News

Przeciętna nowa płyta The Prodigy

Nowa, piąta już płyta The Prodigy to nie lada wydarzenie. Po przeciętnej „Always Outnumbered, Never Outgunned”, która sprawiła, że wielu fanów odwróciło się od Liama Hawletta i ekipy przyszedł czas na reaktywację starego, dobrego Prodigy.


Pełne garście oldschoolowych, synth’owych, acidowych dźwięków przerzucone prosto z pierwszej płyty „Experience”, utwory napakowane po brzegi gitarowymi motywami rodem z „Music For The Jilted Generation” i darcie papy Keitha Flinta – to wszystko główne składowe piątego albumu, które jednak nie udźwignęły jego ciężaru.


Zaskakujące jest to, że płyta wypada… przeciętnie. Zawsze spotykałem się z dwoma typami opinii na temat The Prodigy: ich albo nienawidzono, albo uwielbiano.


Nigdy nie byli obojętni, więc jeśli ich nowa płyta właśnie taka jest, przeciętna, to oznacza to jedno: potencjał grupy w takiej formie, jaką znamy z poprzednich albumów po prostu się wypalił. Jednak to nie tylko kwestia talentu Hawletta, ale też czasów w jakich żyjemy.


Dźwięki Prodigy były wypadkową tego, jaka była scena, jacy fani, a trzeba przyznać, że ci z początku lat 90. różnili się znacznie od tych obecnie. Dzisiaj płacimy za bilet i idziemy na imprezę, na której narzekamy na kolejki, czy brudne toalety. Kiedyś, w dużej mierze za sprawą braku Internetu muzyka była znacznie trudniej dostępna, przez co bardziej pożądana. Fani danego bandu spotykali się w mieszkaniu tego, kto miał dostęp i kogo było stać na winyla.



Wielbiciele sami z siebie zbierali się w grupy i ruszali do różnych opuszczonych miejscówek, głównie magazynów, w których odbywały się nielegalne, ścigane przez policję rave’y. Tam nie było niczego. Scena, nagłośnienie – wszystko było ogarniane „na szybko” i półśrodkami.


Dzisiaj takie formy imprezowania jak te z UK właśnie, czy związane z rewolucją techno w Berlinie znamy już jedynie z filmów.


Tak czy inaczej płyta „Invaders Must Die” będzie miała, jak to zwykle bywa w przypadku Prodigy, rzesze zwolenników i wrogów. Już teraz „Omen” jest w pierwszej piątce najlepszych utworów na Wyspach. Może spodobać się energia i znacznie więcej niż na poprzednim albumie tego prodiżowego pierwiastka. Jednak z drugiej strony nie ma wyrazistych, mocnych hitów, od których na każdej kolejnej płycie zawsze się przelewało.


Ważne, że panowie się pogodzili i chcą działać razem. Może i mają już swoich następców w postaci duetu Justice, może i zrzynają trochę z Pendulum, ale Prodigy będzie już zawsze Prodigy, czyli grupą, która odpowiada za największą rewolucję muzyczno-kulturowo-społeczną w historii muzyki.




Polecamy również

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →