News Wywiad

Dirtyphonics: „Powinniśmy nauczyć się mieć w d*pie pewne rzeczy”

Z grania w zepołach metalowych wynieśli potrzebę generowania potężnej energii, co aktualnie udaje im się z pomocą gatunków muzyki bassowej - mieszają ze sobą drum and bass, dubstep, electro i nie tylko. Mają ze sobą epizod w wytwórni Dim Mak Steve'ego Aokiego i wspólną z nim trasę po Stanach Zjednoczonych. Kiedyś było ich więcej, dziś występują jako duet: Julien i Charly. Za to do powiedzenia mają tyle, że wystarczyłoby na kilka zespołów. Przed Wami Dirtyphonics!

Dirtyphonics: Wszyscy ludzie z undergroundu lubią też muzykę mainstreamową

Hej, chłopaki. Przyjechałem tu z Polski, z pozdrowieniami od dwóch popularnych w Polsce portali internetowych – jeden jest bardziej o klubowych klimatach z festiwalowych mainstage’y, a drugi bliżej rzeczy undergroundowych…

Dirtyphonics: To jest dokładnie to, czym się zajmujemy. Jesteśmy dokładnie pomiędzy. Jednocześnie i tu, i tu.

Tak, można powiedzieć, że pasujecie do obu.

Julien ‘Pitchin’ Corrales: Staramy się. Naszym celem jest przekonać ludzi przychodzących na bardziej komercyjnych artystów do np. dubstepu. Albo drum and bassu czy heavy house’u. Do różnych rzeczy, innych rzeczy. To jest nasz challenge.

Charly Barranger: Prawda jest taka, że wszyscy ludzie z undergroundu lubią też muzykę mainstreamową.

Serio?

Charly: Tak, bo wszyscy lubimy się bawić. Wszyscy znamy dobrze te znane hity. Głupio byłoby nie bawić się z przyjaciółmi, skoro jest ku temu dobra okazja, bo wszyscy znacie dany kawałek.

Julien: Nawet jeśli coś nam w jakimś hicie nie pasuje, wszyscy chcemy się dobrze bawić. Na koniec dnia najważniejsze jest przecież, by nie traktować siebie nazbyt poważnie i po prostu korzystać z życia i dobrze się bawić.

Dirtyphonics – Fot. https://www.facebook.com/dirtyphonics

Brzmi logicznie, ale jednak świat np. w Polsce, tak nie wygląda – od zawsze mamy tu dwa świata, dwa obozy, które wręcz ze sobą walczą.

Charly: Jeśli ktoś jest za takim podziałem, my się z tym nie zgadzamy. Uważamy, że te dwa światy mogą ze sobą koegzystować i żyć ze sobą w zgodzie w tej samej przestrzeni.

Julien: Powinniśmy nauczyć się mieć w dupie pewne rzeczy. Przecież w gruncie rzeczy to nie ma AŻ TAKIEGO znaczenia. Powinniśmy nauczyć się luzować poślady. My jako Dirtyphonics jesteśmy totalnymi świrami na punkcie drum and bassu i innych odmian muzyki undergroundowej, ale czujemy się też otwarci na inne klimaty, bo im więcej osób dołączy do naszego świata, tym liczniejsza będzie nasza armia!

Dirtyphonics – Vandals

Dirtyphonics: Najważniejsze to mieć umysł otwarty na nowe rzeczy

Festiwal Beats of Love to idealne miejsce na takie rozmowy, bo przecież to nie jest festiwalowa norma, żeby na scenie głównej obok Tiesto byli DJ-e drum’n’bassowi.

Julien: Dla nas też to było zaskakujące – gdy zobaczyliśmy line-up, zdziwiliśmy się: naprawdę? Deadmau5 i DNB obok siebie na mainstage? Ale super! To dokładnie to, co kochamy i w co wierzymy. Zwłaszcza w trakcie wakacji, to jest nasza misja. Nasz menedżer bookuje nas często na festiwale, które w ogóle nie są festiwalami z muzyką elektroniczną. Więc gramy np. po zespole Phoenix. Albo po Lauryn Hill.

Charly: Prawda jest taka, że gdy byliśmy młodzi, graliśmy w zespołach metalowych albo rockowych. Potem odkryliśmy house. Bo wiesz, jesteśmy Francuzami, nie dało się nie wpaść na French house. Potem odkryliśmy techno, a potem drum and bass i dubstep. Przeszliśmy długą drogę po tych wszystkich gatunkach, i dlatego doceniamy takie festiwale, bo każdy może zrobić sobie spacer od jednej sceny do drugiej i posłuchać czegoś, czego jeszcze nie znał – czy to będzie DNB, dubstep, reggae czy breakbeat. Albo coś bardziej popowego. To jest najlepsze!

Coś w rodzaju muzycznej edukacji, lekcji z nowej muzyki.

Dirtyphonics: Dokładnie! (jednym głosem)

Charly: Najważniejsze to mieć umysł otwarty na nowe rzeczy.

Dirtyphonics – Fot. https://www.facebook.com/dirtyphonics

Chciałem was zapytać o te metalowe zespoły z młodości, bo czasem słychać w waszych setach, zdarzają się gitarowe momenty.

Charly: Tak, graliśmy w takich zespołach przez wiele lat. Mieliśmy długie włosy, graliśmy na basach i gitarach…

Julien: I byliśmy naprawdę do dupy! To nie było dobre, gdy oglądam teraz filmy z tamtych czasów, myślę sobie „o Boże!”.

Charly: Do dziś zdarza nam się grać na gitarach, dogrywamy czasem gitarowe partie do naszych utworów. Energia może być bardzo podobna. Ta energia to coś, co nas nigdy nie opuściło i co jest dla nas najważniejsze. No wiesz, chodzisz cały tydzień do szkoły, której nienawidzisz. Ktoś inny chodzi cały tydzień do pracy, której za bardzo nie lubi, w twoim życiu osobistym dzieją się jakieś rzeczy, z rodziną, z przyjaciółmi. Wzbiera się pewna energia i potem przychodzi pieprzony weekend, kiedy można to wszystko odreagować, rozładować napięcia. I zabawa przy muzyce to świetny sposób, dobry kanał do pozbycia się tej energii, by móc powrócić do siebie w dobrej kondycji, by znów dobrze się ze sobą czuć.

Julien: Tak, każdy weekend to może być dla nas swego rodzaju terapia grupowa, a letnie festiwale się idealnie do tego nadają. Świat jest dziś taki, że na okrągło ktoś nas próbuje zabawiać, dekoncetrować, bodźce atakują z każdej strony, trudno się skupić. A tutaj lądujesz na parkiecie, i przez półtorej godziny seta nic innego się nie liczy. Pełna koncentracja na tym, co się dzieje, ludzie korzystający z chwili, cieszący się chwilą obecną. To bardzo ważne. I taki właśnie jest nasz cel.

Dirtyphonics – Rampage Open Air 2023

Dirtyphonics: To nasze główne zadanie – utrzymać poziom energii

W pewnym momencie krzyknęliście ze sceny, żeby ujawnili się wśród publiki metalowcy…

Julien: Tak, i udało się iluś znaleźć! Zawsze sprawdzamy publiczność, czy czuje w ogóle tego rodzaju wibracje. Czasem zgłosi się tylko trójka, różnie bywa. Zwykle jest ich więcej.

Charly: Lubimy chodzić po scenie i zbliżać się do ludzi, i widzimy jak krzyczą i to jest super. Czasem zadajemy im pytania, czujemy, że robimy coś wspólnie, że jesteśmy w tym razem, wtedy energia jest najfajniejsza. To jest z tego wszystkiego najlepsze.

Kilka razy miałem wrażenie, że na scenie nagle pojawili się Linkin Park.

Julien: Kilka lat temu zrobiliśmy drum and bassowy remix ich numeru, choć akurat dzisiaj go nie zagraliśmy. Ale rzeczywiście czujemy jakąś łączność z ich muzyką, oni przecież już dawno temu do swoich rockowych brzmień dodawali elektronikę, generowali podobną energię i o to w tym chodzi.

Dirtyphonics – Fot. https://www.facebook.com/dirtyphonics

Podczas waszego występu myślałem o waszym procesie selekcji utworów. Wszystkie były mocno wybuchowe…

Julien: To nasze główne zadanie – utrzymać poziom energii. Selekcja trwa bardzo długo, bo ciągle zadajemy sobie pytanie, jak dobrać numery, żeby na festiwalu ich połączenie zabrzmiało potężnie. Potem myślimy, jakie dobrać do nich wizuale. Potem zastanawiamy się, jakiego rodzaju światła będą z nimi najlepiej współgrać. A na koniec jakie dobrać efekty SFX, jako wisienka na torcie. To się wszystko wydaje bardzo spontaniczne, ale prawda jest taka, że to ciężka praca drużynowa i odpowiednie przygotowania trwają długo.

Charly: Tak, to praca grupowa. Ważne jest też to, że gramy taką muzę, jakiej samej chcemy słuchać. Pierwszy poziom selekcji to taka, by wybrać muzykę idealną dla nas, byśmy sami się przy niej świetnie bawili. Gdybyśmy się nie czuli dobrze z tym, co sami gramy, po co mielibyśmy to w ogóle robić? Oczywiście za każdym razem jest inna noc, inna publiczność i to też jest zadanie – połączyć się z nimi, znaleźć wspólny klimat. Każdy jest inny, zawsze jest inaczej.

Dirtyphonics & Bossfight – Revenge

Dirtyphonics: Trendy to tylko trendy

Wasze sety to trochę jak strzelanie z karabinu maszynowego.

Julien: Dokładnie tak jest! Tylko, że my w tym karabinie nie mamy kul, tylko miłość. To strzelanie z karabinu miłością!

Strzelacie też czasem dubstepem! Trochę zapomniane dziś bity, czy dubstep nadal żyje?

Julien: O tak, dubstep ma się całkiem dobrze. Z letnimi festiwalami to zawsze jest pewna niewiadoma. Nie wiesz co się zdarzy, więc próbujesz różnych rzeczy, sprawdzasz reakcje ludzi i sam na nie reagujesz. Sprawdzasz, czy dany klimat działa czy nie. Jeśli nie zadziała dubstep, zawsze możesz zapodać z jakiegoś porywającego kawałka ze stopą 4 na 4, by zebrać znów publiczność razem, a chwilę później zmienić BPM i gatunek na jakiś szalony drum and bass. Ludzie zaczynają wariować i nagle stwierdzasz, że warto będzie zejść z tego w dubstep i wariactwo może być jeszcze większe. To zawsze najważniejsze – znaleźć właściwy moment, właściwy czas. Ta muza to wspaniała zabawa, to świetna energia i tak naprawdę nie dbamy o to, jakie są aktualnie trendy. Zapytałeś, czy dubstep nadal żyje. My to mamy gdzieś, czy dubstep funkcjonuje w obecnych trendach czy nie. My uwielbiamy dubstep, bo trochę tak jak w metalu, który kiedyś graliśmy, jest jak riffy – ciężki i powolny, i my to uwielbiamy!

Charly: Poza tym jesteśmy w tym świecie już na tyle długo, by wiedzieć, że trendy to tylko trendy. Coś jest modne, potem przestaje być modne, a po jakimś czasie znów do mody powraca.

Julien: Więc zamierzamy nadal robić to, co robimy i w co wierzymy, i będziemy sięgać po dubstep, który zobaczysz pewnego dnia znów stanie się cool. My zawsze będziemy mogli powiedzieć – dla nas zawsze był cool, gramy to od pieprzonych 15 lat, i nadal będziemy to robić, bez względu na to, czy dla innych stał już się znowu cool czy jeszcze nie. To dla nas nieważne.

Charly: Na trendy to lepiej w ogóle uważać, bo dużo zależy od miejsca, gdze akurat występujesz – w różnych miejscach świata wygląda to inaczej, w Stanach, Australii czy Europie coś jest na topie trochę wcześniej albo trochę później, my wolimy skupiać się na tym, żeby nasze występy były odpowiednio różnorodne i pikantne, bez względu na trendy.

A propos Stanów – opowiedzcie coś o waszej przygodzie ze Steve’em Aokim.

Julien: OK, jakiś czas temu zrobiliśmy bootlego kawałka zespołu The Bloody Beetroots…

Widziałem ich kiedyś w Polsce, kolejna ultra wybuchowa ekipa!

Julien: O taaak. I tak się złożyło, że ten bootleg usłyszał szef Beetrots, czyli Bob. Chciał koniecznie to wydać, a akurat miał kontrakt podpisany z Dim Mak Steve’ego Aokiego. Powiedział, że skontaktuje nas z Aokim i tak zrobił. Spotkaliśmy się z ludźmi z Dim Mak i usłyszeliśmy od nich, że jeśli chcemy coś u nich wydać, możemy przyjść z jakąkolwiek muzyką, jaka przyjdzie nam do głowy. Macie pełną wolność, powiedzieli, nigdy wam nie będziemy sugerować, co macie nagrywać. To było najważniejsze. A potem, podczas największej eksplozji EDM, Steve Aoki zabrał nas na trasę po Stanach. Byliśmy w wielu miejscach, oni grali rzeczy 4×4. a my tłukliśmy ciężki drum and bass i nigdy nie usłyszeliśmy żadnej na ten temat uwagi. Tu wracamy do tematu muzycznej edukacji – ludzie przychodzili na EDM, a słyszeli naszą undergroundową muzykę i Aoki to doskonale rozumiał. Dużo się o nim mówiło złego, że to dziwak rzucający tortami i w ogóle, ale on dużo zrobił dla otwarcia umysłów na nowe doznania.

Charly: Aoki to wielki fan muzyki. Przecież on jest punkiem. Założył punkowy label, kiedy jeszcze był na studiach. A potem to się przekształciło w to, czym Dim Mak jest dzisiaj.

Dirtyphonics – Run




Polecamy również

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →