim więc jestem? Okazało się, że nadaję się tu i tu. Ostatecznie jestem jedyną osobą, która zagrała na białym i czarnym Sensation w jednym roku. Potem powstał pomysł tej sesji, trochę jak żart. Chodziło właśnie o to, że nie jestem ani biały ani czarny, jestem gdzieś pośrodku. Mogę grać różne rzeczy na całkiem odmiennych imprezach. Zawsze prosżę ludzi, żeby nie myśleli w kategoriach gatunków – lubię trance, nie lubię house’u i tak dalej. Trzeba mieć otwarte uszy i nie zastanawiać się czy coś jest białe czy czarne. Słuchaj wszystkiego i sprawdzaj co ci najbardziej pasuje!




Polecamy również

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →