Recenzje

Recenzja albumu Schossowa i rozwiązanie konkursu!

Ostatnimi czasy na naszych łamach coraz częściej obcujecie z przedpremierowymi recenzjami. Nam recenzentom, daje to nie tylko możliwość szpanowania przed znajomymi na last.fm nieznanymi szerzej tytułami utworów, ale także możliwość nakierowania Was (zanim niektórzy album nabędą w sposób legalny, a większość odwiedzi ulubione forum w poszukiwaniu linków) na zawartość płyty. Chociaż wiadomo, że opowiedzianego przez kogoś filmu nie przeżywacie w sposób nawet w mikroskopijnym procencie podobny do oglądającego go, możecie narobić sobie smaku zapoznając się z, bądź co bądź, subiektywną opinią człowieka, który ma możliwość położyć swoje łapska na świeżo wytłoczonym CD-rze z naklejką.

Schossowa nie trzeba przedstawiać nikomu z Was. Od kiedy tylko jego solowe nagrania zaczęły odnosić sukcesy (czytaj: pojawiały się na tracklistach słynnych dj’s) w powietrzu unosił się zapach zmian. Oto jegomość, który, delikatnie mówiąc swoim wyglądem nieco odstaje od plakatowej urody idoli trancowej komuny: jest rudy, jego ciało raczej nie gości w siłowni, a do tego ma niewyparzony język często komentujący sytuację na scenie trance. Nagle, to wszystko przestało się liczyć, a zaczęło liczyć się to, o co w muzyce chodzi najbardziej, czyli o nią samą. Muzyka Marcusa jest nie z tej ziemii. Chociaż dzisiaj jego brzmienie już nie wywołuje szoku (prawdopodobnie dla tego, że wszyscy się przyzwyczaili do jego oryginalności) w dalszym ciągu nie można mu odmowić tej łatwości w brnięciu pod prąd, przeciskania się przez szary tłum ze swoją rudą czupryną i tłustym dźwiękiem.

’Outside The Box’ różni się już na pierwszy rzut oka od większości albumów trance: na okładce brak jest wypolerowanej wizualnymi efektami twarzy producenta (lub osoby firmującej swoim nazwiskiem produkcje innych ludzi) na zdjęciu przypominającym marnej jakości domowe sesje umieszczane do oceny na pewnych portalach ze zdjęciami. Dzięki Bogu, bo rozmarzony/zamyślony/jakikolwiek wyraz twarzy Schossowa raczej nie wpłynąłby dobrze na marketing płyty. Chociaż, kto wie, może było by to kolejne posunięcie w stylu 'fu*k the rules’. Cóż, możemy spekulować, a zamiast tego mamy stylową grafikę na poziomie. Wkładam płytkę do odtwarzacza, następuję odruch bezwarunkowy: wciskam play. Początek: ’When Life Turns To Grey’ – powolne, ale nia zamulające, klimatyczne, ale nie tanim kosztem. Pady władają moim soundsystemem, dając trochę przestrzeni panoszącemu się w tle loopowi. Numer dwa: kolaboracja z Thomasem Sagstadem ’Yellow Cabs’. Kolejne klimatyczne intro, następny spowolniony loop. Jednak rozkręcający się klimat wyczuwa się odrazu. Gdzieś w tle rosną trancowe syntezatory. Numer trzy: pierwsza abstrakcyjna bomba ’Evil Machines Forever’. Brudny, housowy bass, łamiące konwenanse wokalne wstawki i zakręcone brzmienia stanowiące wykręcony krajobraz. Track numer cztery: pierwszy powiew wakacji. 'The Opener’ prawdopodobnie nie ma nic wspólnego z legendarnym polskim festiwalem, ale w zamian za to urzeka pozytywnymi harmoniami i (dla odmiany) delikatnie pobrzmiewającymi, elektrycznymi sekwencjami.

Piątka: zakoczenie numer 5, uśmiech numer 102. ’Star’ to kolejny niepozorny numer powiewający leniwym, wakacyjnym vibem. Chwytliwe, zefektowane wokale obok housowego basu stanowią pewnie najsilniejszy punkt tej kompozycji. Za mną dopiero 1/3 materiału,a tak wiele może się jeszcze wydarzyć. Szósteczka: ’A New Beginning’. Jak na Schossowa stonowana aranżacja, ale wciąż posiadająca jego piętno i eksperymentalny dryg do brudzenia brzmienia. Dobry przerywnik, a tytuł wiele mówi nam  o kompozycji krążka: od tej pory album wygląda nieco inaczej. Szczęśliwa siódemka i kolejni goście: produkcyjnie Marcusa wspiera Andy Duguid, a na wokalu usłyszymy popularną ostatnio Emmę Hewitt. Świetna synteza brzmienia obydwu panów wspierana przez emocjonalne wokale. Powstało coś pięknego, a przy tym nie ogłupiającego stęchlizną komerchy zatruwającej wszelakie trancowe produkcje. Ósmy numer: 'Knor’ (nie mylić z branżą kulinarną) i kolejny kontrast. Mocna, energetyczna linia basowa i glitchowana melodia – dwa elemeny skłaniające do myślenia, że czegoś takiego jeszcze nie było. Dziewiątka: ’Beast’. No, tytuł akurat nie oddaje w stu procentach zawartości tego numeru. Klimat jest raczej wyśrodkowany, czyli z jednej strony electro-housowe zapędy, z drugiej lekko oniryczna melodia. Mogło być ostrzej, jest jak jest a jest świetnie. Dziesiątka: kolaboracja z Robertem Burianem zatytułowana ’Kofolo’. Abstrakcji ciąg dalszy. Tutaj rozjeżdżające się dźwięki melodii wspierane są ostym, techowym zaprzęgiem nie pozwalającym ustać w miejscu. Kolejny w kolejce track to przykład do naśladowania nie tylko w kwestii soczystego, nietuzinkowego brzmienia, ale także nazewnictwa numerów. Jakoś dziwnie producenci trance prześcigają się w tytułach zawierających słowa t.j. 'days’, 'sunset’, 'sunrise’, ’emotions’ i anglojęzycznych wyrazach często kończących się na końcówkę ’-ation’, Schossow nazywa numery oryginalnie.

 Chociaż na albumie nie ma genialnego 'Swedish Beatballs’ (szkoda, ale słuchając całości jestem w stanie zrozumieć, że musiało być miejsce na nowe, ekscytujące nuty) to w zamian mamy inny oryginalny tytuł: „In Russia Vodka Drinks You’. Mimo niepodważalnej oryginalności (numer, jak każdy na tym albumie, ma swoje własne, w jakiś sposób niepowtarzalne oblicze), stanowi on raczej rodzaj przerywnika, żeby nie powiedzieć że trochę nudzi. Scieżka 12: 'Snare’, początkowo nabiera nas, że po 'In Russia…’ nastąpi efekt nieco trwalszej zamuły. Jeden przerywnik, ok. Dwa? Trochę za dużo. Jednak po chwili numer z siłą wodospadu napiera na membrany elektrycznym brzmieniem i powstrzymać to może tylko wciśnięcie guzika 'stop’ i wyrzucenie płyty za okno. Trzynastka to głośne ostatnio ’Kaboom’. Nie ma co się rozpisywać – numer-masakra. Zbliżając się ku końcowi mamy jeszcze do czynienia z ukłonem Marcusa w stronę oldskoolowego upliftingu w postaci ’From My Hearth’ – czy tylko mi przypomina to troszkę numery Gouryelli? Napięcie sięgnęło więc zenitu, a płytka przełącza się na ostatnią ścieżkę. Numer piętnaście: ’From Zero’: delikatne, prawdopodobnie najdelikatniejsze ze wszystkich dzieł na tym krążku… Uff, podróż to pełna niespodzianek i atrakcji.

’Outside The Box’ zasługuje na miano wizytówki stylu Marcusa. Oryginalność, potężna skala muzycznej wyobraźni i talent – to wszystko eksploduje kolejnymi numerami rozrywającymi twardy gorset trancowych kanonów. Wydaje się, że muzyka Marcusa momentami jest jak filmy Aronofsky’ego czy Nolana – zawsze czymś zaskoczy. Brnąc dalej w to porównanie: podobnie jak tym dwóm reżyserom, tak samo Marcusowi raczej nie warto zmieniać diametralnie swojego stylu, skoro powoli wszystko w nim ewoluuje a efekt końcowy zawsze zawiera w sobie ten suspens. Chyba nikogo nie muszę nakłaniać do sprawdzenia tego gorącego towaru.

!!!Rozwiązanie konkursu!!!
Wśród komentujących newsa o 'Outside The Box’ rozlosowaliśmy 3 egzemplarze debiutanckiego długograja Marcusa. Oto zwycięzcy:
Tomy Dush
matrioska
Dj Erjot
  
w.w. klubowicze proszeni są o przesłanie swoich adresów prywatną wiadomością do autora tej recenzji. Płyty zostaną wysłane w dniu premiery. Gratulacje!
  




Polecamy również

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →