News

13 lat temu we Wrocławiu: TIESTO Elements Of Life – relacja FTB.PL!

Tego dnia dla dziennikarzy dzień z Tiesto rozpoczął się już o 17:45, kiedy to artysta pojawił się w towarzystwie swojego managera we wrocławskim Hotelu Radisson. Tiesto w niebieskiej czapce z daszkiem przemknął do recepcji, zabrał klucz do pokoju i zniknął w drzwiach windy. Podczas konferencji prasowej z uśmiechem i uwagą słuchał pytań i kompleksowo na nie odpowiadał. 

Dowiedzieliśmy się między innymi, że wciąż jest singlem, że uwielbia gotować, że przyrządzanie jedzenia jest dużo prostsze niż przyrządzanie muzyki, że od wielu lat tworzy z partnerem (odpowiedzialnym za sferę techniczną), wspomniał też, że Polska kojarzy mu się z pięknymi kobietami i wspaniałą publicznością, a nie z producentami muzyki trance – później jednak okazało się, że wbrew temu co powiedział, być może nieświadomy tego faktu, jednego polskiego producenta nie tylko znał, ale i zagrał (Nitrous Oxide). Chwilę później, w rozmowie z ftb wspominał, że nie czuje się wielką gwiazdą, nie potrzebuje ochroniarzy (żartował, że popularny jest tylko w południowej Polsce), że szanuje Paula Van Dyk’a, mniej chyba Armina, którego styl określił jako „The Best of Tiesto & PVD”. Miło się z nim gawędziło, rację miał Angelo Mike, że to skromny, sympatyczny człowiek. O swoim poprzednim występie w Polsce mówił w samych superlatywach, zapytany o słaby kontakt z publicznością zrzucił to na odległość dzielącą go od tłumu. Czy tym razem pod tym względem było lepiej? O tym za chwilę.

Wchodząc do Hali Ludowej wejściem prasowym nie miałem pojęcia jakie wstrząsające sceny dzieją się przed wejściem głównym.  Niektórzy na wstęp do hali czekali 2-3 godziny! Nie da się ukryć, że taka sytuacja mogła wielu popsuć ten wyjątkowy wieczór. W środku niedociągnięć organizacyjnych już nie widziałem, krytykowane przez niektórych żetony to na zachodzie norma, kolejki po żetony zdarzały się tylko w okolicy wejścia głównego – kilkadziesiąt metrów dalej problemów z tym nie było. Ciekawie prezentowały się sceny boczne, grający na Sentencje Stage Bobina, Hydroid, Kuissima, Angelo Mike czy Nucvise nie mieli wielu słuchaczy, ale to już standard na wrocławskich eventach. Miło można było też spędzić czas na scenie Red Space (najpopularniejszym miejscu do umawiania się ze znajomymi), darmowe drinki – po jednym dla każdego, darmowe papierosy, czerwony sympatyczny wystrój i ciekawe house’owe klimaty między innymi DJ’a W i Bartesa (minusem był wymóg bycia palaczem i wymóg wylegitymowania przed wejściem, co by koncern tytoniowy mógł nas w przyszłości zasypywać ulotkami). Poza tym w hallu można było między innymi kupić, swoją drogą za spore pieniądze gadżety Tiesto, można też było poczytać o zabawie bez narkotyków na stoisku „Dance Alternative”.

Sektor dla prasy i VIPów otwarto o godzinie 21, mieliśmy okazji posiedzieć i popatrzeć na pustą halę oczekującą na otwarcie bram. „Jak w teatrze” – usłyszałem nagle. Ktoś dorzucił „Jak w teatrze marzeń”. Mieliśmy chwilę, żeby zastanowić się jak to wszystko będzie wyglądało. Na pól godziny przed 22 parkiet i trybuny zaczęły się zapełniać. Muzyki jeszcze nie było, a kilka tysięcy ludzi już stało albo siedziało na parkiecie w oczekiwaniu na pierwsze dźwięki. „Widzisz jakąś specjalną inscenizację?” – to pytanie usłyszałem za plecami i rzeczywiście: oprócz wielkiego telebimu za skromną konsoletą nie wiele było przygotowane. Pocieszałem się, że na pewno organizatorzy nas zaskoczą, poza tym czekałem głównie na wielki ekran ledowy, który –jak sobie tłumaczyłem-zapewne jest pod telebimem czyli ogromnych rozmiarów płachtą czekającą na wyświetlane na niej wizualizacje. O 21:43 w ciagle jeszcze ciemnej hali pojawiło się pierwsze, nieśmiałe skandowanie „Tiesto! Tiesto!”. Ale do spotkania z najpopularniejszą postacią świata muzyki klubowej jeszcze było daleko.

Najpierw bez specjalnego wstępu, bez fajerwerków na scenę wbiegła z mikrofonem Jes Brieden. Pierwsza godzina należała do niej. „Przebyliśmy długą drogę, żeby być dzis z wami” – krzyknęła do nas na początku. Jedna z najbardziej znanych trancowych wokalistek, gościnnie udzielająca się w wielu projektach, urodzona w Nowym Jorku, odkryta przez duet Gabriel & Dresden, wydała 6 kwietnia w wytwórni Tijsa Black Hole wlasną plytę „Disconnect”. To właśnie okładka tej płyty była główną wizualną atrakcją podczas jej występu. Trochę nam jej było szkoda – zero świateł, zero wizualizacji, ściszona muzyka, wszystko to wyglądało jak słaby koncert w MOKu. Oczywiście nie dla wszystkich – spora część publiczności już zaczęła zabawę, spora część śpiewała z nią niektóre piosenki – zwłaszcza „As the rush comes” z repertuaru Motorcycle, największy wyśpiewany przez nią przebój w karierze. Były też dwa inne utwory Motorcycle „Around you” i „Deep Breath Love”.  W większości jej występ składał się z kawalków, które można znaleźć na jej płycie, w tym “Ghost” wyprodukowany przez Deepsky’ego czy “Like a waterfall” Solar Stone. Jes starała się jak mogła, chwyciła nawet za gitarę, dziękowała za spory aplauz, jednak w opinii większości jej recital był nieco za długi – live acty dłużą się nawet wtedy gdy trwają kwadrans czy pół godziny, co dopiero całą godzinę! Nie mogła jednak narzekać na przyjęcie, więc często słyszeliśmy „Kocham was!”.

Na godzinę 23 zaplanowaną tajemniczo brzmiący „Virtual warm up”. Muszę się przyznać, że należałem do tych naiwnych, którzy oczekiwali nie lada atrakcji – na przykład prezentacji możliwości ekranu ledowego. Tymczasem ta „rozgrzewka” polegała tylko i wyłącznie na prezentacji śmiesznego filmu, podczas którego na ekranie widzieliśmy coś w rodzaju gry komputerowej z wirtualnym Tiesto miksującym wirtualne płyty. Animowana komputerowo postać Tijsa klaskała w ręce, zachęcała do zabawy i stawała na rękach, czasem wymachiwała polską flagą. (Prawdziwy Tiesto potem już nas tak nie rozpieszczał). Ci, którzy podobnie jak ja czekali na coś naprawdę ciekawego, zapomnieli zapewne, że przed występem gwiazdy robi się zwykle wszystko, żeby nas znudzić albo wręcz zdenerwować, byśmy bardziej ucieszyli się z nastania godziny zero. Największą atrakcją podczas tego kontrowersyjnego „warm up” była niewątpliwie muzyka, ciesząca zwłaszcza tych, którzy oprócz trance lubia także klimaty house’owe. Podczas tych trzydziestu minut usłyszeliśmy między innymi produkcje „szwedzkiej mafii” czyli Sebastiana Ingrosso i Erika Prydz jako Pryda, były też nagrania Chrisa Lake’a i Tone Depth.

Wreszcie punktualnie o 23:30 pojawił się Tiesto. Razem z jego wejściem uruchomiono ogromny telebim z wizualizacjami. Trzeba przyznać, że wizualizacje należały do oryginalnych, na początek królowały półnagie ciała ludzkie, na które sypano piasek… Potem, zgodnie z tematyką, było więcej wody czy ognia, generalnie jednak obrazy zmieniały się powoli, w porównaniu do „szalejących”  wizualizacji znanych z innych eventów, tutaj mieliśmy do czynienia z wizualizacjami „w zwolnionym tempie”, co pewnie nie wszystkim przypadło do gustu, ale na pewno tworzyło specyficzny klimat. Jeśli ktoś spodziewał się, że wraz z wejściem Tiesto ruszy na dobre cała świetlna machineria, musiał być rozczarowany: ruchomych głowic na początek nie było zbyt wiele, największą atrakcją przez długi czas była zaokrąglona konsoleta z plazmami rozmieszczonymi dokoła niej. Organizatorzy, zapewne w trosce o to, byśmy nie nudzili się przez te prawie 7 godzin, postanowili wizualne atrakcje dawkować powoli, a nawet bardzo powoli. Chyba nikt nie spodziewał się, że lasery zobaczymy dopiero tuż przed godziną 2 (!), a ekran ledowy zza płachty odezwie się dopiero o 3:25! Do tego momentu imprezy niektórzy wątpili czy w ogóle go sprowadzono. Wszyscy rozumiemy, że jest sens w dawkowaniu efektów specjalnych, ale co mają powiedzieć ci, którzy nie mieli w planie wytrzymać do samego rana? Ktoś, kto opuścił Halę Ludową po 2 godzinach seta Tiesto, atrakcji wizualnych nie dostał prawie żadnych.. Czytając komentarze po imprezie można dojść do wniosku, że każdy spodziewał się tego, iż spektakl multimedialny zwali z nóg, tymczasem w większości przypadków tak się nie stało. Broniąc organizatorów trzeba jednak podkreślić, że rzeczywiście takiej ledowej ściany (choć nie do końca wykorzystanej) jeszcze u nas nie było, podobnie jak nie widzieliśmy dotąd takiego silnego kolorowego lasera.

A jak poradził sobie Tiesto? Zacznijmy od tego, że prawie 7-godzinny set podzielony był na 4 części: Ziemia, Powietrze, Woda, Ogień. Były zatem 3 przerwy, podczas których prezentowano kolejne intra. Właściwie można powiedzieć, że przerw było o jedną więcej, bo po występie Julie Thompson, w połowie pierwszej części muzyka została na chwilę ściszona i utwór Kane ruszył od samego początku. W pewnym sensie było to więc pięć setów Tiesto: ).

Większość komentujących podkreślała, że ostatnie 3 godziny były mocne, ale wcześniej też nie brakowało ostrych momentów.

Część „Ziemia” zaczęła się od dźwięków z nowej płyty „Ten secondo before sunrise”, ale tylko przez chwilę, pierwszym utworem seta był właściwie Imogen Heap – Hide & Seek. Dwa lata temu zaczął od porywającego, instrumentalnego „Touchdown” Mark Norman, tym razem zdecydował się zacząć spokojnie. Tradycyjny trance z piękną melodię wyśpiewaną przez piękny kobiecy głos trwał tylko parę minut, każdy z kolejnych kilku utworów był coraz mocniejszy, Meck z legendarnym motywem „Don’t you want me” Felixa, Cosmic Gate, Nic Chagall i niesamowity house’owy, ale ciężki Mark Knight z D.Ramirezem „Colombian Soul”.  Klimat D.Ramireza został podtrzymany, gdy pojawiła się z mikrofonem Julie Thompson, która zaśpiewała dwie piosenki. Pierwsza z nich to była kompozycja „Do you feel me” z nowej płyty Tiesto (nawiązująca brzmieniem właśnie do D.Ramireza i jego remiksu „Yeah Yeah” Bodyrox), drugą „Nothing” z repertuaru Holden & Thompson.

Gdy Julie skończyła mieliśmy chwilę na oklaski, a po nich wystartowała druga część Ziemi czyli spora dawka wokali.. tylko i wyłącznie męskich. Dodajmy, że głównie były to taneczne remiksy utworów rockowych, w kolejności Kane, Snow Patrol, The Killers, Jose Gonzales, przed końcem Ziemi pojawiły się jeszcze 2 numery z płyty „Elements of Life” czyli singlowy „In the dark” (co ciekawe ani nie w wersji Carla B, ani nie w trancowej wersji Tiesto, tylko w oryginale), na koniec „Driving to heaven”.

Po intrze do „Powietrza” dalej słuchaliśmy nowego albumu Tiesto czyli „Bright Morningstar”. Druga część seta była bodaj najbardziej zróżnicowana muzycznie. Po ślicznych „Eden” Sandera czyli Purple Haze i „Impressed” Solee przyszedł czas na jeden z klasyków, jak można już chyba określić tytułowe nagranie z płyty „Just be”.  Były dwa wgniatające w ziemię remiksy Mac Zimmsa, był remix utworu Thoma Yorka z Radiohead, chwilę później powróciła Jes i zaśpiewała „Everything”. Tuż po jej występie ujawniły się 3 kolorowe lasery (zwłaszcza środkowy zapierał dech w piersiach tęczą barw), ciekawostka: lasery ruszyły na nagraniu house’owym! Dokładnie na produkcji Axwella (Lorraine – Transatlantic). W kilmatach wokołohouse’owych Tiesto pozostał jeszcze przez jakiś czas – po raz pierwszy, nie ostatni tej nocy wybrzmiało „Carpe Noctum”, a zaraz jedno z największych zaskoczeń tej nocy czyli wielki house’owy przebój „Alright” Red Carpet, oczywiście w wersji dość dalekiej od oryginału. Potem porcja trancowych hitów: „Lethal Industry” w wersji Duranda, „Dance 4 Life” i jeszcze jeden remix Richarda Duranda czyli jeden z najostrzejszych momentów tej nocy, „Smack my bitch up” The Prodigy, wspominany bardzo ciepło przez sporą część komentujących. Potem dla rozluźnienia mieliśmy kilkanaście minut z uplifting trance, był m.in. Vincent De Moor i „Simarillia” w wersji Boliera, na koniec drugiej części raz jeszcze pojawił się Durand (tym razem jego własne „Sliping away”), były też dwa zaskakujące klasyki – zaskakująco ostry i szybki Jens w remiksie Marco V i zaskakująco oldskulowy „Ayla”, chyba w wersji Kosmonova.

Dwie ostatnie części dostały najlepsze recenzje, muzyka zyskała wreszcie należytą oprawę, do kolorowych laserów dołączył potężny ekran ledowy (szkoda tylko, że biała płachta przed nim całkiem nie zniknęła). Część „Woda” zaczęła się od dwóch bardzo mocnych punktów, prawdopodobnie jednych z najlepszych kompozycji w karierze Tiesto: „Elements of Life” i „Forever Today”. Ten drugi dość ciężko się miksuje i miałem wrażenie, że sam jego autor tego wieczora miał z tym problemy. Dziwnie, jakby przesterowany poleciał „He’s a pirate”. Potem znów było pięknie i porywająco: nowa, świetna wersja „Feel free” Ivesa Deruytera, „Social Suicide” Szweda Carla B (którego Tiesto na konferencji prasowej typował obok Eddzie Halliwella na „gwiazdę przyszłości”) i znany wszystkim doskonale „Beautiful” Ferry Corstena. Ślicznych rzeczy było do końca trzeciej części jeszcze dużo: Mike Koglin w wersji Nitrous Oxide, kolejny Carl B (Optimum), „Adagio for strings” z confetti, a na koniec jeszcze dwie perełki Cosmic Gate „Consciousness” i Airbase „Medusa”.

Część „Fire” zaczęła się od ognia czyli pirotechniki. Wystrzały trwały sporą chwilę, cała Hala Ludowa oszalała tym bardziej, że tuż po intrze usłyszeliśmy ostre electro- bity, z których wyłoniło się nagranie „Carpe Noctum” – jako jedyne pojawiło się tej nocy dwa razy. Potem kolejna rzecz z szerokiego repertuaru Tiesto, ale tym razem sprzed lat czyli „Obsession”, stworzony wspólnie z Junkie XL. Tak jak przez całą noc mistrz ceremonii stopniował napięcie i zmieniał klimaty, tak w ostatniej odsłonie dał nam odpocząć przy „Truth” Davida Westa i „Break my fall” z nowego albumu, by następnie przyłożyć z „Flight 643” w wersji Duranda, z nowego Nenesa „Platinum” i „The Future” Joopa. Potem znów było przez kilkanaście minut upliftingowo i wciągająco (jeszcze raz Carl B i dwa razy Airbase).

Skończył punktualnie o szóstej, rzucił w tłum słuchawkami i poszedł. Na szczęście na chwilę. Większość czekała jeszcze na „Traffic” i „Love comes again”. Od „Traffica” zaczął 15-minutowy bis, „Love comes again” jednak zabrakło, ostatnie dwa nagrania to były klasyki: jeden jego własny”Suburbia Train” i jeden cudzy czyli „Legacy” w wersji Alphazone. Tym razem to naprawdę był koniec, w tłum poleciała kolejna para słuchawek, a gwiazda wieczoru zniknęła ze sceny na dobre. Nie było długiego dziękowania czy rzewnego pożegnania, tak jak wcześniej nie było z jego strony zachęcania do zabawy, podnoszenia rąk czy nawet uśmiechów.  Po raz drugi musieliśmy po prostu zdać sobie sprawę z faktu, że Tiesto to nie Armin czy Gielen, jest po prostu innym człowiekiem. Jak ktoś słusznie zauważył „On taki po prostu jest, komunikuje się z nami muzyką”. Czasem miało się wrażenie, że w ogóle go nie ma, znikał w poszukiwaniu płyt i zostawała nam muzyka i efekty wizualne. Ale to wystarczało. Tiesto znany jest z tego, że perfekcyjnie dobiera nagrania, w każdym z nich jest coś naprawdę ciekawego i to potwierdził we Wrocławiu. Nigdy bym nie przypuszczał, że ktokolwiek po tej nocy będzie narzekał, zważywszy, że do samego końca, do samej 6:20 Hala Ludowa prawie się trzęsła, gdzie by nie spojrzeć, na całym parkiecie, po jego bokach i wszędzie na trybunach trwała w najlepsze doskonała zabawa. Pod tym względem było to prawdziwe święto muzyki i tańca i tak tę noc zapamiętam.

Autor relacji:
Marcin Żyski

Już wkrótce na łamach ftb.pl pojawi się ekskluzywny 20 minutowy wywiad z Tiesto.




Polecamy również

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →