’Ludzie zawsze chcieli hitów’ – Tocadisco dla Euphorii
Tocadisco – producent, DJ, wielka gwiazda muzyki klubowej. Niemal każda jego produkcja staje się wielkim tanecznym przebojem, okupuje listy bestsellerów i kejsy didżejów. Zaczynał od minimalu, potem podbił świat electro-house’u, teraz miesza electro z tech-house’em. Oto co powiedział w wywiadzie w ostatniej Euphorii.
Pamiętam, jak rozmawialiśmy w okolicach 2005 roku, po tym jak wstrząsnąłeś światem electro-house’u swoim remiksem dla Mylo. Co myślisz o dzisiejszych brzmieniach?
Tak naprawdę myślałem, że electro-house jest już martwy, jednak wrócił ze zdwojoną siłą. I to na różne sposoby – z jednej wersja komercyjna a’la David Guetta, czy hity Szwedzkiej Maffi. Z drugiej strony wysyp holenderskich producentów tworzących nu dirty dutch sound, który jest ewolucją tego, co my robiliśmy w 2003 i 2004 roku. Więc electro-house ma się świetnie, to wciąż prawie takie samo brzmienie, z małymi różnicami.
Chyba jednak już się tak skomercjalizował, że bardziej należy do komercyjnego świata telewizji muzycznych niż do undergroudnowego świata klubowego…
Z tego, co widzę – te dwa światy coraz bardziej się przenikają. Coraz mniej jest różnic. Dzięki internetowi każdy na świeci może w tej samej chwili zdobyć ten sam kawałek. Kiedyś leciałeś do Londynu i kupowałeś 10 winyli i nikt nie miał takiej muzyki jak ty. To był prawdziwy underground – gość miał takie płyty, jak nikt inny. Ludzie szli na imprezę posłuchać numerów, których jeszcze nigdy nie słyszeli, których nie można było posłuchać w innym miejscu. Teraz jest odwrotnie – przychodzą na imprezę i wymagają, żeby DJ zagrał coś, co znają. Tyle tego wszystkiego jest, że się boją słuchania przez całą noc nie-wiadomo-czego, podejrzewają, że akurat tego mogą nie polubić itd. Czasy się zmieniły bardzo mocno – przez ostatnie 7 lat mojego jeżdżenia po świecie widzę to wyraźnie, w którą stronę to poszło.
Mówisz, że ludzie już nie przychodzą po coś nowego, kiedyś nie mieli źródeł zdobywania muzy, teraz mają w nadmiarze. Wygląda na to, że główny powód wychodzenia na imprezy zupełnie zniknął?
W większości tak. Są jeszcze takie miejsca i tacy ludzie, ale to raczej dotyczy bardzo małych klubów. Sławny Panorama Bar czy inne miejscówki w Berlinie – ale to miejsca, gdzie 250 osób zapełnia parkiet, inny kaliber. Trudno wyżyć z takiego klubu – większość didżejów gra tam za 50 czy 100 euro. Mówimy tu raczej o hobby, a nie pracy, zarabianiu na życie. Z drugiej strony masz wielkie imprezy z wielkimi nazwiskami – tu masz określony poziom muzyczny, który jest dostosowany mniej lub bardziej do masowej publiczności. Osobiście staram się grać jak najwięcej nowej muzyki, ale to trudne, bo ludzie tego nie akceptują. Nie tak jak kiedyś. Chociaż… ludzie nigdy tak naprawdę tego do końca nie akceptowali, taka natura człowieka – chce hitów, znanych motywów. Choć jak mówiłem kiedyś to działało jeszcze w ten sposób, że ktoś miał świetny numer, którym zaskakiwał parkiet, inni didżeje też chcieli go mieć, i tak to się kręciło. Dziś każdy DJ na świecie może mieć każdy kawałek na dwa dni przed jego premierą.
Wspomniałeś, że lubisz grać nowe, świeże rzeczy – co świeżego twoim zdaniem pojawiło się w tym roku?
Dużo nowych pomysłów. Przede wszystkim organiczne dźwięki, sample z muzyki folk z Bułgarii na przykład, akordeony czy flety. Klimaty jazzujące, ale też powrót disco-house’u. No i nie można zapomnieć o wielkim ataku dirty dutch sound.
Raczej mało grasz swoich rzeczy w setach, a masz tego sporo…
Gdy siedzę nad kawałkiem, słucham go tysiące razy. Gdy wychodzi, jest świeży dla innych, ale nie dla mnie! Gram tylko kawałki, które w danej chwili bardzo lubię i mam potrzebę usłyszenia ich ponownie. Jak z moich tracków np. „Morumbi”. Na koniec lubię też zagrać coś swojego sprzed lat.
Co planujesz? Będzie kolejny album?
Tak, nowy album już jest gotowy – ukaże się na początku 2011 roku w labelu Superstar. Poza tym z moją żoną ruszuliśmy cykl imprez „Toca Cabana”, ciągle zajęty jestem moją audycją. Sporo robimy w moim labelu Toca 45, dużo się dzieje, naprawdę dużo. Jest co robić.
Pewnie dużo dostajesz demówek…
Masz na myśli producentów ze świata? Owszem, choć jak dotąd skupiam się na wydawaniu kawałków ludzi, których już jakoś znam. Jak Zoo Brazil czy Sour Grapes – poznajemy się, potem wymieniamy numerami. Przeważnie decyduje kontakt osobisty.
Czyli nie ma sensu, żebym ci wysyłał mój najnowszy kawałek?
Nigdy nie wiadomo, jeśli jest naprawdę dobry… Zwykle już czytając treść mejla, co dana osoba pisze, można wywnioskować, czy to dobry kawałek. Brzmi głupio, ale to prawda. Jeśli napiszesz „Zrobiłem wielki hit na lato”, nigdy tego nie posłucham. Lepiej napisać, że lubisz takie i takie labele, takie gatunki i że twój numer jest w podobnym stylu…