News

Revolution – Relacja AFTER FILM

Trzeci rok z rzędu w pierwszy dzień świąt wielkanocnych mieliśmy w Arenie „Rewolucję”. W zeszłym roku tematem przewodnim była rewolucja rosyjska, tym razem organizatorzy nawiązali do rewolucji seksualnej i nie tylko rodem z lat 60-tych czyli „Miłość, Pokój, Sex, Narkotyki, Muzyka, Wolność itd.”. Był to ukłon w stronę „dzieci kwiatów, które to dzieci postanowiły nieco odmłodzić autorytety starego świata i skierować jego oczy na tętniące życiem młode ciało, wyrywające się ku przygodzie i nieznanemu.” Zgodnie z tym tematem wystrojona została scena, na którą składały się między innymi dwa małe „ogórkowe” busy VW, oczywiście pomalowane w jaskrawe kolory kojarzące się z szalonymi czasami hippisowskimi – warto przy okazji przypomnieć, że 40 lat temu kolorowy autobus propagatora LSD Timothy Leary’ego rzeczywiście przemierzał Amerykę wzdłuż i wszerz, zabierając na pokład wszystkich , którzy mieli ochotę na nowe, ekscytujące doznania.





Poza busami po dwóch stronach konsolety, na wystrój składał się głównie jeden wielki telebim za didżejem, nad nim były dwie zaokrąglone konstrukcje, jedna niska, druga spora (wraz z dodatkami sprawiała wrażenie wielkiego kwiata), pod konsoletą ustawiono 3 plazmy, na których ekipa z Clockwork serwowała swoje wizualizacje – dodajmy, że w zdecydowanej większości przygotowane specjalnie na ten event, czyli nawiązujące do tematyki imprezy. Świetne wrażenie sprawiały idealnie dopasowane do muzyki, pulsujące wraz z nią motywy, wizualizacje wspomagane były ponadto przez 11 laserów, w tym dwa kolorowe (choć wiązki czerwone czy niebieskie pojawiały się raczej rzadko). Generalnie scena nie wszystkich zachwyciła, ale królowała opinia, że nie da się jej odmówić oryginalności.





W porównaniu do poprzednich eventów konsoleta była stosunkowo nisko, czego efektem był świetny kontakt DJ z publicznością i odwrotnie. Przez pierwsze 2 godziny imprezy niska scena z autobusikami w połączeniu z małą w tym momencie frekwencją sprawiały razem wrażenie, że uczestniczymy w niemalże kameralnym spotkaniu, wyglądało to wszystko raczej niepozornie, światła i lasery były jeszcze uśpione. Około godziny 22 Arena zaczęła się jednak zapełniać (nie zapełniła się co prawda po brzegi, ale na tyle wystarczająco, że na klimat imprezy nie można było narzekać).

Zanim to się jednak stało, swoje sety zagrali Mike Wind i Fafaq – „młode wilczki” agencji MDT. Sądząc po recenzjach zostaną z agencją na dłużej, nie widziałem żadnej niepochlebnej opinii. Obaj zagrali doskonale technicznie, porywająco i z pomysłem. Myślę, że oba sety doskonale sprawdziłyby się w okolicach północy, wielka szkoda, że ci, którzy jeszcze kończyli wielkanocną kolację przegapili dwa fantastyczne muzyczne zestawy. Na dobry początek szalał za konsoletą Mike Wind. Zagrał sporą dawkę nowej, jeszcze nieznanej szerzej muzyki, w tym między innymi Cold blue & Del mar “11 days”. Było też śliczne “Glime od Sorrow” E.V.O.K., „Amsterdam” Fabb X, a także ostatnie produkcje Stoneface & Terminal i Rona Van Den Beukena. Na deser C-Quence pres. Assure – “Enemy Territory”, zaskoczył też orkiestrowym „Widescreen” First & Andre czyli słynnym hymnem belgijskiego Sensation sprzed 2 lat. Kto w tym momencie wchodził do Areny zapewne pomyślał, że właśnie słyszy intro do zapowiedzi DJ, ale tak naprawdę intra tym razem składały się z fragmentu starego hitu z lat 60-tych „Somebody to love” Jefferson Airplane, motywu odświeżonego niedawno przez Boogie Pimps w nagraniu „Salt shaker”.





Równie dobrze przyjęty został set Fafaqa. Nic w tym zresztą dziwnego, usłyszeliśmy bowiem znowu dużo świeżych, nie ogranych jeszcze rzeczy, które nikogo nie mogły pozostawić obojętnym. Na początek piękna wersja O’Callaghana utworu Marca Van Lindena i Sandry Flynn „Rhythm of Life”, potem wybrzmiały jeszcze między innymi dwa nagrania Grega Downeya („Jaws” i „Grade A”), były produkcje Paula Webstera i Digital Nature, a także „Shortwave” Joint Operations Centre. Zarówno Mike Wind, jak i Fafaq mieli doskonały kontakt z klubowiczami, razem z nimi żywo reagowali na prezentowane przez siebie dźwięki. Dwa perfekcyjne zarówno technicznie jak i repertuarowo sety na początek imprezy, oba szybkie i dość mocne.

Punktualnie o 21:30 na scenie zainstalował się Orjan Nilsen. Zaczął delikatnie, pływająco, najpierw klimatami Estuery, potem Airbase. „Bells of Tienanmen” to już wielki przebój i wielu na to nagranie zareagowało entuzjastycznie. Orjan jednak chyba nie był do końca zadowolony z reakcji, bo nagle i niespodziewanie przeszedł w klimaty bliższe electro – usłyszeliśmy dwa utwory bliższe ostatnim dokonaniom Sandera Van Doorna. Orjan podobnie jak poprzednicy, nie spuszczał oka z publiczności, cały czas zachęcając do zabawy. Korzystał ze swojej godziny najbardziej jak mógł – w końcu należy jeszcze do początkujących producentów i nie grywa raczej na razie na dużych eventach. Nie wszyscy zdążyli na jego seta (rodzinne, wielkanocne kolacje bywają długie), w którym nie zabrakło eventowego powerplay’a ostatnich miesięcy, czyli „Megashiry” Marberga, Kyau i Alberta. Był też świeżo upieczony (podobno poprzedniej nocy) mashup „Carabelli” z „I’m alone” Sun Decade, który to exclusive bootleg Orjan stworzył razem z Mike’em Windem.

Kolejna godzina należało do następnej z młodych gwiazd Simona Pattersona. Uczestnik zeszłorocznego Sunrise w zgodnej opinii obserwatorów spisał się na medal, już początek jego seta zwiastował zmianę stylu, od pierwszych dwięków było mocniej, szybciej i dobitniej. Pochodzący z Wielkiej Brytanii Simon uraczył nas kilkoma mniej znanymi kompozycjami, pewnie z Anglii właśnie, nie zabrakło jednak znanych motywów, do których niewątpliwie zaliczyć można „Lift” Seana Tyasa. Znalazło się tez miejsce dla doskonale nam znanej ekipy z wytwórni Euphonic, było między innymi DT8 w wersji Ronskiego Speeda i Andre Visior w wersji Stoneface & Terminal (już po raz drugi tej nocy).





Po godzinie grania Simona, pod konsoletą zainstalowali się jego koledzy z projektu Dogzilla. Półgodzinny live-act był jedyny w swoim rodzaju, nigdy wcześniej nie mieliśmy do czynienia z dwoma gitarami elektrycznymi, które dogrywano do oryginalnych wersji trzech przebojów Dogzilli. Jak to zwykle bywa z live-actami, jednym się bardzo podobało, innym w ogóle. Wokalista w każdym razie był wprost wzruszony przyjęciem, kilka razy powtórzył do mikrofonu „Thank you, you are such a lovely crowd, beautiful”. Ich prawie trzydziestominutowy występ złożony był zgodnie z oczekiwaniami z trzech utworów „Your eyes”, najnowszego „Frozen” i najbardziej znanego „Without you”.

O północy parkiet był niemal wypełniony, za konsoletą pojawił się mistrz ceremonii, specjalista w dziedzinie kierowania tłumem Johan Gielen. Rezydent Trance Energy, rezydent Sunrise i również rezydent Revolution – występował podczas wszystkich edycji, zawsze zbierając fantastyczne opinie, Tym razem nie było inaczej, Johan porwał Arenę jak zawsze, serwując głównie znane hity sprzed lat, czasem w nowych wersjach, czasem w tych dobrze znanych. Zaczął od ślicznego, upliftingowego intro, parę minut później kilka tysięcy ludzi szalało przy znakomitym „Damager” w wersji Scotta Maca. Były nowe, brutalne wersje „Pulvertum” Nielsa Van Gogha i „Lethal Industry” Tiesto – tutaj w remiksie Scott Project. Jedną z niewielu świeżości byłą perełka Ferry Corstena „Beautiful”, poza tym usłyszeliśmy zestaw kawałków znanych i lubianych: klasyki kojarzone z Trance Energy czyli „Sosei” i „Airwave”. Nie zabrakło „Born slippy” (tutaj oczywiście Gielen po raz kolejny stanął na konsolecie), a na koniec miła niespodzianka w postaci breakbeatowych rytmów „Greece 2000” i „Go” Moby’ego. Niektórzy kręcili nosem, że właściwie znów usłyszeliśmy to samo, inni podziwiali show, które niewątpliwie tworzył Johan Gielen, często podkręcając atmosferę przez zapętlanie motywów. Jak sam twierdzi w wywiadach, jego celem jest dawanie ludziom jak najwięcej radości, dzięki swojemu doświadczeniu doskonale wie, co zagrać i jak się zachować, żeby tłum był zachwycony. Dodajmy, że tuż po jego występie wielu opuściło Arenę.






Leon Bolier nie zachowywał się rzecz jasna tak widowiskowo i do tego repertuar przygotował zgoła odmienny. Świadczył o tym już sam początek, kiedy pojawiło się spokojne, fortepianowe intro do pierwszego numeru z repertuaru Coldplay. Leonowi udało się zachęcić publiczność do klaskania, było to klaskanie w bardzo wolnym tempie. Wokal lidera Coldplay nie wzbudził jednak szaleństwa, w Anglii i Holandii obok muzyki tanecznej klubowicze z chęcią słuchają też rocka(co za tym idzie takie remiksy mają wzięcie),u nas jest jednak trochę inaczej. Kilka chwil później sytuacja się bardzo poprawiła, kiedy do naszych uszu dobiegł ciepły głos Karen Overton i jej „Your loving arms”. Pierwsze pół godziny seta Boliera było raczej stonowane, co było ciekawym urozmaiceniem po secie Gielena. Kiedy już niektórym wydawało się, że tak będzie do końca, Leon przeszedł w ostrzejsze klimaty, najpierw dwie produkcje Van Doorna (remiks Arctic Monkeys i najnowsze „Back by any demand”), a na zakończenie „Analog Feel” Cosmic Gate połączone z jego „Mighty Ducks” i na koniec hymn Trance Energy, uwielbiany „The Future” Joopa, którego zresztą Leon Bolier jest współtwórcą. Ciekawostką może być fakt, że podczas seta Boliera niespodziewanie usłyszeliśmy okrzyki przez mikrofon, sam Bolier nic nie mówił, ale zgodził się na to, żeby zrobił to za niego schowany pod konsoletą Durand. („Make some noise for Leon Bolier”!)

Richard Durand, do niedawna G-spott, prawie przez cały set Boliera stał z Mattem Hardwickiem w pobliżu konsolety i obserwował publiczność (potem w wywiadzie chwalił nas bardzo za stworzenie gorącej atmosfery). Pewnie nie mógł się doczekać momentu, kiedy sam stanie za sterami – gdy już to nastało, pokazał co potrafi. A potrafi wiele – długo miksował, najwięcej z wszystkich bawił się pokrętłami, nakładał kilka nagrań na siebie, niektóre wpuszczał tylko na chwilę, kilka razy chwycił mikrofon i krzyczał „Hello, Poland, make some noise!”. Pod względem technicznym był to właściwie set house’owy, dla niektórych wręcz przekombinowany. Już poczas intra Durand tracił cierpliwość i puszczał króciutkie fragmenty „Intergalactic” Beastie Boys, zanim jednak jego remiks tego kawałka się pojawił, zdążył jeszcze zagrać, podobnie jak Bolier na pocżatek seta remiks rockowego hitu, tym razem „Chasing Cars” Snow Patrol. Nie był to jednak znany remiks Blake’a Jarrella, tylko jego własny. Jak później mi przyznał, nie gra w swoich setach produkcji innych ludzi, tylko swoje własne (stąd tak często zajmuje się remiksowaniem znanych tematów – często tylko na potrzeby swoich setów). Tak więc przez całą godzinę mieliśmy do czynienia z tylko i wyłącznie jego produkcjami! Były ostatnie jego kompozycje „Slipping away” i „Ricochet”, poza tym remiksy nagrań Tiesto, Randy Katany, Chemical Brothers , Prodigy (przy „Hey Boy Hey Girl” i „Smack my bitch up” Arena dosłownie oszalała), a także Da Hoola i Way out West. Fani muzyki trance byli raczej rozczarowani, ale trzeba przyznać, że set Duranda był bardzo wybuchowy, mieszanka stylów od electro po klimaty tribalowe.




Po godzinie totalnego szaleństwa (ktoś określił Duranda mianem „psychol”, w pozytywnym sensie tego słowa), przyszedł czas na uspokojenie. Po muzycznym misz-maszu nadszedł czas na godzinę spójności – kipiącego energią Duranda wymienił kulturalny Matt Hardwick – ten zagrał bardzo równo i bardzo stylowo. Kontakt z publiką miał prawie zerowy, ale w prezentowanych dźwiękach można się było rozpłynąć. Tuż obok niego stali Fafaq i Patterson i próbowali dać nam do zrozumienia, jak wspaniałą Hardwick serwuje nam muzykę. Na początek były nuty Johna O’Callaghana (między innymi znakomite „Space and time intro mix”), poza tym przewinął się Wippenberg, Aled Man, Daniel Kandi i Mike Shiver. Najbardziej znanym nagraniem w jego secie było „Why” w remiksie Aly & Fila. Podobno pojawiła się też kompozycja stworzona wspólnie z Mike’m Koglinem, którego Matt jest sąsiadem i często razem pracują.

Mike Koglin, znany z progresywnych produkcji, postawił na cięższe brzmienia. Przed imprezą, w wywiadzie dla „Euforii” wspominał, że zważywszy na późną porę jego występu planuje „ostro przyłożyć”, bo bardzo ostatnio podobają mu się produkcje Sandera Van Doorna i Barta Claessena (z tym ostatnim ma w najbliższym czasie coś wspólnie nagrać). Były aż dwie nuty Claessena czyli jego wersje Public Domain i Remo-con. Koglin zaskoczył sporym animuszem za konsoletą, zdarzyło mu się nawet stanąć niczym Gielen na konsolecie. Bawił się świetnie, publiczność również, w secie poza tym nie zabrakło znanych motywów m.in. „Flight 643” w remiksie Duranda, „Mystique” D-Factor oraz jego własnej wersji „Touch me” Cassandry Fox, którą nagrał razem z Jono Grantem z Above & Beyond.





Na zakończenie Revolution 2007 za konsoletą pojawili się niezwykle rozluźnieni Kris, Jay Bae i Gregory, każdy trochę miksował, ale więcej było wygłupów z udziałem mikrofonu. Ci, co byli jeszcze w Arenie, wspólnie wyśpiewali „False Light” Marco V, a po wszystkim z uśmiechem na twarzy wspominali niespodziewany wesoły „teatrzyk” w wykonaniu wspomnianej trójki.

Oprawa oryginalna i ciekawa, muzyka jak zwykle zróżnicowana i kolejne nowe twarze, które nie zawiodły za konsoletą – tak w skrócie skitować można ostatnią edycję Revolution. Agencja MDT stawia na nie ograne postacie, wszystkie, łącznie z polskimi debiutantami Mike Windem i Fafaqiem godnie się zaprezentowały, same pozytywne opinie zebrali też Orjan, Bolier, Hardwick i Koglin. Najbardziej kontrowersyjnymi okazały się sety Gielena i Duranda, dla jednych sety wieczoru, dla innych totalne nieporozumenia. Obu panom trzeba jednak oddać, że dali nam od siebie mnóstwo energii, nie widziałem, żeby ktoś opuszczał parkiet. Gdyby nie oni, może szybko byśmy o Revolution zapomnieli, a tak mieliśmy i mamy o czym dyskutować 🙂 . I tylko miłośnicy takiej muzyki i takich wydarzeń spoza Wielkopolski mogą mieć (jak co roku) pretensje do organizatorów, że znów nie zmienili terminu, by polska tradycja rodzinnego spędzania świąt wielkanocnych nie kolidowała z Revolution. Moim zdaniem mają czego żałować.


Autor relacji:
Marcin Żyski – Zokratez

Foto:
Krzysztof Tarkowski i Marek Konon



<< REVOLUTION 2007 – AFTER FILM >>


(film w wersji stream oraz download znajduje się na oficjalnej stronie FTBFS Production)


 Galeria zdjęć


    


 




Polecamy również

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →