News

’Nie jestem Jezusem Chrystusem…’ – Marco Bailey dla Euphorii cz.2

Marco Bailey chyba nie przepada za wywiadami przeprowadzanymi na okoliczność wydania jego nowego albumu „Dragon Man”. Trudno się jednak dziwić zaskoczeniu wszystkich fanów i dziennikarzy, skoro na płycie weterana techno mamy kawałek do złudzenia przypominający disco-hit Jorisa Voorna…



W „Run Through” mocno słychać „The Secret” Voorna, zgodzisz się?


Wiesz co, to raczej kawałek, który przypomina mój własny numer „Pet Shop Bitch”, wydany jakiś rok temu (tak naprawdę nawet „PSB” ukazało się już kilka miesięcy po „The Secret” – Voorn w maju, Bailey we wrześniu – przyp. red.).  Poza tym Joris też to zsamplował, słychać tu Donnę Summer…


Jasne, podobnie jak w ostatnich kawałkach Umka…


Dokładnie, wszyscy teraz samplują, wszyscy samplują…


Co o tym sądzisz? Dlaczego twoim zdaniem te brzmienia Donny Summer czy raczej Giorgio Morodera są teraz aż tak popularne?


Nie wiem! Może dlatego, że czasem brzmi to bardziej świeżo niż coś, co sam wykręciłeś z pomocą jakiegoś syntezatora, który zresztą również był już wykorzystywany na tysiąc sposobów i w tysiącu kawałków. Nie da się ukryć, że w tej chwili bardzo trudno jest uzyskać brzmienie, które będzie brzmiało świeżo. I jednocześnie będzie nadawało się na parkiety. Słyszałem ostatnio wywiad z Umkiem, który mówił to samo – ciągle sampluje teraz. Stare sample można tak pociąć, żeby brzmiały jak coś nowego. To naprawdę trudne zrobić dziś coś, co będzie świeże i oryginalne, każdego tygodnia wychodzi milion kawałków…


Masz czas to przesłuchiwać?


To bardzo trudne zadanie. Dostaję jakieś 500-600 promówek każdego tygodnia. Trzeba posłuchać demówek, trzeba posłuchać rzeczy tworzonych dla twojego labela, trzeba słuchać własnych rzeczy… masakra! To niemożliwe to wszystko ogarnać, grasz sety 2-3 godzinne, jest czas na zaledwie promil tego wszystkiego. Mamy naprawdę szalone czasy. Ciągle mam w pamięci to, co się działo 10 lat temu, kiedy wszyscy jeszcze graliśmy z winyli. Nie wychodziło tyle muzyki, jednak w pewnym sensie było lepiej – każde nagranie, które kupowałeś i grałeś, zwracało uwagę ludzi najmocniej jak to możliwe.Teraz tyle tego jest, że każdy kawałek grasz dwa, trzy razy i po wszystkim.



Muszę ci powiedzieć, że w zeszłym roku na naszym Globalu grali Carl Cox i John Digweed i obaj mieli coś wspólnego – grali kawałki Marco Baileya…


To świetnie. Dlatego współpracuję zarówno z Carlem, jak i Johnem! Ci panowie szanują mnie za to, co robię i jestem naprawdę im za to wdzięczny. Coś ci powiem – już do końca życia, gdy będę miał gotowy nowy numer, ci dwaj panowie usłyszą go jako pierwsi! Nie ci, co dopiero teraz zaczynają mnie lubić. Albo nienawidzić. Z chęcia puszczam moją muzę tym, którzy mnie szanują.


Czujesz się teraz z nowym brzmieniem jak Marco Bailey nowonarodzony?


Hm, nie wiem, może trochę. Jest to jakieś odkrywanie samego siebie na nowo. Ludzie pytają gdzie jest techno, a ja im mówię – gdzie ten samochód, którym jeździliście 20 lat temu? Co jakiś czas potrzebujesz nowego samochodu…Muzyka się zmieniła, zwolniła, nawet hard techno ma 130 bpm.


Właśnie – jak myślisz dlaczego?


To nie pytanie do mnie. Nie jestem Jezusem Chrystusem, żeby wiedzieć takie rzeczy. To nie ja wprowadziłem nowe zasady i zwolniłem muzykę…


Niektórzy mówią, że to dlatego, że dziś na imprezach więcej się pali jointów, aniżeli bierze tabletek ecstasy…


Nie wiem, ale może być! Może być! (śmiech)


 




Polecamy również

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →