News

Najpopularniejszy DJ świata Armin van Buuren w eksluzywnym wywiadzie dla FTB!

Większość uczestników Armin Only 2011 ma jeszcze świeżo w pamięci wydarzenia z ostatniej soboty. Nie zwlekamy więc dłużej i prezentujemy Wam wywiad, jakiego Armin udzielił mi na kilka godzin przed rozpoczęciem imprezy. Fragmentu mogliście posłuchać wczoraj w Euphorii, oto cały zapis 13-minutowej rozmowy z wciąż najpopularniejszym didżejem świata.



Kiedyś rozmawialiśmy w Amsterdamie tuż przed pierwszym numerem polskiego DJ MAGA, życzyłeś nam powodzenia, ale niestety magazyn już nie jest wydawany. Czytelników nie brakowało, ale ze strony reklamodawców ciągle czuliśmy, że klubowa społeczność nie jest przez nich traktowana poważnie. Że to tylko imprezowanie, nic poważnego. Tymczasem przeglądając internet można dojść do wniosku, że ludzie słuchający trance’u to być może najbardziej oddane muzyce środowisko, prawdziwi entuzjaści uwielbiające swoich idoli i swoją muzykę, wciąż szukający tracklist z imprez, dyskutujący…


Myślę, że rozmawiając z profesjonalistami od biznesu wystarczy trzymać się żelaznych faktów. Dla nich nie ma znaczenia opisywanie emocji, oni chcą sprzedawać produkty. Taki jest ich cel reklamowania się w takim DJ Magu. Jeśli spojrzysz na fakty – sprawa wydaje się prosta. Jest sporo tanecznych płyt, które są w czołówkach list sprzedaży w Polsce. A to oznacza, że ludzie je kupują. To po pierwsze. Po drugie przyjeżdżam do Polski od pięciu lat, za każdym razem przychodzi mnie zobaczyć około 10 tysięcy osób. Jeżeli to tylko imprezujący ludzie, nietraktujący muzyki poważnie, dlaczego kupują bilety i przez 9 godzin widzę ich przed sceną? Niedostrzeganie tego jest głupie. Marnują więc świetną okazję promocji swoich produktów ludziom, którzy mogliby je kupić, jak kupują bilet na event, płyty czy inne rzeczy. I wciąż nie mówimy tu o stronie emocjonalnej, to tylko suche fakty. Muzyka taneczna na zachodzie już od dawna jest częścią kultury… Podobnie kiedyś było z The Beatles – nie chcę się z nimi porównywać, oni byli bardzo, bardzo wielcy i bardzo ważni. Na początku świat ich nie lubił, ich muzykę nazywano „beat music”, oparta była na mocnym, jednostajnym rytmie…


Tak, mówiło się, że „hałasują”…


Dokładnie. I ludzie to odrzucali. A kiedy ludzie coś odrzucają to jest prawie znak tego, że coś odnosi sukcesy. Odrzuca się to, co lubi młodzież, a to właśnie młodzież ma w posiadaniu prawidłowe odpowiedzi. Spójrz na Egipt – to młodzi ludzie wygonili prezydenta, bo chcą wolności, chcą pracy… To podobna kwestia – jeśli nie bierzesz młodzieży poważnie, to jesteś naprawdę głupi. To przecież przyszłość twojego kraju. To przecież przyszli prezydenci, czy szefowie wielkich firm. Moim zdaniem zawsze powinno się baczniej obserwować młodych ludzi, aniżeli starszych, to oni są przyszłością.


Tuż przed Armin Only zorganizowaliśmy sobie na FTB powtórkę z Armina van Buurena – przypomnieliśmy co robiłeś 5, 10 i 15 lat temu. W związku z tym mam pytanie – pamiętasz, jak robiłeś „Blue Fear”?


Jasne. Tworzyłem ten kawałek na stronę B singla „X Marks The Spot”, który był bardzo progresywny, oparty na brzmieniu syntezatora Quasar, który wtedy bardzo lubiłem. Pamiętam, że gdy już się ukazał, ludzie mówili, że to „club music”, a nie „trance”. Myślę, że to było zanim ludzie wiedzieli czym jest muzyka trance. Ja też zresztą nie miałem zielonego pojęcia, co właściwie robię. Po prostu czułem, że wydaję fajnego winyla. I faktycznie wypaliło i można uznać, że jego sukces rozpoczął moją karierę. Poza tym w tamtych czasach, jakieś właśnie 15 lat temu, robiłem też sporo muzyki house, choćby z Olavem Basoskim. Próbowałem różnych rzeczy. To był dla mnie bardzo interesujący czas i wiele się wtedy nauczyłem. Od tamtego czasu nieustannie próbuję się rozwijać jako artysta i jako DJ.



A gdybyśmy się cofnęli w czasie jeszcze bardziej – podobno zacząłeś robić muzykę już w wieku 14 lat. Co cię inspirowało, co to były dokładnie za dźwięki?


Byłem mocno zafascynowany ideą remiksowania. Bezpośrednio inspirował mnie holenderski producent Ben Liebrandt, robił wiele remiksów w tamtych czasach. Kiedyś usłyszałem jego remiks w radiu, jakiś znany sampel nałożony na nowy beat… Zawsze mnie to interesowało „jak on to robi?”. To była moja wielka pasja, naprawdę mnie to ciekawiło. Byłem bardzo młody, gdy z tego właśnie powodu kupiłem mój pierwszy sampler. Myślę, że to było w 1992 roku (a więc 16 lat – przyp. red.). To był mój pierwszy sprzęt, który rozpoczął moją muzyczną karierę, samplowałem dosłownie wszystko –  od odgłosów gotowania mojej mamy po odgłosy zamykania drzwi, czy popowe przeboje. Tak powstał mój pierwszy kawałek, który ukazał się w roku 1993 i nazywał się „Deep Inside The Mother”. Potem wydałem parę innych rzeczy w różnych labelach. Musiałem ostro walczyć o wydanie, bo nikomu się nie podobały moje demówki. Zacząłem więc wcześnie – to był bardzo ważny okres i cieszę się, że nikt mnie wtedy nie robił w konia. Byłem bowiem otoczony ludźmi, którzy dawali mi dobre rady.


Przy okazji – czy twoim rodzicom podobało się twoje hobby?


Niekoniecznie lubili moje „bum bum bum”, ale myślę, że szanują i rozumieją to, co robię i to, co chcę powiedzieć z pomocą mojej muzyki. Dziś jest inaczej – dziś elektroniczna muzyka jest częścią codzienności. Cała dzisiejsza muzyka popowa jest zainspirowana elektroniką.


Urodziliśmy się w tym samym roku…


Świetny rok!


Dobrze więc pamiętamy czasy, gdy za kawałkiem muzyki się biegało czasem bardzo długo, było tego mniej, dostępność była mniejsza i przez to jakby bardziej nam zależało. Dziś w każdej chwili wszystko można ściągnąć z sieci…


Ale myślę, że posiadanie fizycznego nośnika w ręce to jednak coś innego.


Czy to nie jest tak, że my tak myślimy, ale ludzie mający 18 lat, urodzeni w dobie internetu już niekoniecznie?


Nie. Wiesz, na pewno widzą to trochę inaczej, ale rozumieją, że za muzykę trzeba płacić. Niektórzy młodzi ludzie nadal kupują muzykę. Oczywiście nie wszyscy, powinniśmy kiedyś rozwiązać problem internetu w tej materii. Muzyka jednak nadal jest dla ludzi ważna i ciągle się zmienia – wystarczy posłuchać mojej audycji, to już inna muzyka trance niż ta, której słuchaliśmy 10 lat temu.



10 lat temu muzyki było mniej, teraz jest jej tak dużo, że potrzeba by więcej czasu, by w tym się orientować. Z drugiej strony naciera świat popu, którego nie trzeba szukać, bo atakuje z każdej strony. Myślisz, że pewnego dnia pop zje wszystko?


Nieeee, na pewno nie. Zawsze będzie istniała muzyka undergroundowa, tak jak zawsze istniał i będzie istniał pop. Dla mnie osobiście najważniejsze jest pozostawać jak najbardziej wiernym swoim korzeniom jako entuzjasty muzyki elektronicznej. W moim przypadku najważniejsze jest wyczucie równowagi pomiędzy liczbą instrumentalnych kawałków trancowych, a tymi z wokalami,  które również mogą świetnie się sprawdzić. Gdybym grał same instrumentale, byłoby nudno. Gdybym grał same wokalowe, byłoby nudno. Staram się zabierać w podróż, pokazać swój charakter, być różnorodnym, być w zgodzie ze samym sobą. U mnie to nie kwestia przełożenia na zarobki, bycia komercyjnym. Idę za swoim sercem i staram się robić rzeczy dobre dla muzyki.


Nie wszyscy twoi młodzi fani wiedzą, że w przeszłości robiłeś kawałki z Ferry Corstenem czy Tiesto. Teraz wydajecie się być na odległych wyspach…


Tak, robiłem kawałki z bardzo wieloma osobami. Szczerze – wtedy nie myślałem, że to coś ważnego. Zadzwonił Ferry i mówi wpadnij, zrobimy wspólny kawałek na mój nowy album, a ja mówiłem – dobra, lecę, jak najbardziej. Siedzieliśmy w jego studiu dwa dni i powstało „Exhale”. Potem on wpadł do mojego studia i robiliśmy „From My Heart” na moją płytę „76”. Justine odwiedziła mnie w domu i zrobiliśmy kilka kawałków, które potem okazały się sukcesami. Ale w tamtych czasach nie myślałem „Wow, będę pracował z Tiesto czy Ferrym!”. Byliśmy młodzi, po prostu świetnie się bawiliśmy. Na ostatni album znów udało mi się zrobić wspólnie z Ferrym kawałek „Minack”, już teraz mogę powiedzieć, że na pewno znów razem będziemy coś robić. Poza tym nigdy nie wiadomo co się zdarzy. Na pewno żeby wspólnie coś zrobić, trzeba myśleć w podobnych katergoriach muzycznych. Nigdy nie odmawiam potencjalnej współpracy, jeżeli ktoś ma fajny pomysł, jeśli przy tym okazuje się, że jako ludzie nadajemy na wspólnych falach, zawsze jest możliwość spotkania się w studiu, czemu nie? Jestem bardzo otwarty na wszelkie pomysły.


Na ostatniej płycie masz też numer „Youtopia” ze świetnym wokalem Adama znanego jako Owl City. Kogo z ciekawych wokalistów chciałbyś mieć w przyszłości na swoim albumie?


To trudne pytanie. Mógłbym oczywiście wspomnieć o świetnych wokalistach typu Seal czy Phil Collins, ale tu nie chodzi do końca o samych ludzi, dla mnie najważniejsza jest sama piosenka. Jeżeli owocem współpracy jest kawałek, który jest dobry, to oznacza, że wszystko jest w porządku. Lubię takie wyzwania, ale też nie zapominam o moich korzeniach i czerpię wiele radości z tworzenia w studiu instrumentalnego kawałka trancowego.


Na koniec powiedz jeszcze jacy są najciekawsi w tej chwili artyści na świecie, zdaniem Armina van Buurena?


Ciągle kocham Snow Patrol i Coldplay, z muzyki tanecznej imponują mi Arty i Mat Zo, świetne rzeczy robi Orjan Nilsen… jest ich tak wielu, że naprawdę trudno teraz sobie wszystkich przypomnieć.



Czy istnieją takie pytania w wywiadach, których nie cierpisz?


Jeśli naprawdę nie podoba mi się pytanie, po prostu na nie nie odpowiadam. Zadawanie głupich pytań jest łatwe. Hm, nie wiem, nie lubię, gdy ktoś mnie pyta ile zarabiam pieniędzy.


Pytają o takie rzeczy?


Tak, pytają. Takich nie lubię, bo to przecież nie ma tu znaczenia. Albo pytania w stylu: „Ile kobiet zabierasz ze sobą do hotelu po występie?”. To nie jest ważne. Czy oni chcą mnie pytać o moją muzykę czy o moje życie prywatne? Ono nie jest ważne. Powinni mnie pytać o muzykę, bo to ona tu jest najważniejsza.


Ok, a więc ostatnie pytanie, jak najbardziej muzyczne. Który z kawałków muzyki, które stworzyłeś, uważasz za najlepsze?


Aj, to trudne, jak pytanie matki które z dzieci kocha najbardziej. Jest na pewno parę kawałków, które z perspektywy można uznać za ważne w mojej karierze. Jak „Communication”, jak „Blue Fear”, jak „Tuvan”, jak „In & Out of Love”…


Przy okazji – myślisz może o albumie pod aliasem Gaia?


Nie wiem, może. Na razie nie chcę wypuszczać zbyt często numerów podpisanych Gaia. Jeden na rok byłby OK. Zobaczymy, może to jest coś, co powinienem zrobić w przyszłości, jeszcze tego nie wiem. „Orbion” był takim kawałkiem w stylu Gaia, ale wydałem to w końcu jako Armin van Buuren. Nie wiem, zobaczymy co się zdarzy.


A czy jest coś, czego żałujesz? Zrobiłbyś coś inaczej, albo nie zrobiłbym w ogóle?


Nie zrobiłbym remiksu do „Saturday Night” Hermana Brooda, to nie był dobry ruch, teraz tak myślę. Poza tym niczego nie żałuję, jestem dumny z wszystkiego, co zrobiłem do tego momentu. Oczywiście gdybym niektóre z nich robił teraz, brzmiałyby pewnie trochę inaczej, ale czuję, że wszystko, co zrobiłem, na swój sposób było istotne dla mojej kariery. Trzeba iść do przodu, nie myślę dużo o przeszłości, raczej zastanawiam się nad kolejnymi kawałkami i albumami.


Dzięki wielkie za wywiad.


Ja również dziękuję. I podziękuj ode mnie klubowiczom z FTB, są wspaniali. Wszystkie statuetki trzymam u siebie w domu i są dla mnie bardzo ważne.




Polecamy również

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →