News

’Spowiedź Grzesznika’ – wywiad z Martinem Soundriverem


Moim rozmówcą jest dzisiaj Marcin Rudnicki, producent znany pod pseudonimem Martin Soundriver. Twórca grupy eventowej Trance Your Life Events. Od 10 lat DJ. Nazywa siebie „grzesznikiem”. 

Piotr (Z Dobrej Woli): Witaj, Marcinie. Na początek, mam dla Ciebie (być może) trudne wyzwanie. To będzie coś na zasadzie spowiedzi. Czy potrafiłbyś wymienić siedem grzechów głównych Martina Soundrivera?

Marcin: Na wstępie – wielkie dzięki Piotrze za zaproszenie do rozmowy. Mówisz „grzechy główne”? Hmmm… ciężkie pytanie, ale postaram się jak zawsze szczerze odpowiedzieć. Pytając o grzechy, zapewne masz na myśli moje słabości, których nie lubię zdradzać, ale dla Ciebie zrobię wyjątek, odpowiadając tak, żeby pozostawić tę nutkę tajemniczości oraz prywatności dla siebie, ale zarazem zdradzić coś ze swojego życia.

Pierwszy – Uwielbiam jeść i kocham polską kuchnię! Tak, czasem obżarstwo potrafi być mega grzechem, choć jestem obecnie na diecie i ćwiczę regularnie na siłowni, to nieraz ulegam pokusie jedzeniowej.

P: Ech, to zrozumiałe. Nie dość, że smak jest jednym z najważniejszych zmysłów człowieka, to polska kuchnia daje nam wiele bodźców, aby się zapomnieć i zatracić w tych wszystkich smakołykach. Najważniejsze to znaleźć umiar. Jako drugi wymieniłbyś…  

M: … kobiety … no cóż, lubię płeć piękną, nie ukrywam tego. Bez kobiet świat byłby nudny. Ale w tym wszystkim trzeba zachować rozsądek, gdyż płeć piękna jest bardzo niebezpieczna (śmiech).

P: Potrafimy zadawać ból, niezależnie od płci. No cóż – nic dodać, nic ująć. Następny? 

M: Brak oszczędności… Chyba nigdy nie byłem sknerą, daleko mi do tego.

P: Kwestia właściwego planowania. Tylko, że w teorii brzmi to o wiele łatwiej. Ktoś chętny rzucić kamieniem? (śmiech). Kolejny? 

M: Czwarty – czasem za bardzo przejmuję się otaczającą rzeczywistością i ludźmi, niestety – 
nie mam w sobie zaszczepionego egoizmu i znieczulicy.

P: Naprawdę zaliczasz to jako grzech? 

M: Taki z przymrużeniem oka (śmiech).

P: Grzech piąty?

M: Powrócę znów do jedzenia… zdarza mi się zjeść coś po 24:00 (ups, wydało się)

P: W tym momencie chyba wstanę i przerwę nasz wywiad; bądź przeklęty (śmiech). Widać, że dbasz o siebie, więc za taki grzech raczej Cię nie rozliczymy. Pozostały jeszcze dwa.

M: Szósty – Dobre serce i czasem naiwność to mega grzech w dzisiejszych czasach, w dobie zawiści czy zazdrości ludzkiej, ale uczę się być zimnym sk**wielem (śmiech). 

P: Wierzę, że jednak znajdziesz złoty środek; jeśli ktoś ma miękkie serce, musi mieć twardy pancerz (lub, jak to mówią – tyłek) (śmiech). Ostatni?

M: Siódmy – czasem zbyt dużo od siebie wymagam. W tym, co robię, zawsze wysoko zawieszam sobie poprzeczkę. Efekt bywa różny – raz lepszy, raz gorszy, ale czasem przeginam z wyznaczonymi sobie celami czy realizacją marzeń. Może fajnie byłoby zwyczajnie wrócić z pracy wziąć popcorn i włączyć telewizję, oglądając próżne seriale i leniuchując.

P: Rozumiem to aż za dobrze; myślisz, że dlaczego ludzie będą czekać tak długo na wypuszczenie naszej rozmowy? (śmiech). Ale tak serio – może jest tak, że czasem nawiedza nas myśl, że czegoś nie zdążymy zrobić w naszym życiu? Zaczynamy planować jedno, przez co drugie ucieka nam przez palce. Wiadomo, nie nauczymy się wszystkich języków, nie poznamy smaku wszystkich potraw, nie zamienimy słowa z każdym człowiekiem na świecie. Ale gdy tworzysz – nieważne czy muzykę, czy teksty, czy obrazy – masz w sobie taką potrzebę odkrycia jak największej ilości emocji, przekazania od siebie jak najwięcej. Czy właśnie dlatego zawieszamy sobie poprzeczki coraz wyżej?

M: Oczywiście. Zawieszanie sobie poprzeczki wyżej to cecha ludzi ambitnych, którzy mają określony cel w tym, co robią. Jak wspomniałeś wyżej – nieważne co robisz, ważne aby to dawało ci pozytywną energię i napędzało Cię do dalszego działania to chyba możemy właśnie nazwać pasją. Choć czasem i porażki uczą nas czegoś nowego.

Ok, prosiłeś mnie o siedem, poza tym więcej grzechów i tak nie pamiętam. Za wszystkie bardzo żałuję (śmiech).

P: W tym roku obchodzisz 10-lecie swojej pracy jako producent i DJ. Jak zaczęła się Twoja muzyczna przygoda? 

M: Tutaj musielibyśmy się jeszcze bardziej cofnąć w czasie, aby dokładnie opowiedzieć, skąd w ogóle wzięła się inspiracja do tego, żeby zostać DJ’em czy producentem.

Otóż, jak pewnie się domyślasz, od lat 90-tych byłem aktywnym klubowiczem, którego zawsze kręciło coś innego, niż upodobania większości ludzi. Nie ograniczałem się do zwykłego 'bansowania’ na parkiecie; podglądałem 'dejotów’ w akcji za konsoletą czy podpytywałem ich w tematyce technicznej. I jakieś 15 lat temu zrodziła się myśl, że sam mógłbym prezentować klubowiczom muzykę wybraną przeze mnie. 

I tak to się zaczęło: pierwszy kupiony sprzęt, szlifowanie warsztatu – najpierw w domu, później na pierwszych imprezach. Tak właściwie, za mój debiut w roli DJ’a uważam rok 2006, kiedy zagrałem pierwszą imprezę, było to dokładnie w Halloween. Co do produkcji – był to spontan i zajawka. W 2009 roku ówczesny przyjaciel pokazał mi program do robienia muzyki o znajomej większości producentów nazwie – FL Studio. I tak załapałem bakcyla, trenując sobie i poznając ten software.

P: A gdybyś miał porównać swoje początki z tym, co widzisz dzisiaj? Wiadomo, technologia ogromnie się zmieniła i zawsze będzie się zmieniać. Dostrzegasz w tym więcej zalet czy wad?

M: To temat-rzeka. Jestem wychowany na muzyce lat 90-tych, od wczesnego House po Techno i Eurodance, czyli skrajne style. Jak widzisz, już wtedy nie zamykałem się na jeden nurt muzyczny, po prostu nie lubię ograniczeń. Kiedyś muzyka miała duszę, może dlatego, że producenci wkładali w nią więcej serca, a nad utworami w studio pracowało się o wiele dłużej. Każdy kawałek był tworzony przez artystę od początku do końca: bez gotowych sampli, paczek dźwiękowych, itd., a utwory miały zwyczajnie więcej oryginalnego brzmienia. Nie było też dostępu do software’ów / hardware’ów i tylko nieliczni mogli sobie pozwolić na produkcję muzyki. Dziś wystarczy laptop i software, dziś już taki skromny zestaw pozwala na produkcję i wydawanie swoich kawałków. 

Jeśli zapytasz mnie, jakie numery uwielbiam grać najbardziej, odpowiem, że te klasyczne, które pamięta większość z nas. Obecne wydania zapominamy po miesiącu, bo utwory nie mają w sobie już takiej magii i siły przebicia lub zwyczajnie wspomnianej duszy. Dlatego bliżej mi do muzyki Classic Trance, choć teraz również można trafić na dużo dobrego materiału, tylko trzeba poświęcić naprawdę dużo czasu, aby trafić na muzyczne perełki.

P: Zgadzam się z Tobą, choć nie możemy odmówić dzisiejszym twórcom zaangażowania. Nawet, jeśli możemy policzyć ich na palcach jednej ręki (ok, nie jest aż tak źle [śmiech]). Łatwiejszy dostęp do produkcji muzyki przyniósł nam nie tylko tonę śmieciowego – pozbawionego techniki czy smaku – materiału, ale pozwolił też na odkrycie kilku niezwykłych talentów, również na naszym polskim podwórku. Dodam jeszcze, że świat pędzi coraz szybciej, twórców i wydawanych przez nich produkcji jest coraz więcej; dlatego coraz trudniej jest zawiesić ucho na konkretnym utworze i jeszcze trudniej zapamiętać go na miesiące, nie mówiąc o latach.

Jestem zdania, że bardzo ciężko będzie nam mówić – powiedzmy za 10 lat – o „klasykach” z 2017 roku. Takich numerów będzie może z dwa, może trzy. Natomiast przełom XX i XXI wieku to prawdziwa kopalnia nieśmiertelnych kawałków, które już zawsze pozostaną w naszej pamięci. No ale to jest już kwestia reminiscencji i sentymentu do przeszłości. Im bliższy naszej młodości, tym silniejszy.  

Wracając do ciągłego zalewu materiałem, czy uważasz, że istnieje coś takiego jak „dobra” i „zła” muzyka?

M: I widzisz, to jest kolejny temat-rzeka. Dla jednego Trance będzie „złą” muzyka, a dla drugiego całym światem. To trochę tak, jakbyś zadał mi pytanie: czy wolę brunetki czy blondynki. Szczerze, nie wiem czy istnieje „dobra” i „zła” muzyka. Słuchając danego materiału, mogę samemu ocenić, co jest dla mnie kiczem, a co jest niszowe. Ktoś inny może mieć inne zdanie; myślę, że to bardzo indywidualne zagadnienie.

P: I to w sumie jest na tym świecie najlepsze; każdy z nas ma swój własny gust. Możemy się z nimi nie zgadzać, możemy się o nie kłócić (co chyba jest zbyt częste w dzisiejszym świecie, gdy ludzie nie potrafią uszanować upodobań innych), możemy też wskazywać ludziom różne muzyczne drogi (ale nic na siłę). Różnorodność czyni ten świat… światem. 

Nasze życie składa się z dobrych, ale również i złych decyzji. Żałujesz czegokolwiek, co wydarzyło się w Twojej karierze / życiu? 

M: Hmmm… oczywiście, byłbym hipokrytą, mówiąc, że nie żałuję. Żałuję kilku decyzji, kilku 'nietrafionych’ znajomości, sytuacji życiowych bądź zawodowych, w których zachowałbym się teraz inaczej.

P: Mówią, że jeśli spoglądasz na siebie, na swoje decyzje i zachowania sprzed roku, bardzo często pojawia się myśl, jak bardzo głupio postępowałeś. I coś w tym jest. Ale na pewno nie żałujesz decyzji o założeniu Trance Your Life. No właśnie – czym jest Trance Your Life? Dlaczego powstało? Co jest celem projektu?

M: Jak sama nazwa wskazuje: „Trance twoim życiem”. Nazwa powstała od mojego radioshow Trance My Life, emitowanego już od ponad 7 lat. Chciałem wyjść do ludzi z fajnym projektem, nie tylko w postaci radiowej, ale również imprez klubowych. Zgadałem się z kilkoma producentami i DJ’ami polskiej sceny klubowej i razem postanowiliśmy powołać TYL do życia. Obecnie tworzą go: Martin Soundriver (czyli ja), CJ Seven, Rainstorm, Peter Orchard oraz Adam Sobiech. Pięć zupełnie różnych – prywatnie i muzycznie – osobowości, tworzą jedną całość. 

Celem naszego projektu jest promocja muzyki klubowej tworzonej z pasji i serca. Organizujemy imprezy klubowe z muzyką Trance & Progressive. Chcemy głównie promować mniej znanych polskich producentów, którzy na co dzień nie mają okazji pokazać się szerszej publiczności. Nie zamykamy się również na wielkie nazwiska sceny klubowej – czy to rodzimej, czy zagranicznej, choć ci ostatni pojawiają się u nas sporadycznie. W naszym kraju jest tyle talentów, że line-up wypełniony polskimi twórcami, ma zawsze bardzo dużo do zaoferowania potencjalnemu słuchaczowi.  

Mam taką dewizę – rób to, co kochasz i otaczaj się fajnymi ludźmi z pasją.

P: A gdybyś miał polecić konkretnych twórców – polskich i zagranicznych – byliby to:

M: Z racji tego, że każdego tygodnia przesłuchuję dużo materiału, wymienię wielu twórców. Z polskich: Jackob Rocksonn, CJ Seven, Maywave, Adam Sobiech, Martin Sand, Alex van ReeVe, The Cracken, Sky Sound (DJ Mike C), First Sight, Tioan.

Z zagranicznych: 2nd Phase, The Noble Six, Lostly, Denis Kenzo, Allan Morrow, Genix, Sam Jones, Physical Dreams.

P: Ja wiem, że gdyby ktoś zadał mi to pytanie, miałbym naprawdę ogromną zagwozdkę. Bywało, że gdy w wywiadzie padało pytanie o nowych twórców i artysta rzucał mi kilkoma aliasami, w duszy miałem myśl: „Przecież to nie są świeżacy, przecież obserwuję ich poczynania od kilku lat (!)”; w wielu przypadkach po prostu coraz większe wytwórnie zaczęły się nimi interesować.

Są twórcy, do których mam ogromny szacunek i którzy bardzo rzadko mnie zawodzą, np. Solarstone, DJ Orkidea, John O’Callaghan Official, Will Atkinson, z głębszych klimatów np. Gai Barone, Sébastien Léger, Basil O’Glue, itp. Są też tacy, którzy wyróżniają się swoim stylem i kreatywnością. Kiedyś (teraz też) był nim np. Elle’z Marinni, obecnie bardzo fascynuję się twórczością Emoda. 

Bardzo kibicuję dwóm artystom, którym od niedawna pomagam wydawać ich prace w wytwórniach: Martin’s Effect – Marcin Przybylskiemu i Motion Blue (Damianowi Misiarzowi). Mają oni niesamowitą wyobraźnię, wspaniałe koncepty. W przypadku tego drugiego (choć Marcinowi również nie można tego odmówić) wyczuwam ogromną ekscytację każdym projektem, który tworzy. Przez to czasami w jego prace wkrada się chaos, ale wszystko jest do opanowania. Czekajcie na jego nowości, będzie czego słuchać!

O muzycznych talentach mógłbym mówić i pisać godzinami; wierzę, że jeszcze nie raz będę miał okazję o nich wspominać!

M: Jeśli mogę wtrącić swoje dwa grosze – zgadzam się z tym, że twórczość Marcina Przybylskiego od dłuższego czasu jest godna uwagi. Podoba mi się jego mroczna zabawa z dźwiękami. Warto też wspomnieć Tioana, który osiągnął ogromny progres, jego produkcje są naprawdę unikalne. Marcin i Tioan zagoszczą na kolejnej edycji Trance Your Life, która odbędzie się 3 czerwca w warszawskim klubie Metronom.

P: Brzmi bardzo interesująco. Na koniec, chciałbym zapytać Cię o Twoje najbliższe muzyczne plany. Co przygotowujesz dla nas na ten rok?

M: Właśnie skończyłem utwór dla wytwórni Just Music Records, poza tym planuję wydać w 2017 ok. 4-5 kawałków, m.in. kolaborację z CJ Seven’em. Oczywiście – wciąż czekają mnie obowiązki związane z rezydenturą na sali klubowej w Strefa 11 i gościnne bookingi w klubach. W czerwcu czeka mnie występ obok Alex M.O.R.P.H.’a. Na pewno chciałbym też rozwinąć projekt Trance Your Life. W mojej głowie zakwita również projekt producencki, trochę bardziej komercyjny, ale ten pomysł jest jeszcze na etapie planowania, więc więcej szczegółów przekażę niebawem.

P: Rozumiem i trzymam kciuki za Twoje plany. Wielkie dzięki za rozmowę!

M: Ze swojej strony również dziękuję i pozdrawiam wszystkich fanów muzyki elektronicznej, a najbardziej – oczywiście – Trancemaniaków. 

Korzystając z okazji, zapraszam do odwiedzin moich dwóch stron: Martin Soundriver oraz Trance Your Life Events.

http://www.facebook.com/martinsoundriverofficial

http://www.facebook.com/tranceyourlife
http://www.facebook.com/zdobrejwolipl



Martin Soundriver – Never Alone (Original Mix) [Uplifting Trance]


Martin Soundriver – Thunderstorm (Original Mix)


CJ SEVEN & MARTIN SOUNDRIVER – ID [PREVIEW] by MARTIN SOUNDRIVER




Polecamy również

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →