News

Relacja z Exit Festival – czyli jak z protestu studentów uczynić światowej sławy festiwal

Czas rozpocząć przygotowania do kolejnej edycji festiwalu Exit w Serbii. 

Nie macie pewności czy warto tam jechać? Nie wiecie jakie są możliwości dojazdu, noclegu, pobytu w Serbii? Macie obawy, pytania, wątpliwości? 

Zapraszamy zatem do lektury bardzo szczegółowej relacji z ubiegłorocznej edycji Exit Festival. Wasz znajomy – Bartosz Paca wraz z żoną i znajomymi – postarał się przybliżyć Wam realia festiwalu. 


Exit Festival to jeden z największych festiwali muzycznych Europy i  największa tego typu masowa impreza na Bałkanach, organizowana rokrocznie od 2000 roku w serbskim mieście Nowy Sad, w malowniczej scenerii XVIII wiecznej twierdzy Petrovaradin. Historia nie rozpieszczała Serbii, jak i Nowego Sadu, początki festiwalu sięgają okresu reżimu byłego prezydenta Jugosławii, Slobodana Milosevica,  przeciwko któremu grupa studentów z Nowosadzkiego Uniwersytetu  zorganizowała 12 lat temu (rok po dramatycznym bombardowaniu miasta, wskutek którego ucierpiała nie tylko ludność cywilna, lecz także zabytkowa architektura) cykl koncertów trwający niemal 100 dni, będących faktycznym protestem przeciwko rządom komunistycznego dyktatora; w ciągu dwunastu lat festiwal urósł do rangi jednego z najważniejszych wydarzeń muzycznych i najbardziej szanowanych festiwali odbywających się latem w Europie; ogromna rozpiętość gatunków muzycznych, od reagee, poprzez ciężkie rockowe brzmienia, dance, folk, muzykę elektroniczną, na hip-hopie kończąc ściągają każdego lipca do Nowego Sadu setki tysięcy melomanów oraz dziesiątki artystów światowej sławy.  Do tej pory na imprezie zagrali między innymi Slayer, Moloko, Iggy Pop, Snoop Dogg, Wu-Tang-Clan, Public Enemy, Billy Idol, Pet Shop Boys, The Cult, HIM, Lily Allen, Moby, wielu znanych DJ-ów z całej Europy i Azji (na scenie tanecznej), a tegoroczna edycja festiwalu nie ustępowała pod muzycznym i organizatorskim względem tym z lat ubiegłych. Mogliśmy usłyszeć Erykah Badu, The Gossip, Duran Duran, MistaJam, Plan B.… Ale, o tym jeszcze sporo, kiedy przejdę do relacji z zasadniczej części festiwalu. Jednym słowem trzeba tylko napisać: warto. I to nie tylko dla muzyki.


Nowy Sad jest drugim najważniejszym, po Belgradzie, ośrodkiem kulturowym i gospodarczym Serbii, malowniczo położonym nad Dunajem, okolonym niewysokim pasmem górskim Fruska Gora, na którego terenie mieści się Park Narodowy – jeśli zatem zdecydujemy się przybyć w okolice miasta nieco wcześniej, warto sprawdzić bogatą ofertę turystyczną; między innymi co niedzielę organizowany jest maraton górski, gratka dla miłośników górskiej turystyki, można się także wybrać w rejs statkiem po Dunaju bądź zwiedzić największe w Serbii muzeum malarstwa sztuki obcej lub muzeum historyczne ze zbiorami sięgającymi paleolitu; mniej aktywni kulturowo festiwalowicze chętnie poleniuchują na Standzie, według licznych przewodników – najpiękniejszej naddunajskiej plaży, znajdującej się w bezpośrednim sąsiedztwie wioski festiwalowej.


    Na festiwal  najwygodniej wybrać się własnym środkiem transportu, samochodem bądź kamperem (chociaż w tym ostatnim przypadku musimy zrezygnować z noclegu na „właściwym” campingu, o czym za chwilę),  ze Śląska (z okolic Katowic) to około 700km, więc mieszkańcy południowej Polski mają ułatwione zadanie, a dojazd jest nieskomplikowany i relatywnie mało kosztowny. Drogi i autostrady u naszych południowych sąsiadów są na szczęście lepszej jakości niż nasze. Jeśli planujemy przejazd autostradą przez Słowację, musimy pamiętać o zakupie winiety, jednak trasę można zaplanować tak, by uniknąć tego wydatku, jedynie podczas przejazdu przez Węgry zakup winiety jest koniecznością, bowiem z Budapesztu do granicy serbskiej nie ma innej możliwości przejazdu, jak tylko autostradą;  podobnie od granicy Serbii do samego Nowego Sadu dostaniemy się prostą, szybką autostradą. Aktualne ceny winiet oraz płatnych autostrad znajdziemy w Internecie, zmieniają się z roku na rok, lecz nie są to duże sumy. Ceny paliw w tych krajach zbliżone są do polskich (często nawet nieco niższe), nikt nie narzeka też na ich jakość, jedynie na Węgrzech może pojawić się problem z LPG, który jest na dodatek dość kosztowny (ok. 4zł/l), więc jeśli mamy auto na gaz, warto zatankować jeszcze na Słowacji. 

   Dla osób nie lubiących spędzać wakacyjnego czasu za kierownicą jest alternatywa w postaci lotów z Warszawy do Belgradu (LOT organizuje takie przeloty), bilet zarezerwowany z odpowiednim wyprzedzeniem to koszt około 300zł, z Belgradu do Nowego Sadu do przejechania mamy tylko około 100km, a na trasie regularnie kursują autobusy w przystępnych cenach. Innym sposobem dostania się z Polski na miejsce, jest podróż koleją, jednak trasę musimy zaplanować wcześniej, ponieważ wiąże się z kilkoma przesiadkami, a rozkłady jazdy co rok ulegają zmianie, pamiętajmy jednak, że są takie możliwości. Warto też wspomnieć, ponieważ w tej kwestii zwykło pojawiać się sporo nieścisłości,  że do Serbii wjeżdżamy bez kłopotu na podstawie dowodu osobistego (pobyt do 30 dni) lub oczywiście paszportu.

   Dotarłszy na miejsce przed festiwalem, poza atrakcjami turystycznymi oraz zapoznaniem się z architekturą miasta (powstałego w XVIII wieku wokół górującej nadeń twierdzą), warto przejść się naddunajskim deptakiem i skorzystać z szerokiej oferty kulturalnej oraz gastronomicznej, którą oferuje nam sieć klimatycznych lokali w centrum Nowego Sadu.  Jeśli chodzi o jedzenie, to naprawdę jest w czym wybierać: mamy do dyspozycji mnóstwo lokali proponujących dania kuchni zarówno regionalnej jak i orientalnej czy włoskiej (pizzerie, tawerny etc), dla tych, którzy eksperymentować nie lubią, bądź mają obawy alternatywą będą sieciówki w stylu KFC czy McDonald’s. Co ciekawe: wybór ogromny, ale ceny znacznie niższe niż w ojczyźnie, za solidny, wyrafinowany obiad dla głodnego smakosza, w centrum miasta, nie powinniśmy zapłacić więcej niż, w przeliczeniu, 30zł. Do tego praktycznie wszędzie istnieje możliwość płacenia kartami płatniczymi, jest bezproblemowy dostęp do bankomatów a i WiFi funkcjonuje niemal w każdym lokalu; nawet w niewielkich, dyskretnych kafejkach liczących kilka stolików, gdzie możemy usiąść by odpocząć wieczorem od zgiełku i upału, możemy liczyć na darmowy dostęp do bezprzewodowego Internetu. Sieć znajdziemy także na starym mieście, plaży miejskiej, w parkach, skwerach i wielu innych miejscach, będących punktami spotkań mieszkańców; trudno mówić o rewelacyjnej prędkości, ale i tak nie sposób narzekać. 


   Uniwersyteckie miasto tętni życiem cały rok, nie tylko na czas kilku dni imprezy muzycznej, a zakres świadczonych usług skierowany jest zarówno dla „normalnych” turystów jak i stricte Exitowiczów, na brak zajęć narzekać zatem nie będziemy. Już dwa dni przed rozpoczęciem samego festiwalu w mieście organizowane są koncerty poprzedzające trzon imprezy, we wtorek  można było posłuchać serbskiego zespołu rockowego, bardzo lubianego i cenionego, sądząc po tłumach bawiących się na koncercie (nazwy niestety nie udało mi się zapamiętać, lecz frekwencja i humor publiczności mówiły same za siebie),  w środę zaś załapaliśmy się na występ brytyjskiej kapeli Modestep, której twórczość oscyluje w okolicach dubstepu i elektronic rocka – koncert był naprawdę udany. Warto zatem wybrać się w podróż trochę wcześniej, by przeżyć gorączkę przygotowań do festiwalu, chociaż… taka decyzja może mieć także swoje minusy.


   Zdecydowana większość miłośników muzyki, przyjeżdżając na festiwal Exit kwateruje się na zorganizowanym, płatnym campingu. Camping z centrum miasta połączony jest nadrzeczną promenadą, na której mamy wydzieloną ścieżkę rowerową, trasę do biegania (tak tak, preferowanie czynnego wypoczynku to praktycznie norma w całej Europie) oraz ścieżkę dla pieszych, możemy zatem wybrać opcję spaceru lub przejażdżki rowerowej, zwłaszcza, że do dyspozycji Exitowiczów są wypożyczalnie jednośladów (po drodze z miasta na festiwal, nie ma problemu ze znalezieniem rzeczonych) albo, dla bardziej leniwych, komunikację miejską lub taksówkę. Transport miejski (autobusy) zorganizowany jest dość poprawnie, natomiast wybierając taksówkę pamiętajmy, by kierowca włączył licznik; o ile kilka dni przed festiwalem opłacalna jest umowa „na gębę” z taksówkarzem, która może pozwolić wynegocjować nam korzystną cenę za kurs, o tyle już w dni festiwalowe nie możemy na to liczyć i zdecydowanie lepiej jechać na licznik.

   Exit Village, czyli camping skupiający Exitowiczów, zlokalizowana jest nieopodal wspomnianej już plaży Stand, nad brzegiem Dunaju; dokonawszy w Polsce zakupu vouchera bez problemu i bez kolejki wymienimy go na opaskę uprawniającą do wejścia na teren festiwalu, jeśli natomiast nie zakupiliśmy biletu na imprezę z wyprzedzeniem, nie powinno być kłopotu, by uczynić to na miejscu, płacąc w dinarach serbskich bądź w euro. Wioska festiwalowa otwarta jest dla rozbijających się już od poniedziałku poprzedzającego imprezę (oficjalne rozpoczęcie festiwalu miało miejsce w czwartek), jednak jeśli ktoś liczy na to, że przyjeżdżając wcześniej załapie się na lepszą lokalizację na polu namiotowym, może poczuć się zawiedziony, bowiem w pierwszych dniach otwarta jest tylko część campingu i wraz z napływem kolejnych Exitowiczów poszerzano jego teren; w praktyce oznacza to, że przyjeżdżając nieco później, możemy liczyć na lepsze miejsce, bardziej zacienione bądź bliżej wody. Paradoksalnie więc, ten kto przyjechał ostatni, mógł zająć najlepsze miejsce na campingu, kosztem jednakowoż kilku dni dobrej zabawy w dniach poprzedzających sam festiwal, atrakcji bowiem nie brakowało ani na polu namiotowym, ani, jak już napisałem, w mieście, które w tygodniach poprzedzających imprezę, żyje w zasadzie rozmaitymi before parties na różną skalę.
    Sam Camping jest ogrodzony, strzeżony i zupełnie bezpieczny, pomocą służy rzesza przeszkolonych wolontariuszy oraz Stewartów, z którymi bez problemu dogadamy się po angielsku, a przy odrobinie szczęścia, trafiwszy na rodaka, możemy także zasięgnąć wskazówki po polsku. Co ciekawe, bezpieczeństwa festiwalowych gości pilnuje lokalna policja, bardzo jednak przyjaźnie nastawiona, patrząca na wybryki imprezowiczów z przymrużeniem oka i również w wielu sytuacjach pomocna; nie powinno być problemu by z serbskimi policjantami dogadać się po angielsku (co dla Polaków, przyzwyczajonych do rodzimych realiów służb publicznych, może wydać się dość egzotyczne). Poza bezpieczeństwem na Campingu znajdziemy wszelkie udogodnienia, niezbędne do przeżycia kilku dni w festiwalowym nastroju, a więc: bankomaty, punkty gastronomiczne, poza typowymi Fast foodami oferujące także zdrowsze i bardziej treściwe posiłki, można zjeść tutaj naprawdę dobrze, bary mają w asortymencie sałatki, soki, dysponują lodówkami z zimnymi napojami i wszystkie punkty czynne są cała dobę, klienci nie mogą też raczej narzekać na braki w zasobach bądź kolejki. Znajdziemy tu również sklepy zaopatrzone we wszystko, co może nam się przydać w trakcie kilkudniowej imprezy pod gołym niebem, a zatem poza piwem i napojami wyskokowymi będącymi, nie czarujmy się, nieodłączną częścią tego typu spędów, można na Campingu zakupić papier toaletowy, maszynki do golenia, kosmetyki, leżaki czy namioty w cenach porównywalnych bądź nawet niższych niż w ojczyźnie (zaznaczam: wszystko to dostępne jest już na terenie campingu). Kilkaset metrów od Campingu znajduje się duży dom handlowy (galeria handlowa), warto tam wstąpić na zakupy w niższych cenach. Dodatkowo można skorzystać z klimatyzowanych restauracji lub trafić na odzieżowe wyprzedaże. Na Campingu znajdują się też maszyny do wymiany walut, w których można wymienić funty angielskie oraz euro na serbskie dinary, są także miejsca, gdzie możemy dokonać płatności kartą lub w euro. W razie wypadków bądź jakichkolwiek problemów ze zdrowiem możemy udać się do jednego z kilku dobrze oznakowanych punktów medycznych. Camping ma także bezpośredni dostęp do plaży, kiedy znudzi nas nieodłączna muzyka i mamy ochotę trochę wypocząć, możemy udać się na czyste, strzeżone kąpielisko (dostępne w cenie Campingu), na którym także znajdziemy wszystko, czego potrzebuje zmęczony festiwalowicz, a zatem bary z zimnymi napojami, piwem, kolorowymi drinkami oraz niezłym jedzeniem.


   Na terenie Campingu znakomicie rozwiązano problem węzła sanitarnego; zamiast standardowych ToiToiów, z reguły odstraszających już z daleka zapachem, mamy do dyspozycji moduły kabinowe z sedesami, podłączone do kanalizacji, dzięki czemu nie uświadczymy zapachów będących nieodłącznym elementem plastikowych, publicznych toalet. Podobnie ma się sytuacja z dostępem do pryszniców i umywalek: stały dostęp do ciepłej wody zapewniony jest całą dobę, przy umywalkach widnieją naklejki z informacją, że woda w kranach nadaje się do picia – próbowałem i obyło się bez komplikacji – a do pryszniców, rzecz zaskakująca przy takiej ilości ludzi, niemal nie było kolejek. W dni poprzedzające festiwal nie trzeba było czekać w ogóle, natomiast już na samej imprezie, kiedy wszyscy udają się zażyć kąpieli mniej więcej o tej samej porze, w kolejce nie stało się dłużej niż kwadrans – warto o tym napomknąć, gdyż w przeszłości, na innych festiwalach, ten czas wydłużał się czasami nawet do kilku godzin. Godny uwagi jest też fakt, iż wszystkie sanitariaty są sprzątane i myte każdego dnia, nie można zatem narzekać na brud czy brak higieny.
   Ponadto z kwestii, które ułatwiają życie obozowiczom, mamy dostęp do Internetu, miejsce, gdzie możemy podładować telefon, aparat, czy zostawić cenniejsze rzeczy w depozycie; te udogodnienia są co prawda płatne, jednak w grę wchodzą naprawdę groszowe sumy, które z pewnością nikogo nie uderzą po kieszeni.


   Na Campingu od samego otwarcia trwa nieustająca impreza; nawet, jeśli zdecydujemy się na nocleg poza jego terenem (np. chcąc uniknąć upałów, wybierzemy klimatyzowany pokój hotelowy), warto wykupić wstęp na jej teren, by nie tracić udziału w zabawie; za cały pobyt płacimy, w przeliczeniu, około 120zł, a Camping czynny jest od poniedziałku do następnego wtorku i nie sposób narzekać tu na nudę. Nieustannie obozowiczom towarzyszy muzyka, na terenie Campingu rozsianych jest kilka scen oferujących różne gatunki muzyczne, przed festiwalem odbywają się wieczorne koncerty i poranne afterparty, jest boisko do gry w siatkówkę, ścianka wspinaczkowa, a nawet miejsce, gdzie zapaleńcy mają możliwość  pograć na konsolach Playstation. Odbywają się także rozmaite warsztaty, możemy nauczyć się zaplatać włosy, grać na harmonijce czy wziąć udział w lekcji body-paintingu (i skorzystać z możliwości udekorowania własnego ciała); każdy zatem, kto ceni aktywne spędzanie wolnego czasu z pewnością znajdzie coś dla siebie.
    Zasadniczym minusem zakwaterowania na Campingu jest niestety wszechobecny, straszny upał, temperatura w ciągu doby nie schodzi poniżej 30 stopni Celcjusza (o  4 nad ranem, więc o godzinie, w której teoretycznie jest najchłodniej, termometry wskazywały 32 stopnie), a niestety brak tutaj zacienionych miejsc. W namiocie nie sposób wytrzymać nawet pięciu minut, po wyczerpującej zabawie najlepiej zatem położyć się gdzieś w odrobinie cienia na świeżym powietrzu, bądź udać się na plażę. Stąd pomysł ewentualnego zakwaterowania w hotelu czy pensjonacie – koniecznie z klimatyzacją, jednak Camping i tak warto odwiedzić, przez wzgląd na wymienione atrakcje jak i atmosferę, która tutaj panuje. Wszyscy są pozytywnie nastawieni, przyjacielscy i sympatyczni, gwarantowane znajomości z całej Europy; festiwal jest naprawdę multikulturowy; najczęściej spotykanymi językami, poza rzecz jasna serbskim, są angielski, holenderski, niemiecki, węgierski, ale często słyszy się także polski. Jest jednak dość ciasno, jeśli chodzi o miejsca dla namiotów, a kolejny minus stanowi fakt, iż parking dla kamperów usytuowany jest poza główną częścią Campingu; obozowicze, którzy przyjechali przyczepami, zmuszeni są pokonać około 150m celem dostania się na teren wioski, pod prysznice bądź do barów.

 
   Przejdźmy jednak do samego Festiwalu, bowiem miasto i jego atrakcje, Camping czy plaża, to tylko okoliczności towarzyszące samemu wydarzeniu; istotnemu pod względem zarówno stricte muzycznym jak i szeroko rozrywkowym. Impreza odbywa się na terenie trzystuletniej, górującej nad miastem twierdzy Petrovaradin, o której wspominałem, z Campingu można udać się nań spacerem, bądź podstawionymi autobusami. 


Exit rozpoczyna się w czwartek i trwa do niedzieli, mamy zatem gwarantowane cztery dni nieustannej zabawy, odkrywania na nowo swoich gustów muzycznym i prawdziwych perełek pośród nieznanych dotąd wykonawców, dających z siebie wszystko na rozsianych po terenie imprezy kilku scenach. W czwartek, wchodząc na teren Festiwalu, nasza opaska (na którą wcześniej wymieniliśmy bilet) zostaje zeskanowana i bez kolejki (zaskakujące) wchodzimy na imprezę. Pilnująca porządku policja wybiórczo sprawdza niektórych uczestników imprezy bacząc, czy na jej teren nie wnosi się niebezpiecznych narzędzi bądź narkotyków, jednak kontrole te niewiele mają wspólnego z rewizją, jakiej doświadczyć możemy na rodzimych imprezach masowych, służby pilnujące porządku, podobnie jak na Campingu, są pomocne, życzliwe i przyjacielsko usposobione. Poza walorami muzycznymi, na których skupię się za chwilę, warto zaznaczyć, że zarówno lokalizacja jak i organizacja Festiwalu pozostają w zasadzie bez zarzutu, niesamowity klimat kilkuwiecznego zamku połączony ze znakomitymi rozwiązaniami logistycznymi i szeregami służących pomocą wolontariuszy sprawia, że ze świecą szukać w Polsce festiwalu zorganizowanego z takim rozmachem i dbałością o szczegóły. Organizatorzy polskich imprez wiele mogliby się od Serbów nauczyć; zaczynając od tego, że na terenie festiwalu właściwie do żadnych strategicznych punktów (a więc wejście, wymiana gotówki na tzw. tokeny – festiwalowy środek płatności, gastronomia czy toalety) nie było kolejek, na uprzejmości i pozytywnym nastawieniu personelu festiwalowego kończąc. Brak kolejek = oszczędność czasu, którego przy masie atrakcji, jaką zapewnia Exit Festival wciąż brakowało, nie sposób było bowiem odwiedzić każdą festiwalową atrakcję, posłuchać każdego gatunku muzyki, pobawić się pod każdą ze scen – było tego wszystkiego po prostu za dużo, konieczny byłby co najmniej tydzień, by wyeksploatować możliwości, jakie niesie ze sobą obecność na tej imprezie.


    Po wejściu na teren Festiwalu musimy pamiętać, że jeśli danego dnia opuścimy imprezę, nie mamy już nań wstępu z powrotem, możemy wrócić dopiero kolejnego dnia, jednak na terenie Exitu znajdziemy wszystko, co może nam się okazać potrzebne podczas zabawy: od punktów gastronomicznych i sanitarnych, po strefy z kanapami, gdzie można w spokoju wypocząć, zdrzemnąć się na kanapach lub fotelach typu sako, czy pograć na konsolach. Nie ma zatem potrzeby, by opuszczać imprezę, zwłaszcza, że ceny są bardzo przystępne; jak już wspomniałem, festiwalową walutę stanowią tokeny, wymienne w kilku punktach na terenie imprezy, jednak znajdziemy też miejsca, w których istnieje możliwość płatności gotówką, a także bankomaty. Wymiana nie zajmuje dużo czasu, nie warto zatem wymieniać pieniędzy „na zapas”, łatwo bowiem je zgubić w wielotysięcznym tłumie, który otacza nas podczas tych czterech dni, lepiej wypłacać i wymieniać na bieżąco. Teren imprezy jest dość rozległy, nie stanowi to jednak problemu, wszystko jest bowiem świetnie oznakowane i na każdym kroku możemy trafić na hostessy, rozdające mapki festiwalu.
   Do naszej dyspozycji, poza sceną główną, jest przede wszystkim bardzo popularna Dance Arena,  scena Fusion, scena folkowa oraz scena – parkiet Rave (otwarta jedynie w określonych porach), ukryta w jednym z klimatycznych tuneli, którymi Exitowicze przemieszczają się na terenie twierdzy Petrovaradin. Przechodząc kamiennymi tunelami nie da się wprost nie zwrócić uwagi na oświetlenie i efekty wizualne zastosowane w tych przejściach, oświetlenie to jedna strona medalu, a drugą stanowi dobór naturalnej lokalizacji; można by luźno porównać do pomysłu organizacji imprezy Dance na wysokim poziomie w korytarzach twierdzy kłodzkiej. Znakomite wizualizacje i efekty świetlne na obleganej Dance Arenie dopełniają całości, nie wspomnę już o świetnym nagłośnieniu każdej ze scen, bo ostatecznie muzyka stanowi podstawę tego festiwalu, więc marne nagłośnienie zdecydowanie obniżyłoby jakość imprezy. Co ważne, pomimo namnożenia scen, parkietów oraz wszelkiej maści atrakcji muzycznych i wizualnych, żadne efekty dźwiękowe ani świetlne nie zaburzały się nawzajem. 


   Na terenie twierdzy podczas festiwalu wciąż znajdujemy się w ogromnym tłumie, ludzi jest mnóstwo, jednak dobry nastrój udziela się chyba wszystkim Exitowiczom, bowiem zarówno personel imprezy jak i jej uczestnicy są przyjaźnie, pozytywnie nastawieni, atmosfera jest czysta, nie napięta, co niejednokrotnie zdarza się w przypadku masowych festynów zakrojonych na taką skalę, nie należy obawiać się agresywnych wybryków czy zaczepek ze strony pijanych imprezowiczów. Alkohol oczywiście jest dostępny, można poza piwem czy winem wypić także drinka, jednak z racji usytuowania festiwalu, osobiście radzę z nim nie przesadzać, chociażby przez wzgląd na nierówności terenu i skomplikowane połączenia logistyczne (tunele, rusztowania) pomiędzy scenami; stanowią one naturalnie dodatkową atrakcję, jednak pod wpływem alkoholu stają się sporym utrudnieniem. Zresztą, trzeba naszym bałkańskim przyjaciołom przyznać, że bawić się potrafią zdrowo, bez agresji, bardzo pozytywnie, a i pić potrafią tak, by nie szkodzić sobie ani otoczeniu. Zresztą, alkoholu możemy napić się w kraju, a przyjeżdżając na Exit powinniśmy skupić się na innych atrakcjach, więc najważniejsze: muzyka.
    Rokrocznie na festiwalu występują gwiazdy światowego formatu, giganci rocka czy soulu, znani i cenieni DJe (na Dance Arenie), a obok nich wschodzące gwiazdy lokalnej muzyki, zespoły którym daje się szansę, by zaistnieć i wiele postaci, realizujących na tyle ciekawe projekty muzyczne, że pewnie w przyszłości jeszcze o nich usłyszymy. Oczywiście najbardziej znane nazwiska i nazwy kapel usłyszymy na Scenie Głównej, której niekwestionowaną gwiazdą w czwartek było The Gossip oraz pierwsi z trójki dinozaurów rocka – brytyjski zespól Duran Duran. The Gossip … No cóż, koncert nie należał do nieudanych, lecz jako że nie jestem fanem okazałej wokalistki, trudno mi coś więcej na jego temat powiedzieć, dość wspomnieć, że zespół nie pierwszy raz odwiedził Exit Festiwal, więc  widocznie nie zawodząc w ubiegłych latach, teraz także spełnili oczekiwania publiczności. Jak dla mnie najlepszym czwartkowym koncertem na scenie głównej był występ Duran Duran, zarówno technicznie jak i muzycznie bez zarzutu. Widać było także słabość Serbów do tej kapeli, publiczność znała bowiem niemal wszystkie utwory, którą to znajomość gorliwie wykorzystała na koncercie. Ostatnim czwartkowym jasnym punktem na Main Stage był występ Sub Focus & MC ID, a zatem klasyki drum’n’bass okraszona dubstepowymi wstawkami – mocny punkt na zakończenie pierwszego dnia festiwalu. Na Dance Arenie w piątek królował niepodzielnie Avicii, którego jako artysty, DJ-a i producenta przedstawiać chyba nie trzeba, zarówno nagłośnienie jak i oświetlenie zwalały niemal z nóg, które same rwały się do tańca przy przyjemnej, lekkiej muzyce. Można było bawić się do momentu, gdy pierwsze promienie słońca zaczęły z wolna oświetlać twierdzę Petrovaradin. 


    Z piątkowych koncertów na Main Stage najbardziej zaskoczył mnie, niemile, występ Hercules and Love Affair, przyznaję, że słyszałem ich i widziałem na żywo po raz pierwszy i naprawdę trudno mi pojąć fenomen tej kapeli; zespół oscyluje wokół bliżej nie sklasyfikowanych gatunków muzycznych, usiłuje nadrabiać dziwnymi strojami, ale do mnie absolutnie nie przemówił, nie zostałem wielbicielem, lecz cóż, co kto lubi. Zdecydowanie lepiej wypadli kolejni brytyjscy giganci rocka z New Order, dali charyzmatyczny koncert, świetny technicznie, publiczność znakomicie się bawiła, można powiedzieć, że występ był wypadkową trzydziestu lat wspólnych występów – pozostaje życzyć dziadkom kolejnych dekad udanej współpracy. Muzyczną niespodzianką głównej sceny w piątek, prosto z Hospital Records, był natomiast wykonawca Netsky feat. MC Dynamite. W zasadzie gwiazdą był Netsky, który zawsze na koncertach czuje się świetnie, zwłaszcza na ogromnych scenach, nie mogło zatem być inaczej, elektryzujące mieszanki łamanych bitów w jego wykonaniu zdecydowanie przyćmiły tego wieczora postać czarnoskórego MC Dynamite. Piątek na Dance Arenie był szczególnie godny uwagi, publiczność mogła poczuć się niczym na mini Love Parade podczas występów Roberta Dietza, Reboot Live, Luciano czy Kenny Larkin – klasycy minimalu i tech house. Królowało techno, które jak się okazuje wciąż ma się dobrze. Reboot jako jedyny grał seta na żywo, pociągnął tłustym technicznym bitem, z reguły wydaje mi się, że gra mniej „surowo”. Ponownie wschód słońca zastał nas w sobotni poranek na Dance Arenie.

    Sobota na Main Stage upłynęła pod znakiem Planu B., który dał najlepszy i najbardziej energetyczny  koncert tego dnia; niestety, nie dane było mi obejrzeć występu w całości, jednak to co widziałem, naprawdę przeszło oczekiwania: muzycy wyszli na scenę z puszkami piwa, reprezentowali sceniczny luz, swobodę i świetny kontakt z publicznością, aby pod koniec koncertu rozwalić część głównej sceny od własnych instrumentów poczynając. Można to śmiało nazwać „epickim pierdolnięciem” – panowie pokazali, jak należy grać na wielkich festiwalach. Na tym tle niestety słabiej wypadła kolejna ogromna gwiazda, na którą duża część publiczności szczególnie oczekiwała – Erykah Badu. Koncert był udany, występ poprawny, lecz cóż, organizatorzy popełnili niestety błąd taktyczny, zestawiając nastrojową i spokojną raczej Badu z pełnym wigoru i niezwykle barwnym Planem B.; chwilami można było odnieść wrażenie, że gwiazda pomyliła festiwale i powinna znajdować się aktualnie w miejscu bardziej zbliżonym do Sali Kongresowej lub na kameralnym koncercie w klimatycznej knajpce, a nie na gigantycznej openerowej scenie przed rozpalonym do czerwoności kilkusettysięcznym tłumem. Zakończenie sobotnich występów na Main Stage stanowił mocny akcent w postaci dubstepowego Borgore; o 2 w nocy potężna dawka d’n’b i dubstepu okazała się strzałem w dziesiątkę. Także Dance Arena w sobotni wieczór miała do zaoferowania kilka prawdziwych perełek, spośród których muszę szczególnie wyróżnić Miss Kittin: porywający deep house połączony z aksamitnym głosem DJ-ki, w znakomitej oprawie świetlnej i w zestawieniu z genialnym nagłośnieniem dało w mojej subiektywnej opinii najlepszy występ dance’owy z całego festiwalu. W ciągu ostatniej dekady, zwłaszcza po udanym duecie z The Hacker Miss Kittin przeszła niezwykle udaną metamorfozę i także na Exit nie zawiodła oczekiwań. Drugą rewelacyjną gwiazdą sceny tanecznej był tego wieczoru Richie Hawtin– Plastikman, mroczne rytmiczne elektro, grane live, zawsze wychodziło Richiemu genialnie i tym razem nie było inaczej. Stworzył swoim występem wspaniały klimat; ogromne uznanie należy się także ludziom odpowiedzialnym za oświetlenie i wizualizacje, ich udział w całym odbiorze koncertu nie był bowiem mniejszy.

    W niedzielę wisienką na torcie miał być rzecz jasna koncert Guns ‘N Roses – niestety, był co najwyżej kleksem bitej śmietany, bowiem miało się wrażenie, że Axl, pewny siebie weteran sceny, występ traktuje już rutynowo będąc święcie przekonanym o geniuszu muzycznym własnego zespołu. Nie wspominam już o godzinnym spóźnieniu, na to można było się nastawić, ale szopka z kilkakrotną zmianą garderoby nie była w stanie zatuszować tego, co najważniejsze: panowie najlepsze czasy mają już za sobą, bez Slasha i reszty zespołu to już niestety nie to, a i wokal nie ten sam co 20 lat temu. Nie wiem, czy Axl powinien pomyśleć już o emeryturze, ale na pewno zmienić nastawienie do własnej twórczości i bardziej szanować publiczność; trochę pokory, panie Rose!


    Reasumując zatem, co najbardziej utkwiło w pamięci po przeżyciu Exit Festival 2012?

Serdeczność Serbów, znakomita organizacja, szerokie spektrum gatunków muzycznych, wspaniałe widoki, albo upał? Trudno powiedzieć, lecz z pewnością każdy z tych aspektów ma wpływ na to, że wrócimy za rok, co też każdemu polecamy; warto przekonać się na własne oczy i liczyć na to, że może kiedyś doczekamy się podobnego wydarzenia na naszej ojczystej ziemi.

   Tego właśnie, kończąc, czytelnikom i sobie życzę.

Ceny w Serbii (dinar serbski):

Ceny na festiwalu:

9 – pak piwa: 950 RSD
Piwo: 190RSD
Burn: 220RSD
Sok lub wino: 160RSD
Woda: 100RSD
Kawałek pizzy (dość spory): 100RSD
Ceny na campingu:
Piwo puszka 0,5L: 100RSD
Papierosy: 80-110RSD
Coca cola 1,5L: 80RSD

100RDS = 3,66PLN

Bartosz Paca




Bilety w sprzedaży na www.wlotki.pl




   



Polecamy również

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →