News

Tiga – elektryczny Kanadyjczyk ze szczyptą egzotyki

Tiga lada dzień zaczyna serię imprez na całym świecie. Pana tego znamy ze skrajnie różnych rzeczy: ciekawych, mieszanych gatunkowo setów i kontrastujących z nimi, komercyjnych produkcji. Niewiele jednak mówi się o samej jego osobie…

Portal Resident Advisor postanowił dorwać kanadyjskiego producenta i wypytać o kilka faktów. Okazuje się (między innymi), że DJ-ing ma on po prostu we krwi, a jego utwory różnią się od występów w klubach gatunkowo, bo… Po prostu nie potrafi tworzyć muzyki w innym stylu, choć bardzo by chciał. Przeczytajcie zresztą sami, jak zapatruje się na swoje szerokie gusta sam Tiga.

Może to tylko wywiady, które czytałem w przeszłości, ale wszystko, co widziałem, wydaje się mówić o twoich nadchodzących albumach albo czymś podobnym. Mimo to, masz bardzo interesującą historię, o której chciałbym pogadać. Spędziłeś całkiem sporo czasu dorastając w Goa. Jak do tego doszło?

Moi rodzice byli podróżnikami z późnych lat ’60 i wczesnych ’70. Ciągnęli swoje dzieci wraz z nimi. W połowie ’70, zakochali się w Goa, miejscu, które miało swoje początki jako raj hipisów. Teraz to chyba bardziej ibizopodobne miejsce. Podobnie jak większość dzieciaków, pojechałem na doczepkę. Aż do dwunastego roku życia spędzałem tam jakieś pół roku, by uniknąć kanadyjskich zim. Oczywiście to było bardzo dawno, ale z pewnością miałem bardzo ekscytujące dzieciństwo.

Ostatnio na Twitterze napisałeś, że wróciłeś tam na chwilę. Było coś o graniu z twoim ojcem.

Spędziłem tam jakieś dwa miesiące – styczeń i luty tego roku. To całkiem zabawna historia – mój ojciec był tam kiedyś DJ-em. W późnych latach ’70 była tam całkiem duża scena klubowa, a w osiemdziesiątych na wiele sposobów – nie chcę mówić, że wyprzedzała wszystkie, bo z całą pewnością czerpała z miejsc takich jak na przykład Nowy Jork – rozwijały się tam rave’owe imprezy. Ludzie wynosili nagłośnienie na plaże, brali muzykę z Europy lub Ameryki i robili całonocne hipisowskie imprezy narkotykowe, które w latach ’90 stały się popularnym na całym świecie konceptem. Na początku, faktycznie, był to całkiem awangardowy pomysł. Mój ojciec był jednym z działaczy na tej scenie i wprowadził mnie do świata DJ-ingu.

Mieli ostatnio coś jakby szkolny zjazd absolwentów dla podróżników i jako część wydarzenia, mój ojciec miał zagrać seta, dwadzieścia lat po czasach, gdy był DJ-em. Nie miał pojęcia jak operować nowoczesnym odtwarzaczem CD, nie mówiąc o samym mikserze. Byłem tam z bratem i bawiła nas myśl o oglądaniu go pogrążającego się z każdą minutą występu. Rzadki przypadek – mój ojciec błagający mnie o pomoc. Przykucnąłem i pomagałem miksować, pozwalając mu zgarniać pochlebstwa. Dziwne, surrealistyczne wydarzenie rodzinne.

Jakie były najważniejsze momenty seta?

Grał dobrą muzykę, zawsze miał dobry gust. Puścił miks „I Feel Love” Patricka Cowleya, płytę Blancmange „Blind Vision”, która zawsze mi się podobała. Zawsze siedział w rzeczach z wczesnych lat ’80, takich jak Fad Gadget i Nitzer Ebb, materiale, który był trochę bardziej naładowany politycznie niż reszta. (…)

Dla kogoś, kto zna cię tylko z albumów, niektóre wybory artystów do zremiksowania mogą być zaskakujące – Motor City Drum Ensemble, Matias Aguayo, Adam Beyer, Seth Troxler, Mathew Jonson – ale dla tych, którzy widzą jak grasz, lub czytają twoje listy ulubionych kawałków, oczywiste jest, że jesteś fanem na przykład Bena Klocka. Nie wiem w sumie, czy jest w tym jakiekolwiek pytanie.

Wiem o co ci chodzi. Jako DJ, zawsze liczyło się dla mnie techno. Kocham Techno, nie można mnie z tego uratować, odwieść od tego. Kocham acid, hard techno, nawet dużo minimalowych rzeczy. Po prostu lubię. W latach ’90 to nie było aż tak sekciarskie – wtedy to, że uwielbiałeś singiel od Underground Resistance i oprócz tego nagranie chill-outowe, było normalne. Wszystko było w pewnym sensie takie samo – tak ja to widziałem i tak nadal widzę to teraz.

Przyznaję, że stworzyłem sporo zamieszania, które czasem było szkodliwe w skutkach. Robiłem kawałki bardzo popowe, mające wokale z pewną osobowością. Na pewno sporo ludzi, którzy przychodzą na moje imprezy chce usłyszeć „You Gonna Want Me”, odległe przecież o mile od Bena Klocka. Tak samo jest z labelem – wiele labeli, które eksplodują, jak na przykład Ed Banger, to takie, które obierają sobie styl i brną dalej w niego. Moje Turbo zawsze było trochę porozrzucane – mówiąc to wiem, że nadal się rozwijamy. Tak samo jak ja – miałem długą karierę. Jeśli masz szerokie gusta muzyczne i jesteś na ten temat szczery, nie poddawaj się.

Nie wiem. Sam nie potrafię tego wytłumaczyć. Wiem po prostu, że zawsze kochałem techno, ale wiele moich wydanych singli nie było utrzymanych w takim surowym klimacie. Chodzi mi o to, że nie zawsze robisz muzykę, którą kochasz – w wielu wypadkach nie potrafisz. Robię najlepszą muzykę, na jaką mnie stać – kiedy zasiadam w studio, po prostu nie wychodzi z tego kawałek Bena Klocka, nawet gdybym chciał. To jest to: jeśli potrafiłbym tworzyć rzeczy takie jak Aphex Twin, prawdopodobnie robiłbym to. Póki co nie potrafiłem, więc wychodzi to tak, jak wychodzi.




Polecamy również

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →