News

Steve Angello i jego pogląd na rynek muzyczny oraz promocję marki SHM

Steve Angello, jedna z gwiazd nadchodzącego festiwalu Global Gathering, członek słynnej „Szwedzkiej Mafii”, znajduje się w samym centrum wydarzeń, które ostatnio zawładnęły muzyką klubową. Większa publiczność, większe pieniądze, większa sława, ale także więcej pracy i wysiłku. Lata kształtowania pozytywnego wizerunku marki SHM procentują coraz mocniej – przeczytajcie, jaki jest sekret trójki przyjaciół, którzy płynąc z prądem stali się jednymi z największych gwiazdorów na planecie Ziemia…



Świat DJ-ów zmienił się ostatnimi czasy, prawda?


Tak, DJ-e stali się nowymi gwiazdami rocka. W pewnym sensie urośliśmy do tego statusu, bo jako rozwijający skrzydła początkujący, sami doświadczyliśmy tego przejścia z „klubowych” do „arenowych” artystów. My byliśmy w centrum tego zjawiska. Wielcy DJ-e zaczynali grać imprezy dla pięciu tysięcy ludzi, a popatrz teraz – raz na jakiś czas występujemy dla stutysięcznej widowni. To niewiarygodne.


Jaki jest twój pogląd na to. Dlaczego DJ-e stali się supergwiazdami?


To tak jak ze wszystkim innym. W zespole zarówno perkusista, wokalista jak i gitarzysta mogą zrobić solową karierę. My też mamy swoje instrumenty. Zwłaszcza jeśli jesteś producentem, możesz ludziom pokazać dokąd zmierzasz, zaprezentować nowe kawałki, remiksy, bootlegi… Z zespołami jest tak: gdy moi rodzice byli młodzi, chodzili na koncerty. W dzisiejszych czasach młodzieży znacznie łatwiej jest wyjść do klubu, sprawdzić DJ-ów. Lubią różnorodność muzyki, a nie tylko śpiew jednego kolesia. To generacja iPodów – chcą usłyszeć różne utwory, od wielu producentów, DJ-ów. Dlatego sądzę, że słuchanie tego rodzaju występów jest świetną rzeczą, zwłaszcza jeśli ktoś jest dobrym w tym fachu i daje publiczności to, czego w danej chwili chce. 


Jak zdefiniowałbyś waszą trójkę osobno i co dzieje się, gdy występujecie razem?


Mamy podobny styl. Spędzamy ze sobą dużo czasu, przesyłamy sobie kawałki, wymieniamy się komentarzami, pracujemy… Ta cała „Szwedzka Mafia” jest w zasadzie tym, co przed chwilą powiedziałem – grupą kolesi robiących wiele rzeczy razem. Ocenia nas się wysoko na światowej scenie DJ-ów; staliśmy się jednymi z najlepszych na świecie. Nieczęsto ma się do czynienia z trójką rockowych zespołów spotykającą się na jam-session, a u nas to właśnie tak wygląda. Mamy swoje indywidualne ścieżki rozwoju, ale gramy też we trójkę. Każdy z nas ma swoją bazę fanów, oni też się spotykają – to jedno wielkie zbiorowisko. Szczęście. Ręce do góry. Szwedzka Mafia to też wydarzenie. Moglibyśmy sprzedawać bilety za więcej, moglibyśmy grać w większych klubach, więcej wydawać, ale w zamian wnosimy coś, czego dzieciaki jeszcze nie widziały…



Rozumiem, że chodzi ci o trzech ludzi bawiących się ze sobą, ale czy jest jakiś bardziej poważny sens w ustanawianiu takiej marki? W świecie, który przesycony jest taką muzyką, posiadanie wspólnej marki, kolektywu, oddziela was od setek pojedynczych osób.


Mamy swoje własne labele, swoje kariery i mamy też Swedish House Mafia, która stała się super-marką na całym świecie. W jej obrębie działają teraz ludzie pracujący na wizerunek SHM. Ostatecznie przerodziła się w poważną rzecz, swego rodzaju biznes. To nie tak, że pojawiasz się w klubie, oczekujesz tam czterech tysięcy ludzi i mówisz „OK, teraz pograjmy”. Planujemy wszystko od zera. Zapełniamy kluby, zajmujemy się całą produkcją eventów, bookujemy promotorów, sprzedajemy bilety. Doszło do momentu, w którym jesteśmy promotorami, DJ-ami, menedżerami, agencją – robimy wszystko. To niesamowite – zawsze dobrze zaangażować się w tak wielkim stopniu, również po prostu dla naszej kreatywności.


Czy to wskazówka dla kierunku rozwoju całego przemysłu muzycznego? Stworzyliście coś nowego, wykorzystując Internet do promocji zarówno siebie jak i swojej muzyki. To zdaje się bardzo nowoczesnym sposobem pracy.


Powoli, ale stabilnie zmienialiśmy się od strony sprzedawania muzyki. Teraz wszyscy mają własne labele, własną muzykę, własne wszystko – spowodował to rozwój Internetu. To kwestia czasu, aż wszyscy zaczną robić własne występy. Tiesto je robi, Deadmau5, my też, David Guetta. Jest kilku takich. To fajne, bo sam wybierasz czego chcesz a czego nie. Nie możesz po prostu pojawić się i narzekać, że nie podobało ci się nagłośnienie, oświetlenie, to i tamto. Nikt nie wybiera poza tobą i możesz mieć nadzieję, że będziesz zadowolony z tego co dostałeś.



Uważasz, że to zjawisko, które nie miało miejsca kilka lat temu? Że nie należało do rynku muzycznego? Że rodzi się nowego, coś się materializuje?


Dzieje się mnóstwo, wszystko się zmienia. Widziałem kilka lat temu tych wielkich kolesi jak Tiesto i Carl Cox, którzy już wtedy robili własne imprezy, ale zdolnych do tego było ledwie ich kilku na świecie. Dziś widzimy wielką zmianę – dostęp ludzi do wszystkiego, do muzyki, stał się ogromny. Mogę wejść na Twittera i napisać, że tu i tam jest impreza na ulicy i prawdopodobnie przyjdzie jakiś tysiąc ludzi. To wielka zmiana. Kiedyś organizowane były tajne imprezy, o których lokalizacji dowiadywano się godzinę przed wydarzeniem – można było je robić, ale nie na taką skalę jak dziś, gdy można dotrzeć do milionów dzieciaków kliknięciem przycisku. To niesamowite.


Wywiad przeprowadzony przez the Guardian




Polecamy również

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →