News

Młoda polska scena cz. 1

W Polsce sytuacja na rynku muzycznym jest delikatnie mówiąc skomplikowana. Z jednej strony mamy coraz silniejszą, jednak skrajnie komercyjną scenę, z drugiej pustki panujące w worku z napisem alternatywa. Pamiętajmy jednak, że działa tutaj ogromna współzależność – wprost proporcjonalnie do mainstreamu rośnie też i underground.


Stosunek ten jest w różnych krajach odmienny, na Wyspach z pewnością więcej jest brzmień undergroundowych, a do tego np. scena pop często jest ciekawa i niejednokrotnie flirtuje z innymi, mniej popularnymi gatunkami czy wykonawcami. W Niemczech z kolei mamy potężną, ale często niezwykle kiczowatą scenę komercyjną (eurotrance, jodłujący Tyrolczycy z Bawarii, piwo i wurst…), ale Berlin to z kolei niekwestionowana stolica niezależnych brzmień, z wieloma doskonałymi imprezami, coraz częściej odbywającymi się za dnia!


Nasza sytuacja krótko mówiąc jest dość dziwna. Jesteśmy bowiem przecież w Europie, w której odbywają się tysiące imprez i setki festiwali, na których prezentowani są wykonawcy reprezentujący pełne spektrum muzyczne, bez nacisku na kryteria typu sprzedaż płyt i popularność. Nad Wisłą tkwimy w jakimś wygodnym i bezpiecznym stanie uśpienia, tak jakby Polacy przycupnęli sobie z boku i na nowe muzyczne trendy, gatunki i zjawiska reagują wieloznacznym półuśmieszkiem. A przecież nowe gatunki, trendy i zjawiska wciąż się pojawiają, a my jedynie wpadamy w zakłopotanie, wynikające z braku wiedzy i podstawowej, muzycznej otwartości.



Przez Wyspy przewala się potężna masa dubstepowego brzmienia – charakterystyczny bas i bity są zjawiskiem na skalę kraju. W Niemczech ze swoimi syntetycznymi, subtelnymi i dynamicznymi dźwiękami rządzi minimal techno. We Francji gitara elektryczna i punkowe wokale szaleją wraz z potężnymi, tłustymi bitami electro-disco-punk


A u nas? Gdyby przyjrzeć się  bookingom, line-upom i rozmaitym imprezom to zdecydowanie rządzi house. Przynajmniej w klubach – w tych mniejszych funky albo tech, a większych electro. Na eventach niepodzielnie króluje trance. Co do house’u, byłoby całkiem nieźle, gdyby były to jakieś ciekawe wariacje na temat, jednak poza niewielką ilością małych ambitniejszych miejscówek, przeważnie dominuje tu już zakurzony vocal house, latino house. To muzyka owszem, sympatyczna, ale nie wnosząca niczego nowego, sprawdzająca się dobrze na parkiecie, zwłaszcza, gdy bawią się ludzie niezainteresowani bliżej tematem, najczęściej będący w stanie wskazującym, ale wtedy prawie każda muzyka wchodzi… Pomijamy oczywiście tych, którzy są szczerymi miłośnikami takich miłych dla ucha, plażowych brzmień. Poza tym w klubach mamy też oczywiście zalew hitów z satelity, lata 70-te, 80-te, ale pozwólcie, że ten temat pominę milczeniem… Niemniej tu i ówdzie na mapie pojawiają się światełka, powoli zaczynają się pojawiać młodzi artyści, producenci, ale i nowe kluby czy festiwale.


Skupmy się na ludziach, którzy czasem może z lekką taką nieśmiałością, ale sukcesywnie i konstruktywnie prą do przodu. Temat wbrew pozorom nie jest znów taki wąski, o czym między innymi świadczy objętość tego tekstu, który dopiero otwiera cykl dotyczący młodych polskich i aktywnych producentów. W Polsce imprezy organizowane są jedynie wtedy, gdy jest możliwość zabookowania tzw. gwiazdy, której rozpoznawalność wśród zgromadzonych na imprezie klubowiczów i tak jest bliska zeru.


Liczy się tu tzw „wow factor”, czyli to czy dany dj jest czarny, czy ma tatuaże, czy jest z Włoch a najlepiej jak do tego oryginalnie i dziwnie się nazywa. Budżet imprezy w połowie przeznaczony jest na takiego „gwiazdora”, na czym cierpią pozostali, lokalni dj-e, cierpi też wystrój imprezy, cała strona wizualna. Na domiar złego set dj-a z zagranicy często niespecjalnie różni się od setów Polaków, a zdarza się, że nasi rodacy grają po prostu lepiej. Przekłada się to na raczej niskie (bądź zdecydowanie za wysokie) mniemanie polskich dj-ów o sobie i przyzwyczaja klubowiczów do tego, że nie ma dobrej biby bez specjalnego gościa z zagranicy. Sytuację ratuje garstka samozwańczych muzyków, którzy pomimo braku wsparcia z jakiejkolwiek strony działają i co więcej, rozkręcają się coraz bardziej. Odkładają wszystkie pieniądze na wyjątkowo drogi sprzęt, ćwicząc przez lata swoje umiejętności w produkcji. Zróżnicowanie gatunkowe jest w przypadku undergroundu w Polsce dość duże.


Na pierwszy ogień rzućmy młodą, acz niezwykle prężną wytwórnię Phatt Sounds. Label ten to właściwie noworodek, powstał w 2007 roku. Jak głosi info na stronie internetowej wydawnictwa grupa producentów tworzy tu muzykę spod znaku techno, house i IDM bez oglądania się za siebie i, co ważne, bez kompleksów. Nie liczą na zyski czy popularność, poświęcają się muzyce całkowicie charytatywnie. W tej chwili, po ponad roku działalności zespół Phatt rozrósł się do pokaźnych rozmiarów niemal 50 producentów i remikserów. Wszystkie ich twory możecie pobrać ze strony labela www.phatt.pl. Jest tego mnóstwo, a co najważniejsze produkcje z Phatt Sounds są bardzo dobrej jakości. Być może kojarzycie niektórych spośród ekipy z labela, jeśli nie to zapraszam do czytania i słuchania.



Sonorone to Damian Murawiecki, którego pierwsza EPka pojawiła się w kwietniu tego roku, a wspierana była przez takie postaci jak Hernan Cattaneo czy Anthony Paape. W tej chwili producent ma na koncie kilka wydawnictw dla rozmaitych labeli i zdaje się, że dopiero się rozkręca. Wśród inspiracji wymienia europejską elitę świeżych brzmień: Guia Boratto, Minilogue, Trentemoller, James Holden czy Stephan Bodzin.


Trzeba też wspomnieć o 23-letnim producencie z Jeleniej Góry – Tomaszu Gudowskim. Zaczynał na starej, dobrej Amidze. Dzisiaj tworzy mroczną odmianę electro i drum’n’bass, przesyconą surowym, industrialnym brzmieniem. W kwietniu tego roku ukazał się pierwszy album Gudowskiego zatytułowany „Progression”. Możecie ściągnąć go darmowo z Internetu. Znajdziecie tu bardzo dynamiczne, acz deepowe i dość mroczne klimaty – świetna produkcja i aranż, do tego mnóstwo ciekawych dźwięków – to zdecydowane atuty tego wydawnictwa.



Jeśli chodzi o inne albumy z tej prężnej, polskiej wytwórni to zdecydowanie warto zapoznać się z obszernym materiałem na kompilacji „Phatt Sounds VA01”. Materiał możecie oczywiście pobrać ze stronki labela, a zawiera on 22 bardzo zróżnicowane kompozycje, głownie w klimatach minimalistycznych z konkretnym basem i przestrzennymi, ambientowymi dźwiękami.


Kolejną interesującą postacią związaną z Phatt jest dj i producent Siasia. Muzyką zajmuje się od 12 roku życia, a cztery lata później został rezydentem w klubie Kanty w Jaworznie. Zagrał tam u boku takich postaci jak Umek, Chris Liebing, Mauro Picotto i wielu innych. Występował również na festiwalach jak Love Parade, Mayday czy Creamfields. Szeroko też zajmuje się działalnością radiową: m. in. audycja „Laboratorium Dźwięku” w radiu Planeta. Po fascynacji stylistyką hard-techno i schranz zmienił krąg zainteresowań i aktualnie preferuje brzmienia minimal, electro i tech house. Siasia niedawmo również postanowił ruszyć z własną wytwórnią Dirty Stuff – recenzje EPek w niej wydanych możecie znaleźć w ostatnich numerach polskiego DJ Magazine.


Polecam gorąco produkcje spod znaku Phatt Sounds zwłaszcza, że wszystkie wydawnictwa tego labela możecie zdobyć za darmo w Internecie. Ponadto jest to jedna z ciekawszych propozycji muzycznych, niezwykle świeżych, nawiązujących bezpośrednio do aktualnych trendów europejskich i czerpiących z najlepszych światowych wzorców.



I jeszcze jedno – niedawno ukazało się wydawnictwo „Audio Title 01” duetu Texas Rangers, który tworzą właśnie Gudowski i inny polski producent – P.A.F.F. Ciepło przyjęte wydawnictwo nasycone jest po brzegi klimatami housowymi, electro i trance. Tytułowy numer bardzo przypomina brzmienia dobrze Wam znanego typa czyli Deadmau5. To już druga polska odpowiedź na Zdechłą Mysz, wcześniej po podobne brzmienia sięgnął Conrad S. O Conradzie, a także o wspomnianym P.A.F.F.-ie i innych ciekawych polskich producentach już w kolejnym odcinku z cyklu o młodych, polskich i zdolnych.


Czekamy na Wasze opinie!



 




Polecamy również

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →