Wywiad

’80 procent ludzi w klubach nie śledzi muzyki na co dzień’ – Marcin Czubala dla Euphorii

Marcin Czubala już od ładnych kilku lat jest jednym z najlepszych towarów eksportowych polskiego światka klubowego. Jego muzyka sprzedaje się na całym świecie, podbijając wszelakie listy przebojów. Sprawdźcie, gdzie ma najwięcej fanów, dlaczego uważa, że środowisko rockowe jest bardziej świadome muzycznie i co boli go w nastawieniu osiemdziesięciu procent klubowiczów… Oto zapis wywiadu przeprowadzonego na żywo w ostatniej Euphorii.



W zapowiedzi do dzisiejszej audycji napisałem, że jesteś z klubowego, elektronicznego świata osobą z naszego kraju, która najbardziej w 2009 zamieszała na świecie. Też to tak czujesz, że to był niesamowity dla Ciebie rok?


Tak, na pewno był udany. Trudno mi się bezpośrednio odnieść, bo staram się być trochę poza, nie analizować, być z boku tego, co dzieje się wokół.


Ale na pewno dociera do Ciebie ilu DJ-ów sięga po Twoje kawałki, prawda?


Feedbacki, które wysyłają wytwórnie, są duże, ale szczerze powiem, że już prawie tego  nie przeglądam, tak że nie ma sensu tego analizować. Lepiej skoncentrować się: raz na robieniu muzyki; dwa na jeżdżeniu, bo ta otoczka zawsze pomaga. Staram się zachować normalność.



Marcin Czubala gra dużo na co dzień, czy też są to wyjazdy raz na jakiś czas na jakiś większy festiwal za granicą, a może częściej pojawia się w małych polskich klubach?


W Polsce jestem rzadko, z reguły 10-15 imprez do roku – w zasadzie wszystko to zagranica.


Właśnie wróciłeś z Ameryki…


W sobotę wracałem ze Stanów i Meksyku.


To też była trasa po klubach?


Tak – cztery imprezy w Meksyku i trzy w USA, z czego jedną był festiwal Unsound…


Unsound, nowojorska wersja naszego krakowskiego. Jak to wypadło, bo nie słyszeliśmy żadnych relacji?


To była spora rzecz, bo całość działa się przez dwa tygodnie. Ja miałem okazję być tylko na jednej z imprez. W Nowym Jorku dużo pisano o tym, „New York Times” zrobił wielki artykuł i uznał to za główne wydarzenie kulturalne. Dużo się działo – w dwa tygodnie było pietnaście eventów i to nie była tylko muzyka stricte klubowa. Mieli tam awangardę elektroniczną, ekspertymenty, dużo ciekawych rzeczy. Nasza impreza fajnie wypadła, była akurat na Brooklynie, nie na Manhattanie, więc miała bardziej undergroundową otoczkę. Niestety USA to nie kolebka clubbingu, więc nawet najlepszych imprez nie można porównywać do poziomu europejskiego – trzeba szczerze powiedzieć, że stolica jest właśnie tutaj, na kontynencie.


Miałem ostatnio okazję rozmawiać z Joshem Winkiem, który powiedział wprost, że nie ma w ogóle czegoś takiego jak scena klubowa w Stanach Zjednoczonych. Jest rock, soul, country, ale nic klubowego.


Są pewne ośrodki, które się wyróżniają. Stany to przecież duży kraj. W Miami, Los Angeles jest przyzwoicie, ale różnie z tym bywa. W Nowym Jorku dzieje się coraz więcej, ale jak na tak wielkie państwo, skala jest bardzo mała.



Skoro jesteśmy przy tych wojażach, bardzo mnie interesuję, jak w takim razie podobało Ci się w Meksyku?


W Meksyku zawsze jest mega. Jestem wielkim fanem Meksyku i zawsze tam jeżdżę.


Ale imprez meksykańskich czy w ogóle Meksyku?


Wszystkiego. Imprezy też są na najwyższym poziomie, ale przede wszystkim ludzie – niesamowita świeżość, otwartość. Wydaje się, że jest to egzotyka, ale mają bardzo, bardzo dużo imprez i dobre nazwiska na nich. Clubbing i kluby stoją na bardzo wysokim poziomie – ludzie znają tam muzykę, nie jest tak, że jedzie się do kompletnie egzotycznego kraju, w którym ludzie nic nie znają.


Miałeś takie przygody, że pojechałeś do kraju, w którym tak jak mówisz, ludzie nic nie wiedzą i nie czujesz czy grasz dobrze, czy źle?


Nie, głównie jeżdżę do Ameryki Południowej i to właśnie tam się ocieram o tak zwaną egzotykę.


Skąd się to bierze? Dlaczego Cię zapraszają, jesteś tam popularny?


W tej chwili byłem trzeci raz – w Meksyku rzeczywiście ludzie mnie znają, więc dla jest to dość duży rynek. We wrześniu byłem w Brazylii…


Zazdrościmy!


… Abstrahując od tego, że jest daleko, co jest raczej dyskomfortem niż komfortem, jest też spora przyjemność z grania. Kluby są na wysokim poziomie, jest dobre nagłośnienie, ludzie są świadomi muzyki, imprezy nie kończą się, tak jak u nas, o czwartej, tylko o dziesiątej – jedenastej rano. Gra się pięć godzin – zmienia to cały scenariusz imprez, można planować – a u nas około trzeciej – czwartej, trzeba się martwić, że ludzie już wychodzą do domu.



M.Ż. To nie jest może coś dobrego? Kiedyś było inaczej, używki były bardziej popularne i faktycznie imprezy trwały do rana. Może ludzie u nas  są bardziej rozsądni pod tym kątem?


P.N. Wiesz, tam jest cieplej, cała struktura zabawy, wyjścia z klubu… Gorącego słońca, wykąpania się w morzu…


Ludzie tam, przede wszystkim mają inny charakter – nie spieszą się z natury. Jest lepsza pogoda, dużo większa radość życia. Nie jest to związane z używkami, choć wiadomo, że są one wszędzie. Ale chodzi głównie o charakter.


Zahaczając o produkcję – jesteś człowiekiem, który zaczynał w czasach, gdy nie było jeszcze Abletonów i takich spraw. Możesz nam powiedzieć, jak wtedy robiłeś muzykę? Na samym początku?


Przede wszystkim kiedyś komputery nie były tak zaawansowane, używało ich się głównie jako sekwencerów midi – sterowały całym sprzetem studyjnym. Sampler w wersji sprzętowej był podstawą, do tego wszystkie syntezatory, analogowe miksery, kompresory analogowe, w zasadzie wszystko, co teraz jest we wtyczkach, trzeba było mieć w postaci zewnętrznego boxu. To było dużo trudniejsze, droższe, dużo bardziej skomplikowane itd. Należy się cieszyć z tego, co mamy obecnie, bo ten stan wpływa po prostu na to, że więcej osób robi muzykę.



W takim razie Ty, w 2010 roku, w czym najczęściej dłubiesz?


Cały czas mam trochę sprzętu. Można powiedzieć, że korzystam zarówno z software’u jak i hardware’u. Wygodniej jest operować na oprogramowaniu, bo wszystko mamy w jednym miejscu, zautomatyzowane… Po midi trzeba wszystko zsynchronizować, więc jest to bardziej skomplikowane, ale niewątpliwie jest nadal przyjemność z korzystania z instrumentów elektronicznych. Nie chcę się pozbawiać tej przyjemności, więc w moim studiu cały czas mam miejsce na najwyższej jakości urządzenia. W zasadzie wszystko obecnie jest do zrobienia za pomocą programów.
 
Czy zgadzasz się z Twoimi fanami, że album „Chronicles of Never” okazał się jak na razie Twoim pożegnaniem z muzyką techno? Potem pojawił się „Jedwab” i można powiedzieć, że stałeś się producentem housowym. Jak Ty to widzisz?


Clubbing i muzyka elektroniczna mają swoją specyfikę. Nie można tego porównać do rocka, w którym muzyka jest przewidywalna, stabilna od 20-30 lat. Wiadomo są minimalne progresje, ale baza pozostaje stała. W elektronice trzeba przede wszystkim pamiętać o tym, że powiedzmy 80% osób, które przychodzi na daną imprezę do klubu, tak naprawdę nie interesuje się tą muzyką na co dzień.



Aż tyle?! Nawet w Niemczech?


Tak, mówię w sensie: kupiłem płyty, śledzę co się dzieje. Nie da się tego porównać do koncertów rockowych, gdzie większość osoób przychodzi posłuchać utworów i ma świadomość muzyczną. Ma płyty wykonawcy w domu i wie, co ten koncert przyniesie. W muzyce elektronicznej inaczej to wygląda – ona się zmienia, rozwija, jest sezonowa. Trzeba iść naprzód, bo inaczej staje się nudna. Ja mam wizję, żeby muzykę zmieniać. Nie chodzi o to, żeby nagle z techno przejść do house’u – ona zmienia się sama w sobie. Jeśli wejdziemy na stronę największego sklepu w Niemczech, który sprzedaje winyle i otworzymy dział techno, to tak naprawdę znajdziemy bardzo mało techno-płyt. Jeżeli mówimy, że ten obecnie zwany house, to jest house, to tzw. house jest techno – tak ta muzyka ewoluowała.


A u Ciebie prywatnie, jeśli siedzisz w studio, używasz tylko tych sampli wokalnych, groove’ów króciutkich, to jedyna rzecz, którą sie zajmujesz, czy też nadal na boku robisz minimale, które pamiętamy z albumu?


Robię rózne rzeczy i w tej chwili pracuję nad materiałem, w którym jest mało wokali. Mówiąc o „Jedwabiu”, mówimy o czymś, co zrobiłem 2,5 roku temu. Wszyscy teraz robią te „hałsy”. To już nie dla mnie, szukam kroku dalej – nie chodzi o to, czy użyć wokalu czy nie. Nie słuchać innych utworów, tylko o to, żeby stworzyć coś świeżego, interesującego muzycznie…










Euphoria S02E13


Wydanie specjalne – tylko polskie produkcje!


1. Josh Mosh & Hatzy – Ikamon


Zaczynał od kąsającego electro-house’u, ale z biegiem czasu jego produkcje stają coraz bardziej delikatne i klimatyczne. Warto sprawdzić jego myspace i zagłębić się w pozostałe propozycje tego pana. Progresywnie i z pomysłem.


2. Jakub Rene Kosik – Mekka (Original Mix)


Tak, to ten tech-housowy numer z arabskim samplem, który wzbudził takie emocje środowisk muzułmańskich z całego świata, gdy ukazał się tuż przed grudniowymi świętami zeszłego roku. Nie do kupienia! Pod naporem gróźb o ostrzeżeń, Jakub usunął track z Beatportu dwa tygodnie po premierze.


3. Kosmaty – Destroy Your Radio


Jedyna polska postać, która w zeszłym roku wydała aż dwa albumy! Kosmaty to alter ego DJ-a Osmo, który jest ważną częścią polskiej sceny acid techno. Tutaj jednak bliżej jest The Prodigy czy Crystal Method.


4. Thomas Langner – Trumpet Show


Debiut krakowskiego producenta we włoskim labelu Starlight. Dwa lata temu opowiadał DJmagowi o melodyjnym techno czy progressive, dziś jest bliżej deep-house’u, co nie znaczy, że „Trumpet Show” nie porywa do tańca. Chwytliwe!


5. Marcin Czubala & Hugo – Polita


„Zoo Communale” z tej samej EPki dla Mobilee to w tej chwili TOP 15 najlepiej sprzedających się kawałków na świecie wg Beatportu. Polecamy wszystkie trzy numery z tego zestawu, „Polita” najbardziej tech-housowa.


6. Gawroński – Simple Story


Gdyby ten kawałek przyspieszyć o kilka bpm, miałby szansę nawet na trancowych parkietach, bo „Simple Story” to bardzo melodyjny i poruszający utwór, ciepłe klawisze przywodzą na myśl muzykę Moby’ego. Sprawdźcie cały album Gawrońskiego, który zupełnie za darmo jest do ściągnięcia ze strony wytwórni Phatt Sounds.


7. Oscar Burnside – Salsa


Na co dzień tworzy piwniczne minimalne, ale jak się okazuje potrafi również wysmażyć coś bardziej wakacyjnego. 15-letni Oscar i jego bardziej housowe oblicze.


8. Larix – Philharmonical


Eksperyment właściciela wytwórni Stereophonic polegający na tym, że dźwięki kojarzone z filharmonią zostały oparte na bardzo szybkim, techno beacie. Coś dla miłośników krótkich motywów i tempa powyżej 140 bpm.


9. Carlo Calabro – Done is Done


Fragment ostatniej EPki złożonej z dwóch nagrań – pierwszym zainteresował się m.in. Christopher Lawrence, a „Done is Done” trafił do audycji Club Life Tiesto. Pomysłowa trancowa produkcja na zakończenie pierwszego w historii polskiego wydania Euphorii.




Polecamy również

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →