News

’Kiedyś klubowe kawałki posiadali tylko DJ-e’ – Jochen Miller specjalnie dla FTB.pl

Całkiem niedawno temu ukazała się najnowsza kompilacja wytwórni High Contrast, zmiksowana przez Jochena Millera. Wiemy, że Jochen ma wśród Was wielu fanów, więc postanowiliśmy z nim omówić kilka spraw. Oto wywiad, którego przeprowadził Hubert Maćkowiak, redaktor DJ Magazine i FTB.pl.



W 2001 roku, kiedy właściwie dopiero zaczynałeś jako producent, Paul van Dyk zwrócił uwagę na „Let’s Go”, kawałek, który nagrałeś wspólnie z Johnem van Dongenem i wydałeś jako Active X. Spodobał mu się do tego stopnia, że umieścił go na kompilacji „The Politics of Dancing”. Bardzo to przeżywałeś?

– Oczywiście, był to dla mnie ogromny wyraz uznania. „The Politics of Dancing” było przecież niezmiernie popularne, a mój staż w studio w tamtym czasie przekraczał niewiele ponad rok, więc nie oczekiwałem niczego tak wielkiego.

Czy dziś właśnie w ten sposób postrzegasz jedną z głównych ról gwiazd klubowej sceny – by promowali młodych, utalentowanych artystów?

-Nie powiedziałbym, że powinno być to zadanie dla szanowanego didżeja. Jednak wiem na pewno, że dobrze jest mieć kogoś, kto będzie grywał twoje utwory co jakiś czas. Jeśli trafiają do mnie ciekawe kawałki zdolnych muzyków, to zawsze poświęcam im miejsce w moich setach. A gdy w dodatku potrafią dobrze miksować, to chętnie wspomnę o nich słowo, gdy menedżerowie klubów czy ludzie z promocji zapytają mnie o nową twarz w branży.

„In & Out of Love” przyniosło Arminowi niewątpliwie jeden z największych sukcesów komercyjnych w ubiegłym roku. Co sądzisz o pomyśle połączenia go z „Lost Connection”?

– Mash-up „Lost Connection” z „In & Out of Love” był niesamowity! Wokal Sharon den Adel świetnie pasował do podkładu, co zresztą Armin dobrze wiedział, i pozytywnie wpłynął na całokształt. Armin jest wzorem dla wielu producentów, przez co ci, zainspirowani jego pracą, nagrywali kolejne mash-upy. Sam do tej pory słyszałem trzy bądź cztery z nich. To było dla mnie coś wspaniałego. Moja własna wersja już wtedy cieszyła się powodzeniem w klubach, a tu nagle przyszła kolejna tura nowych aranżacji. Wciąż z przyjemnością wchodzę na Youtube, by obejrzeć tę reakcje publiczności, gdy grany był mash-up.




Co uważasz o didżejach, którzy zajęli się komponowaniem przede wszystkim po to, by utorować sobie w ten sposób drogę do większej liczby bookingów? Czy myślisz, że może to wyraźnie wpłynąć na kondycję dzisiejszej muzyki?

– Nie ma co ukrywać, że nagrywanie własnych utworów jest wyjątkowo ważne, bo w końcu to one sytuują cię w odpowiednim miejscu jako didżeja. Jeśli twoje single podobają się ludziom, dostajesz więcej bookingów, toteż mogę sobie wyobrazić, że to dla niektórych może być wystarczający powód do tego, by wejść do studia. Sam zawsze kochałem oba te aspekty kariery w muzyce klubowej. Od komponowania pierwszych nut utworów, po granie ich w pełni na żywo i obserwowanie publiki, która traci dla nich głowę. Cenię opinie, jakie obecnie zbierają moje kawałki, jednak tak naprawdę wszystko zaczyna się od miłości do muzyki. Nagrywam od ponad dziesięciu lat, każdego dnia podchodząc do tego z myślą, by stworzyć coś, co będzie ozdobą moich setów przez następne kilka tygodni czy miesięcy. Gdy zajmujesz się produkcją tylko dlatego, by wypełnić swój terminarz, a jakość twoich utworów nie jest tak istotna, nie sądzę, aby inni didżeje chętnie po nie sięgali. To klasa utworów wieczoru obrazuje obecny stan muzyki trance.

Digitalizacja to fakt. Czy proces ten zmienił w jakiś sposób twoją pracę, a zwłaszcza gdy chodzi o zyski z publikowania wydawnictw muzycznych? Co myślisz o samym sprzedawaniu muzyki w cyfrowym formacie i eskalacji piractwa?

– Każdy medal ma dwie strony. Mimo spadku sprzedaży muzyka stała się łatwiej i szerzej dostępna poprzez Internet. U początków muzyki house kawałki były niemal wyłącznie w posiadaniu DJ-ów. Teraz praktycznie każdy ma komputer, może pobrać twoje utwory i cieszyć się nimi przez następny tydzień. Nie uważasz, że to dobra rzecz? Myślę, że przemysł muzyki klubowej dostosował się naprawdę nieźle do obecnej sytuacji. Wydawnictwa oferowane są po przystępnych cenach, co skłania fanów do nabywania ulubionych pozycji, a producentów przekonuje o tym, że znajdą zapłatę za włożony trud. Natomiast dla didżejów to wygodne, by móc nieustannie być na bieżąco i aktualizować case’a, korzystając z internetowych sklepów.

Twoje nagrania są jednakże wciąż wydawane również na winylu. Który z formatów osobiście preferujesz?

– Granie z winyli jest nadal czymś unikalnym, jednak będąc za granicą przez większość czasu, poręczniej jest nosić ze sobą niewielki CD-map niż naprawdę ciężką torbę z płytami. Obecnie, jeśli tylko chcesz, możesz świrować na odtwarzaczach CD, tak jak za deckami, i całe szczęście! Ponadto miło jest mieć możliwość sprawdzenia swoich nowych kawałków, nie czekając aż trafią na promocyjne placki. Dzięki temu można jeszcze ewentualnie dopracować  niektóre elementy. Tak więc po kilku latach noszenia razem winyli i CD wybieram te ostatnie.




Dziesięć lat temu brałeś udział w finale konkursu dla didżejów, który odbył się podczas słynnego Dance Valley. Czy uważasz, że w obecnych czasach możliwe jest zrobienie światowej kariery, zaczynając od wygranej w podobnych turniejach?

– Nie sądzę. DJ-ing to przecież coś więcej niż tylko miksowanie! Zawsze powtarzam: „umiejętność bitowania dwóch kawałków nie czyni z ciebie didżeja!” Dzisiaj publiczność wymaga od ciebie zdecydowanie więcej. Pragną, byś nawiązał z nimi dobry kontakt, wybrał odpowiedni utwór w danej chwili. Musisz czuć, co oni chcą usłyszeć, potrafić ich rozerwać i zbudować klimat. Z drugiej strony uczestniczenie w takich zawodach pozwala ci obiektywnie ocenić własne zdolności, a mnie samemu awans do finału pozwolił uwierzyć w siebie. To nic złego, szczególnie dla młodego didżeja… i wygląda nieźle w twojej biografii, jeśli osiągniesz sukces!

Większość twoich nagrań została wydana przez High Contrast Recordings. Jak ci się układa współpraca z tą oficyną?

High Contrast to nie tylko zwykły label, który zajmuje się publikowaniem nagrań i nic poza tym. To wytwórnia, która prowadzi artystów ją reprezentujących, co jest dla mnie bardzo ważne. Nie znajdziesz drugiej takiej w całej branży muzyki klubowej. Dobrze jest mieć przemyślaną strategię wydawniczą, przez co nie grozi ci nadmierne eksponowanie siebie samego. By to pracowało jak najlepiej, musisz poświęcić się jednemu labelowi. Jestem bardzo dumny, będąc członkiem grupy High Contrast, ponieważ wytyczają całkowicie nowe standardy, w czym pomagają im jedni z najlepszych obecnie producentów.

Podobnie jak wielu innych artystów zdecydowałeś się zarzucić prace nad tradycyjną stroną internetową na rzecz MySpace. Jak bardzo pomocny jest on dla ciebie w kwestii promocji i budowania relacji z fanami?

W moim przypadku nie była to w pełni niewymuszona decyzja, ponieważ w chwili obecnej pracujemy nad zupełnie nową odsłoną mojej oficjalnej strony internetowej. W międzyczasie chciałem, aby moi fani mogli sprawdzić mój kalendarz występów, nowe zdjęcia, życiorys i tym podobne. Gdy nowy serwis będzie już gotowy, MySpace wciąż będzie odgrywać istotną rolę w utrzymywaniu kontaktu z ludźmi z całego świata. To dobra zabawa!


Rozmawiał: Hubert Maćkowiak, DJ Magazine Polska/FTB.pl




Polecamy również

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →