News

Sonda: czy DJ jest tylko chodzącą reklamą?

W zawodzie DJ-a fundamentalną cechą wydawałaby się niezależność… Niezależność, której w dzisiejszych czasach braknie. Niemal każdy DJ z wielkim nazwiskiem jest producentem i właścicielem własnej oficyny wydawniczej. Z jednej strony jest to dobre, a z drugiej niszczy rynek. Dlaczego?

Dawno temu przyjęło się, iż „klasyczny” model DJ-a, to człowiek odpowiedzialny za A&R w konkretnym labelu, wyszukujący młode talenty zgodnie z brzmieniem, które chce promować. Takie podejście do sprawy uznać trzeba za jak najbardziej sensowne – wszak na tym właśnie polega praca DJ-a. Problem pojawił się, gdy w świecie muzyki elektronicznej pojawiły się naprawdę duże pieniądze, a DJ jednocześnie stał się A&R i szefem labelu, a przy okazji pomyślał: „w sumie to dlaczego mam dawać zarobić komuś innemu, lepiej sam polansuje siebie”.

Wywód ten zainspirowany został cytatem autora słynnego przewodnika po muzyce klubowej, Ishkura i znalazł się na forum tranceaddict.com, w temacie zatytułowanym „dlaczego lokale/DJ-e nie organizują większej ilości nocy z klasykami”.

„DJ-e nie są zainteresowani graniem nieoczywistej, interesującej czy kreatywnej muzyki.

Są tu tylko po to, by puszczać kawałki i remiksy własne, ich przyjaciół oraz rzeczy wydawane w swoim labelu.

To nie DJ-e, to muzyczne promo-dziwki.

Jako konsument muzyki klubowej, powinno się przestać przywiązywać uwagę do tych gnojów i chodzić tam, gdzie muzyka jest najlepsza, a promocyjny spam minimalny.”

Oczywiście jest to wielkie uogólnienie, które nie sprawdza się w każdym przypadku. Ale prawda jest taka, że rzadko która tak zwana DJ-ska supergwiazda sięga po utwory nie będące w żaden sposób z nią powiązane. W ten sposób często dostajemy papkę wokalno-trancową, zamulająco-housową czy jakąkolwiek inną, na dłuższą metę jednostajną i nudną jak flaki z olejem.

Niczym bumerang wraca do nas pytanie:

czy faktycznie każdy DJ powinien być producentem?




Polecamy również

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →