News

Jeff Mills – nowa płyta


Około tydzień temu ukazało się nowe wydawnictwo żywej legendy – Jeffa Millsa, a konkretnie jego projektu X-102. „X-102 Rediscovers Rings Of Saturn” to album magiczny, nasycony po brzegi mistyczną, oniryczną atmosferą. Wydanie tej płyty to ważne wydarzenie– panowie z X-102 działają już od 15 lat i uczestniczyli aktywnie w narodzinach muzyki elektronicznej. Słychać tutaj echa klasycznego, surowego brzmienia Detroit. Znajdziemy też mnóstwo oldschoolowo dziś brzmiących dźwięków i minimalistycznych, precyzyjnych bitów. Płyta ukazał się nakładem kultowego labela Tresor.


Trudno jest pisać o płycie, która jest dziełem epickim i wyprzedzającym swoje czasy. Zdecydowanie mamy do czynienia ze zjawiskiem unikatowym – na płycie połączone zostały brzmienia początków muzyki elektronicznej z aktualnymi zjawiskami, przy czym album zachowuje wiarygodność, świeżość i oryginalność. Ponadto myślę, że płyta za kilka lat będzie wymieniana w czołówce najważniejszych wydawnictw muzyki elektronicznej początków XXI wieku. Mills, podobnie jak szalony eksperymentator Sun Ra produkuje w swoim muzycznym laboratorium coś więcej niż dźwięki. Jego muzyka przekracza ziemskie ograniczenia i sięga kosmosu. Trzeba przyznać, ze otoczka planety Saturn i jej pierścieni mogłaby być kiczowata, jednak zdecydowanie nie w tym przypadku.


 


Jeśli za coś zabiera się Jeff Mills, to musi być zdecydowanie coś zjawiskowego i wyjątkowego. Z pewnością live act Millsa nie jest obciachowy, a raczej kultowy. Na jego koncercie w Barcelonie na festiwalu Sonar można było „odpłynąć” bardzo daleko i to bez pomocy używek. Czuć było unoszącą się w powietrzu eteryczną, i metafizyczną energię. Cały show był jak jedna wielka msza, w której uczestniczy 10 000 zaczarowanych osób. Prawie nikt nie tańczył, wszyscy stali zamurowani i oczarowani dźwiękami. Na scenie po lewej stronie stał Mills, otoczony przez olbrzymie ilości rozmaitego sprzętu. Właściwie to przeniósł na scenę chyba pół swojego studia. Z rozwagą i spokojem poruszał się sprawnie po swojej elektronicznej przestrzeni, po sobie tylko znanym świecie gałek, przycisków i klawiszy.



Z prawej strony sceny dźwiękami wspierał Millsa Mike Banks – kolejna postać z wielkiej trójcy technicznych brzmień: Mills, Robert Hood i Banks. Zza panów wystrzeliwały w górę punktowe snopy światła, a wokół snuła się gęsta mgła. Na olbrzymim ekranie widniały przestrzenie kosmosu i oczywiście tytułowe pierścienie Saturna, co sprawiło, że nawet znajomi, którzy nie przepadają za muzyką techno lub wręcz otwarcie jej nie lubią stali jak wryci. Wielka, spokojna i statyczna twarz Millsa pojawiająca się na ekranie świadczyła o tym, że ten człowiek doskonale wie co robi. Jest w swoim świecie i hojnie dzieli się nim ze słuchaczami.



Każdy dźwięk, każde przejście i efekt pojawiają się w dokładnie wyliczonym momencie, nic tu nie dzieje się przypadkowo. Materiał na płycie to 21-trackowa podróż, przeplatana ambientowymi, chill-outowymi przerywnikami. Całość to kosmiczny, magiczny trip, na który trzeba poświęcić trochę czasu, zapewnić sobie odpowiednie warunki i wsłuchać się w głębokie, czasem szybsze, czasem rozpływające się pejzaże, dynamiczne bity i brzmienia starych, klasycznych sekwencerów i syntezatorów. Wielki producent, wielkie dzieło. Polecam!




Polecamy również

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →