News

12 lat temu bawiliśmy się na Stadium of Sound z Tiesto! Relacja FTB.pl

Mamy 6. dzień września Roku Pańskiego Dwa Tysiące Dwudziestego, a to oznacza, że Stadion Lecha w Poznaniu przeżywał oblężenie w związku z wizytą Tiesto (i nie tylko) dokładnie 12 lat temu! Oto nasza relacja sprzed ponad dekady:

„Od drugiej edycji Stadium of Sound minęło już kilka dni, czas na powrót do przeszłości i próbę przeżycia tego jeszcze raz. Czas też odpowiedzieć sobie na kilka pytań: czy organizatorzy dopełnili wszelkich formalności, żeby prawie 20 tysięcy ludzi miało okazję beztrosko się bawić, czy dj-e dali radę, a przede wszystkim czy sławny Tiesto spełnił oczekiwania jego fanów i wszystkich innych, którzy postanowili stawić się tej nocy na stadionie Lecha w Poznaniu.

Zacznijmy od tego, czym przez ostatnie tygodnie i miesiące zajmowała się ekipa z wytwórni My Music i co zobaczyliśmy i usłyszeliśmy na stadionie. Przygotowano dla nas bardzo efektowną scenę, której podstawę stanowił wklęsły ekran diodowy na samym środku (z wypukłym paskiem diodowym nad nim i kolejnym paskiem pod konsoletą). Jego wklęsłość zresztą było widać dopiero z bliska – z dalszej odległości rzucały się w oczy po prostu trzy ogromniaste ekrany LED, jakbyśmy mieli wgląd jednocześnie na trzy sale kinowe. Już przy pierwszym kontakcie z nimi zwróciłem uwagę na bardzo ciekawe, futurystyczne wizualizacje, z dużą ilością koloru zielonego, które muszę przyznać bardzo przypadły mi do gustu – osobiście bardzo lubię, gdy do cyfrowej, kosmicznej muzyki używane są cyfrowe, kosmiczne wizualizacje. Już po imprezie dowiedziałem się, że odpowiedzialny za nie był VJ Nikon – duży potencjał drzemie w tym panu.

yoshi89: Pierwszy widok na scenę mmm… – bezcenny ! Wtedy przypomniało mi się, że jeszcze dwa dni temu zastanawiałem się czy na pewno warto jechać…
Żałowałbym gdybym nie pojechał !

markiew: Naprawdę wypasione Ekrany LED, choć przez to, że były takie dobre i jasne, ciężko było odczuć tą wspaniałą grę świateł i laserów.

Markiew ma rację, ale na szczęście tak było tylko momentami. Uzupełniając kwestię atrakcji wizualnych trzeba też wspomnieć o rekordowej ilości „małych” laserów – było ich ponad 40, o różnych kolorach, odpowiednie ich zsynchronizowanie z wizualizacjami na ekranach robiło momentami świetny efekt. Na parkiecie – co było nowością w stosunku do poprzedniej edycji, stanęły też cztery „palmy” złożone z konstrukcji neonowych, również na nich zainstalowano oświetlenie, które co za tym idzie nie świeciło nam tylko ze sceny. Nie można zapomnieć o samym stadionie, który nie jest typową miejscówką na wielkie klubowe imprezy, kolos o dużej przestrzeni nadaje się jednak idealnie na tego typu przedsięwzięcia. Jeden z komentarzy:

natth: za rok mam zamiar także odwiedzić to niesamowite miejsce jakim okazał sie stadion Lecha odnośnie muzyki house & trance

To prawda – stadion sprawdził się w 100 procentach. Stadium of Sound to jedyna taka impreza w Polsce, gdzie lokalizacją jest stadion sportowy, nie wspominając o tym, że prawdopodobnie tylko tutaj w Poznaniu jest szansa zapełnić płytę klubowiczami. Już rok temu okazało się, że to świetne miejsce na zabawę, z tego co pamiętam jedyne narzekania dotyczyły zbyt małej ilości punktów gastronomicznych. Edycja 2008 już pod tym względem była taka jak trzeba. Dobrze wypadła też druga scena – red stage Marlboro, usytuowana właśnie w okolicy „miasteczka gastronomicznego”. Na tej scenie szalał między innymi DJ Inox, którego set kilka osób opisało w komentarzach jako „set wieczoru”. Również ta scena prezentowała się okazale (ledy za dj-em) – miała też wielu amatorów, pusto zrobiło się tylko w momencie, kiedy na głównej był Tiesto…

W okolicach stadionu pojawiłem się tuż przed godziną 20, miałem więc okazję słyszeć ostatnie kilka numerów w secie CJ-a Stone’a, jednocześnie współczując mieszkańcom ulicy przy samym obiekcie, którzy siedząc w domach mieli okazję słyszeć każdy dźwięk, i to bardzo dokładnie. Mogliby nam montować na bieżąco tracklisty! Na szczęście dla nich impreza jest tylko raz w roku – pierwsze dźwięki, które do mnie dotarły, gdy byłem jeszcze poza terenem (i obserwowałem ludzi sprzedających bilety taniej o 20 zł niż w kasach), to klasyk „Saltwater” Chicane, w nieco tylko zmienionej wersji, a może w oryginale? Zanim skończył swojego seta CJ Stone, było jeszcze po raz pierwszy tej nocy „Cafe Del Mar” Energy52 – zastanawiałem się ilu ludzi już jest w środku, bo aplauz podczas breakdownu słychać było dość mocno.

Gdy już byłem wewnątrz okazało się, że póki co tłumów nie ma, już za chwilę swojego seta miał zacząć Sebastian Ingrosso. Zanim to się stało, usłyszeliśmy i zobaczyliśmy bardzo efektowne intro w języku angielskim, którego jedynym minusem był chyba fakt, że było nieco za długie. W końcu spod konsoli wyskoczył sławny członek sławnej Szwedzkiej Mafii. Już od pierwszych minut ochoczo zachęcał ludzi do zabawy, od samego początku trzymał ręce w górze i klaskał w rytm granej przez siebie muzyki. A ta od pierwszych minut brzmiała zupełnie inaczej od tego, co prezentował poprzednik. Przede wszystkim było wolniej, głębiej i bardziej minimalistycznie.

Kamilos15: to co zrobił ze mną Ingrosso to przechodzi wszelkie oczekiwanie – zabił mnie tym minimalem

Z tym minimalem to jest mała przesada, bo do prawdziwego minimalu było tu dość daleko, ale fakt, że kilka razy Ingrosso sięgnął po „okrojone dźwiękowo” electro. Był nawet jeden moment, kiedy usłyszeliśmy numer o typowym technicznym bicie, ale za to z trancowym motywem w środku. Świetnie zabrzmiał nowy remix electroclashowego klasyka „Sunglasses At Night” Tiga w remiksie Popofa, poza tym bardzo dużo – jak dla mnie za dużo – było przeróbek starych hitów. Szczerze powiem, że bardziej przypadł mi do gustu set Sebastiana na zeszłorocznym Sensation, gdzie jakby więcej bawił się muzyką, repertuar również był nieco ambitniejszy. Z drugiej strony publiczność szalała przy „Sweet Dreams”, „Faster Better Harder Stronger” czy „Lola’s Theme”, nie wspominając o ponownie tego wieczoru „Cafe Del Mar” czy „Pjanoo”. Ingrosso okazał się bardzo sympatycznym gościem, uśmiechnięty chwytał nawet za mikrofon i dziękował za entuzjastyczne reakcje. 

Ja…: Morillo nie zaczarował, bo za dużo nutek sprzed lat, liczyłem na powiew świeżosci z jego strony. Najlepszy set Ingrosso.

Wśród komentarzy można znaleźć sporo opinii, że najlepiej zagrał Ingrosso, a Morillo nic specjalnego, ale znalazłoby się też parę odwrotnych – Ingrosso nic specjalnego, a Erick Morillo super. Tak naprawdę oba sety były do siebie dość podobne – reakcja na każdy z nich zależała od tego, w jakim nastroju akurat byliście. Co prawda pierwsze minuty seta Morillo kazały przypuszczać, że będziemy mieć do czynienia z bardziej klasycznym brzmieniem house, ale potem to się zmieniło. „In the beggining there was jack” – zaczął od kultowej housowej a’capelli i kawałka The Grower feat. Corey Andrew – Move Your Body (Jesse Garcia Remix), który można powiedzieć jeszcze był “klasyczny”, z fortepianowym oldschoolowym motywem. Takiej właśnie muzy oczekiwałem od Morillo, więc bardzo mnie zaskoczył, gdy już kilka minut później usłyszałem przebój “Open Your Heart” Axwella i Dirty South.

Ewelinkaaa001: Zaskoczył mnie fakt, że pomimo że nie lubie house’u to przy secie Erica Morillo nie mogłam usiedzieć spokojnie na miejscu  Nogi same rwały się do tańca.

Tego nie można Erickowi odmówić – w wywiadach powtarza, że chodzi tu o dobrą rozrywkę, o bawienie ludzi i rzeczywiście to mu się udało. Trudno usiedzieć, gdy z głośników płyną tak dobrze znane wszystkim motywy z „Enjoy The Silence” Depeche Mode, „Work” Masters At Work, „Cafe del Mar” (po raz trzeci!), „Destination Unknown”, „Show me Love” czy na koniec „Toca’s Miracle” w wersji InPetto.

Djsebol: poczułem się wgnieciony w ziemię takim bardzo dużym młotkiem… chcę częściej tego pana w Polsce

Choć w tym przypadku nie wiadomo czy kolega miał na myśli ilość znanych hitów czy może mówił o tych kilku nieznanych kawałkach, które przygotował Morillo. Na pewno świetnie zabrzmiały “Europa” Prydy, “Man with a Red Face” Knighta i Funkagendy, a także nasz krajowy akcent czyli “Muzzak” Roberta M. A może chodziło o niezwykłe umiejętności techniczne Morillo, który mało odpoczywał za konsoletą, dużo zapętlał i kombinował. Skakał, uśmiechał się, kilka razy krzyknął przez mikrofon, a nawet wkładał palce do buzi i gwizdał (!). Prawie bym zapomniał – tuż przed występem Morillo podziwialiśmy pierwszy tej nocy pokaz fajerwerków…

Syla90 : podczas setu E.M. moje ciało, moja dusza i moje serce było tylko i jedynie na tej imprezie… nie potrafię opisać swoich wrażeń, gdyż są one niesamowite.

Po dwóch godzinach z Erickiem za konsoletą pojawił się Andy Duguid, który miał za zadanie wprowadzić nas w bardziej trancowy nastrój tuż przed setem gwiazdy wieczoru. Co ciekawe zaczął od klasyka Mr Fingers z tym samym motywem co Morillo – „In the beggining there was Jack” – i rzeczywiście jego set wcale nie był stricte trancowy. Zagrał co prawda dwie swoje produkcje, ale poza tym były produkcje Sebastiena Legera i Erica Prydza (oczywiście „Pjanoo”).

malyczak: Duguid to coś nie bardzo chyba wiedział co ma zrobić przez te 30 minut – nie widziałem ładu składu, ale to było do przewidzenia że przed Tiesto impreza „siądzie”.

Trudno jednak mówić o „siadaniu” imprezy, gdy słychać „Pjanoo” – przy tym nagraniu zawsze panuje wielkie szaleństwo. Na koniec Andy zagrał jeszcze swoje progresywno-wokalowe „Don’t Belong” – ciekawe czy rozmawiał z Tiesto i czy wiedział, że już po paru minutach znów na Stadium of Sound usłyszymy jego produkcję, tym razem „Wasted”… Trudno w pół godziny przekazać publiczności coś konkretnego, Malyczak ma sporo racji, że brakowało trochę spójności w tym występie, z drugiej strony dużą przyjemnością było wysłuchanie na takim nagłośnieniu „Apocalypse” Arno Cost w wersji Legera.

MattHooper: Wspaniałe nagłośnienie, oświetlenie, fajerwerki, intra między artystami, no i co najważniejsze – występ Tiesto. Dał wreszcie moim skromnym zdaniem popis umiejętności. Wszytko było u niego dopracowane. A bawiąc się przy drugiej części jego seta (iście trancowej) myślałem, że jestem w niebie

Zanim pojawił się ten, na którego wszyscy czekali, zobaczyliśmy monumentalne intro i drugi już tej nocy, jeszcze bardziej efektowny pokaz sztucznych ogni. Tiesto zaczął od intra Banyan Tree i od razu przeszedł do wspomnianego kawałka Andy Duguida „Wasted”. Jak zwykle w jego przypadku pierwsza część seta była dość stonowana – pojawiły się jeszcze Adele w wersji Axwella i mash up Natashy Bedingfield z Chicane.

lorii23: Tiesto magicznie przez pierwsze 30 minut miałam łzy w oczkach…tak pięknie….udało mu sie to

Tradycyjnie pierwsze kilka numerów jednych zaczarowało, innych zniechęciło, choć i tak przez całego seta Tijsa na płycie stadionu szalał komplet publiczności. Tiesto – jak na jego możliwości – również szalał, wyjątkowo dobrze się bawił, czym wielu mocno zaskoczył.

dawid_alex : Tiesto Tiesto i długo długo nic…. ten set był boski! Zaczynając od Feel the Sun Rise i Wasted skończył na DJ Eremit – Tanz der Seele [Yomc Remix] . Przecież to była MASAKRA  I ten kontakt z publiką … cały czas uśmiechnięty, tańczył, klaskał no po prostu bajka … Chwała mu za to co robi bo set był genialny !

Po delikatnym początku przeszedł w mocniejsze klimaty – tuż po Timmy & Tommy w deadmau5owej wersji O’Callaghana jako Joint Operation Center (przy którym była pełna euforia), przyłożył z „Elektry” w remiksie Barta Claessena i Polaka Dave’a Schiemanna (jeszcze większa euforia), po czym zabrzmiał mash up Planetfunk z Ernesto vs Bastian, podczas którego do zabawy nakręcały.. wizualizacje: „Poland. Let me hear you. Make some noise”. Nie muszę dodawać, że publiczność chętnie się dostosowała. Dodajmy, że Tiesto miał swoje własne wizualizacje, które były po prostu fenomenalne – miałem wrażenie, że ekrany LED po prostu całe „pływają”, bardzo dobra robota.

Dr Krtekov: Tiesto – God is a DJ. Może nie jestem w ocenie tego pana obiektywny (od zawsze wielki fan), ale to co zagrał na stadionie przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Set przemyślany, energia dawkowana stopniowo, by w momencie kulminacyjnym opanować bawiących się. Genialnie, genialnie i jeszcze raz: genialnie 

zthrx: Tiesto -słucham każdych audycji, set etc. Jego set miażdżył, bardzo oryginalnie i klubowo.

Trzeba się zgodzić z komentującymi, że Tiesto potrafi dawkować energię i przede wszystkim potrafi zagrać wiele ciekawych produkcji, niekoniecznie stricte trancowych. Druga część występu była już jednak pełna klasycznego trance’u, pojawił się kolejny polski akcent czyli „The Curtain” Henshy. Zaskoczeniem – dla niektórych rozczarowaniem – była mała ilość jego własnych utworów – ze swoich znanych hitów zagrał tylko „He’s A Pirate”, nie było ani „Traffica”, ani „Adagio for Strings”.

Seeker: Miałem plan ze znajomymi dać mu 30min i iść na bro, a zostaliśmy do końca. To, że nie zagrał Adadżio i innych hiciorów (z wyjątkami) jest akurat jednym z powodów dla których tak było  Ile można tego słuchać.

Kuba_^ Ludzie co wy piszecie, moim zdaniem Tiesto zagrał jednego z lepszych setów na przestrzeni kilkunastu miesięcy, dawno nie widziałem go w takiej formie. Przecież nie męczył publiki oklepanymi kawałkami tylko zagrał naprawdę świetny set. Widać po nim było, że jest zachwycony publiką.

Zdanie Kuby, że dla niego samego warto było pojawić się na stadionie podzielało jeszcze wiele tysięcy innych, którzy po ostatnim utworze Tiesto zaczęli uciekać do domów – to jednak nic nowego, zawsze tak jest w przypadku tego pana. Pamiętacie pierwszy występ we Wrocławiu? Lucca miała parkiet wypełniony najwyżej do połowy. W Poznaniu z tym problemem musiał się zmierzyć Christopher Lawrence. Nie da się ukryć, że ten zagrał najbardziej oryginalnego seta tej nocy. Ze znanych motywów pojawił się zaledwie remix “As The Rush Comes” Motorcycle, poza tym usłyszeliśmy wiele wciągających, bardzo energetycznych numerów, które są normą u niego, ale nie na naszych festiwalach.

Kairalan: Lawrence psychodelicznie, trzeba było się dobrze wkręcić w ten klimat, ale jak się udało zaskoczyć to przez tą godzinę zabawa gwarantowana.

No właśnie – wystarczyło chcieć i się wsłuchać, a na pewno ta godzina z Christopherem była godziną wspaniałą. Było szybko i konkretnie, mocny trance z psytrancowymi naleciałościami rzadko pojawia się u nas na imprezach, warto więc było podelektować się tym muzycznym urozmaiceniem. Szkoda, że Lawrence miał tylko godzinę, tak krótki czas na pewno nie umożliwiał mu rozwinięcie skrzydeł, a przecież znany jest z tego, że swoje sety konstruuje niezwykle misternie. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś do nas powróci i dostanie co najmniej dwie godziny, a może i więcej.

Piocho: set Christophera Lawrenca mimo że tylko godzina, zrewanżował mi wszelkie minusy imprezy.

Efka: Christopher grał bardzo energetycznie i żywiołowo, przez co pobudził mnie do ponownie do tańca

Mario: Set imprezy!

::Bartek:: Mój nowy DJ nr 1! Mistrz

Tyle na temat gwiazdy z Ameryki, tuż po nim pojawił się Alex M.O.R.P.H, który już w zeszłym roku miał okazję grać na Stadium of Sound. Wtedy rozgrzewał nas na początku, przed Prydzem i PvD, tym razem grał prawie na końcu. Na początek przygotował dwa ostatnie przeboje Armina “In & Out of Love” i “Going Wrong” – tego chyba nikt się nie spodziewał. Zabawa trwała w najlepsze, po tajemniczym i pełnym nieznanych rzeczy u Lawrence’a, był to prawdziwy oddech i okazja do pośpiewania.

JAcekLsw: Alex Morph -jak zawsze, niezawodny, zrobiłem sobie nawet z nim zdjęcie rewelacyjny kontakt z ludzmi.

Nie wszyscy jednak byli tym razem zachwyceni – jedni pisali, że zamulał, że za dużo pływaków, inni, że set nieskładny. Technicznie był to występ bez zarzutu, muzycznie różnie – po dwóch Arminach był jeszcze Bolier, Ottaviani, Denga & Manus. Wielki plus za bootlegowy remix Koglina do Coldplay, a minus za “The Other Side” Paula van Dyka, które grał już w zeszłym roku. Skończył kilka minut wcześniej, by po chwili przerwy zagrać jeszcze polską produkcję czyli “Never Gone” Adama Nickeya.

Ostatnia godzina należała do Tiddeya, którego wielu z obecnych najchętniej przstawiłoby w bardziej “ludzką” porę. Po godzinie czwartej na stadionie byli już tylko ci najbardziej wytrwali, ale jednocześnie najmniej przypadkowi. Nawet w tych oklicznościach Darek był prawdopodobnie zachwycony reakcją publiczności, która nie szczędziła mu oznak entuzjazmu. Podobnie po imprezie nie brakowało doskonałych recenzji:

SzafaWLKP: To co zagrał na koniec Tiddey przeszło moje oczekiwania ! Ten człowiek jest mistrzem! Czy ktoś wie co grał za kawałki? Bo słyszałem je pierwszy raz. Czekam na info.

kindzon: Szkoda ze Tiddey nie zagrał o 24:00 zamiast Tiesto. Stadion byłby pozamiatany. Takie jest moje zdanie. Tiddey pięknie, naprawdę pięknie.

Już niebawem pojawi się debiutancki album Tiddeya, z którego na stadionie usłyszeliśmy m.in. znaną „Tayllę”. Poza tym Tiddey sięgnął po produkcje Airbase, Orjana, był też Katana i jego miażdżące „In Silence”. Spodziewałem się mocniejszych klimatów, ale najwidoczniej Tiddey postanowił pograć nam więcej klasycznego trance’u, co bardzo ucieszyło większość publiczności. Dobre, energetyczno-upliftingowe zakończenie imprezy.

Podsumowując najczęściej podkreślano, że organizatorzy spisali się lepiej niż w zeszłym roku, nie było przyziemnych problemów, szkoda tylko, że tuż po Tiesto aż tyle osób opuściło stadion, przez co zapewne nieco ściszono muzykę. Gwiazda wieczoru zebrała dużo pochwał, dla fanów innych klimatów najlepiej zagrali Ingrosso i Morillo – mimo różnicy w stażu obaj są podobnie dobrymi specjalistami od „entertainment” i wiedzą, co grać i co robić, żeby tłum był wniebowzięty. Dobrze też, że w line-upie pojawił się ktoś taki jak Christopher Lawrence – godzina „czegoś innego” to dobry pomysł i zapewne po 6 września poważnie zwiększyła się liczba jego fanów w naszym kraju. Na koniec jeszcze kilka podsumowujących komentarzy:

Grze: ) : Byłem już 3 raz na Tiesto. Super secik w jego wykonaniu. Podobał mi się jeszcze Ingrosso i Morph. Super wyglądał stadion Lecha. Wielkie wrażenia! Z organizacją też było dobrze.

teddy21: impreza w 100% udana brawa dla organizatorów wywiązali się na 5 z plusem tylko gratulować

Boc!an: Pieknie, to wystarcza by opisac ta imprezke

slim1984: Oprawa wizualna, oświetlenie i nagłośnienie powinny być wyznacznikiem dla następnych imprez 🙂 Ogromny plus

Kropeczka180: ja moge powiedzieć, że jak na moje pierwsze spotkanie z taką imprezą było rewelacyjnie, kulturka, muza przy której bawiłam sie nieziemsko- i jak to rzeczywiście ktoś mi kiedyś powiedział – jak raz pojedziesz, będziesz chciała zasmakować więcej i takie mam rzeczywiście wrażenie  Taniec potrafi zjednoczyć mnóstwo ludzi  i to jest najfajniejsze”. 




Polecamy również

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →