News

Ottaviani o graniu z duszą – wywiad dla FTB.pl!

Kilka tygodni temu informacja o Giuseppe Ottavianim grającym w tempie 110 BPM wywołała małe poruszenie. W rozmowie poświęconej jego nowej płycie – „Alma” pytamy między innymi, czy był to tylko wstrząs, czy też podobnych eksperymentów będzie w jego karierze więcej.

Na zdjęciu, które jednocześnie posłużyło za okładkę twojego nowego albumu, przyjąłeś dość refleksyjną pozę, tajemniczo spoglądając na słuchacza. Czy to na swój sposób miało też zdradzać, jak Giuseppe Ottaviani brzmi w 2016 roku – już nie tak bezpośredni jak u progu solowej kariery?

Tak, tym razem zdecydowanie gram dość nostalgicznie i introspektywnie. Tytuł płyty nie bez powodu znaczy »dusza« (z hiszpańskiego – red.), a ja wracam do wspomnień z dzieciństwa i towarzyszących mi wówczas emocji, które wyrażam poprzez muzykę.
Jednym z najtwardszych dowodów może być „Slow Emotion”. Zamierzasz zatrzymać się przy tych klimatach na dłużej?
Nie, w moich setach nie zwolnię do 110 uderzeń na minutę. „Slow Emotion” powstało właściwie jako narzędzie didżejskie i jest elementem mojego występu w formacie Live 2.0. Chciałem w ten sposób przekonać innych, że tempo nie powinno być tak istotne w muzyce, a sam trance to nie tylko granie na 140 BPM. Mimo to muszę jednak przyznać, że „Slow Emotion” stało się dość popularne, więc fani czekają na ten utwór w trakcie moich setów na żywo. W przyszłości planuję więcej nagrań utrzymanych w tej konwencji, ale z pewnością nie zmienię na stałe mojego stylu i nadal będę zamiatał parkiety (śmiech).
Czy nawet taka tymczasowa zmiana stylu wpłynęła na sposób, w jaki pracujesz w studiu nagraniowym?
„Slow Emotion” to wymarzony utwór dla inżynierów dźwięku oraz innych spędzających życie przy stole mikserskim. Ze względu na dość wolne tempo każdy z dźwięków może „oddychać” i dać miejsce pozostałym. Z perspektywy jakości brzmienia różnica jest diametralna w porównaniu z kawałkiem dynamicznym. Oczywiście to nie pozostało bez wpływu na moją technikę pracy, bo pozwoliło mi zrozumieć, że niekiedy mniej znaczy lepiej. Teraz zamiast pięciu różnych dźwięków mogę wykorzystać tylko jeden, ale o czystym i bogatym brzmieniu. Z tego też powodu wróciłem do hardware’u.  
„Primavera” to kolejne ze spokojniejszych nagrań na płycie, ale czy z uwagi na nieregularny rytm i złożoną strukturę był to także sprawdzian twoich możliwości realizatorskich?
Nie do końca. „Primavera” ma swoje źródło gdzieś indziej. Testowałem nowy plugin od Native Instruments, gdy trafiłem na bardzo ciekawe brzmienie, które skłoniło mnie do nagrania tej melodii (znanej z utworu „Primavera” – red.). Zapisałem wersję demo i nie wracałem do niej przez około rok. Kiedy wreszcie zdecydowałem się umieścić ją na płycie, zorientowałem się, że jest nagrana w tempie 90 uderzeń na minutę. Chciałem je trochę przyspieszyć, ale wtedy utwór tracił cały swój urok, zatem pozostawiłem je w klimacie czegoś, co dziś mogłoby być nazwane chillstepem. Dla takich rzeczy nadal z niecierpliwością czekam na nagranie następnych albumów – mogę wtedy wyzwolić moją kreatywność i wybierać z szerszej gamy brzmień. Nie jestem wykonawcą zamkniętym w jednym gatunku muzycznym. Lubię próbować różnych rzeczy i jedną z nich jest „Primavera”.
W informacji prasowej poświęconej zbliżającej się premierze „Almy” stwierdziłeś, że album ma swoje korzenie w twojej głębokiej i prawdziwej miłości do muzyki. Czy także w świecie reprezentowanym przez „Primaverę” masz swoich ulubionych wykonawców? 
Wiesz, muzyka zawsze była ważną częścią mojego życia. Uwielbiam ją, jednak u podstaw albumu leżą obserwacje dorastania dwojga moich dzieci oraz sposobu, w jaki muzyka – dość niespodziewanie –  podkreśla najważniejsze momenty tego procesu. To im chciałbym zadedykować tę płytę; tytuł jest bowiem połączeniem dwóch liter ich imion.
W zdecydowanej opozycji estetycznej do „Primavery” stoi „Countdown” – dynamiczny, bezpośredni i utrzymany w  tym tradycyjnym trancowym sznycie.
Tak, ale to zupełny przypadek. Nie zależało mi na tym, żeby za wszelką cenę pokazać jak najwięcej odcieni muzyki klubowej. Takimi prawami rządzą się albumy. Mnie pozostało tylko nagrywać, nie zastanawiając się nad tym, co mogą o tym myśleć inni. 
Czy to jako współtwórca formacji Nu NRG, czy też już jako solista nie ulega wątpliwości, że jesteś przede wszystkim instrumentalistą. „Alma” zachowuje odpowiednią równowagę pomiędzy piosenkami a nagraniami instrumentalnymi. To przyszło naturalnie czy utrzymanie tego balansu wymagało pracy?
Bardzo naturalnie. To fakt, że zaczynałem jako instrumentalista i nadal twierdzę, że takie utwory mogą przenosić wręcz więcej emocji niż te wokalne. Wolałbym umrzeć niż nagrać wokale do „Almy”, „Aurory” i „Primavery”, jeśli wiesz, co mam na myśli (śmiech). Mimo to nie zamykam się na żadną z form i gdy pracuję nad nowymi demami, dość szybko dochodzę do wniosku, które z nich ostatecznie zostanie utworem z partiami śpiewanymi, a które nie. 




Polecamy również

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →