Z Youtuberami i Mazdą na Tomorrowland! Wspólna relacja z Belgii
Miałem już dla Was okazję pisać wiele relacji z imprez, eventów halowych, festiwali polskich i zagranicznych. Ta będzie jednak inne, niż wszystkie. Tak przynajmniej mi się wydaje. Z kilku powodów – najważniejszy z nich to fakt, że większość imprezy przeżywałem w towarzystwie osób, które były w takim miejscu po raz pierwszy. Niektóre z nich nawet znacie – z Youtube’a, blogosfery, telewizji. Ale o tym za chwilę. Kolejna bowiem różnica między tą, a poprzednimi relacjami jest taka, że tych 'EDM-owych’ debiutantów poprosiłem o dołączenie się do spisywania wrażeń.
To wszystko dzięki marce Mazda i projektowi #MazdaSounds. Jak niektórzy z Was pewnie wiedzą, Mazda już drugi rok z rzędu jest jedynym motoryzacyjnym partnerem tego najpopularniejszego na świecie festiwalu. Partnerem wbrew pozorom bardzo naturalnym – właściciele koncernu znaleźli w Tomorrowland podobne zamiłowanie do niestandardowych rozwiązań, przełamywania konwencji, słabość do intrygującej estetyki, nowoczesnego designu… W ramach #MazdaSounds na sobotnią odsłonę imprezy przybyli dziennikarze i 'influencerzy’ z całej Europy, w tym całkiem silna reprezentacja Polski. Dzięki temu do mojej relacji mogło dołączyć kilka osób, które kojarzycie z zupełnie innych okoliczności.
Zanim jednak wejdziemy na teren festiwalu, pozwólcie na chwilę wspomnień. Gdy 5 lat temu po raz pierwszy wylądowałem na Tomorrowland, wcale nie byłem tak zachwycony, jak teoretycznie powinienem! Niektórzy może nawet to pamiętają i mają mi moje słowa za złe. Nie bez znaczenia w odbiorze ogólnym był zapewne fakt, że właśnie wtedy zaczęła się totalna dominacja tak zwanego 'big room electro house’u’ na scenie głównej, gdzie zupełnie zrezygnowano z muzycznej różnorodności na rzecz Afrojacków, Guettów i Dimitri Vegasów. Był to swego rodzaju szok, zwłaszcza, że podobne kawałki słychać można było również na kilku innych scenach.
Poza tym pewnie wielu z Was zna to uczucie, kiedy po obejrzeniu wielu super profesjonalnych filmów z danego eventu trafiacie na miejsce i okazuje się, że realizacja video była nieco 'podkolorowana’. W 2011 poczułem to nazbyt mocno – bajeczna scenografia okazała się z bliska dużo mniej powalająca…
Cieszę się więc niezmiernie, że miałem szczęście tam powrócić, bo tym razem odczucia już miałem takie, jakie trzeba!
Od pierwszych minut spędzonych na terenie festiwalu zachwycałem się każdym małym drobiazgiem – nie przeszkadzało mi to, że część dekoracji wygląda, jakby były pożyczone ze starego teatru. Miały w sobie klimat i dopracowane były w każdym szczególe. 'Jak w świecie Alicji w Krainie Czarów!’, usłyszałem od jednego z moich towarzyszy. Nie pamiętam, od którego, ale to nieważne – miny wszystkich pozostałych zdradzały, że myślą i czują podobnie.
Czas najwyższy wyjaśnić, kim byli moi współ-imprezowicze. Oto oni:
– autorka popularnego vloga 'Lisie Piekło’ Paulina Lis.
– znany z internetowego talk-show ’20m2′ Łukasz Jakóbiak.
– Karol Paciorek, wcześniej współtwórca Youtubowego programu 'Lekko Stronniczy’, aktualnie autor kanału ‘Kto Wie Ten Wie’.
– bloger Michał Górecki.
Warto w tym miejscu dodać, że od początku wiedziałem, że żadne z nich nie należy do wielkich fanów muzyki tanecznej. Niektórzy spodziewali się kawałków znanych z 'wiejskich dyskotek’, trochę się obawiałem, jak to wszystko przyjmą. Niepotrzebnie – atmosfera Tomorrowland wciąga od samego początku i nie opuszcza do samego końca. A muzyka? Na pewno nikomu nie przeszkadzała w dobrej zabawie, wprost przeciwnie.
Jak to wszystko widział Karol Paciorek z ‘Kto Wie Ten Wie’ ?
’Dla mnie to dość duże uderzenie – po pierwsze już po jednym dniu wiem, że przetrwanie całego festiwalu i bawienie się na maksa wymaga dobrej kondycji, ale najczęściej energia sama niesie. Zastanawiam się, co może wizualnie przebić Tomorrowland i to pewnie niewiele imprez, określenie 'Disneyland dla dorosłych’ jest najbardziej adekwatne’.
’Alicja w Krainie Czarów’, 'Disneyland dla dorosłych’, a w mojej głowie często pojawiało się hasło 'Love Parade’. Może to przez nieustanne przemieszczanie się? Całkiem niemały procent czasu na tej imprezie (no chyba, że ktoś jest mocno przywiązany do jednej, konkretnej sceny) spędza się na spacerowaniu z uśmiechem między scenami, wśród ludzi z całego świata, z których spora część owinięta jest flagami (lub w jakiś inny sposób daje do zrozumienia, który kraj reprezentuje). Rzecz jasna poruszanie się między scenami to na festiwalach nic nadzwyczajnego, ale w przypadku Tomorrowland mówimy w dużej mierze o korzystaniu z mostów, dookoła jest dużo wody (na której nie brakuje fontann i innych atrakcji), przez co wszystko nabiera dodatkowego kolorytu.
No i co najważniejsze – to poczucie wspólnoty, jedności, bycia 'jedną, wielką rodziną’. Również bez względu na wiek – dla polskiego klubowicza to musi być za każdym razem wielkie zaskoczenie, kiedy widzi tych wszystkich 40-latków, 50-latków, a nawet starszych…
Jak sądzę trudności w zdobyciu biletów jeszcze bardziej potęgują radość każdego z uczestników. Każdy cieszy się, że może tam być i delektować się wszystkimi małymi przyjemnościami przygotowanymi przez organizatorów. Uroczych zakątków między 16 scenami jest tak dużo, że fizycznie nie da się zaliczyć wszystkiego. Czasem po prostu człowiek musi sobie wybrać miejsce nieopodal jednej ze scen i spocząć na trawie na jakiś czas (przeważnie nad wodą, a jakże). Nie można przecież ciągle być w ruchu na jednym z parkietów czy mostów, a samo obserwowanie tego wielkiego, pulsującego organizmu, jakim są tysiące ludzi z wszystkich stron, również daje dużo satysfakcji. Przy tej okazji warto pogratulować organizatorom wyczucia w kalkulacji frekwencji – ani przez chwilę nie czułem, że ludzi na terenie festiwalu jest za dużo. Ani przez chwilę nie czułem też, by było za mało.
No, może w godzinach późno popołudniowych, kiedy to pod sceną główną było jeszcze sporo miejsca, ale przecież wszyscy doskonale wiedzą, że to impreza rozpoczynająca się bardzo wcześnie i na full pod mainstage trzeba poczekać do wieczora. Zanim on nastąpił, publiczność rozgrzewali m.in. KSHMR, Regi, The Chainsmokers i Sunnery James & Ryan Marciano. Jeżeli ktoś patrząc w line-up myślał, że wszyscy z nich prezentować będą dokładnie to samo, mile się zaskoczył. Pierwszy z nich skupił się na swoich własnych numerach i collabach, drugi zaprezentował swego rodzaju 'Greatest Hits of All Time’ – przez całego seta słuchaliśmy brejków pochodzących ze znanych przebojów, przemieszanych z big roomowymi dropami.
The Chainsmokers na pewno mocno zdziwili tych wszystkich, którzy niekoniecznie są na bieżąco z aktualnymi trendami w elektronicznej muzyce tanecznej – ich trapowe beaty przenosiły momentami na imprezę z… czarną muzą! Oczami wyobraźni zobaczyłem niedaleką przyszłość, kiedy to połamane rytmy r’n’b (nie da się ukryć, że w wersji dosadniejszej, ale jednak) zdominują mainstage Tomorrowland i w poszukiwaniu beatów 4/4 trzeba będzie biec na inną scenę.
Taki los spotkał przecież zarówno trance, techno, jak i house – może i dzisiejszy EDM niebawem zejdzie ze sceny głównej? Pożyjemy, zobaczymy. Na razie dzięki duetowi Sunnery James & Ryan Marciano możemy odnotować powrót klasycznego house’u w wydaniu tribalowym – prawdopodobnie najbardziej zaskakujący set na mainstage tegorocznego Tomorrowland. Można? Można, jednak! Nawiasem pisząc bardzo jestem ciekawy, czy tysiące ludzi pod sceną wyczekiwała powrotu do potężnych dropów czy potrafiła szczerze cieszyć się z niezwykle pozytywnych wibracji zawartych w bardzo plażowej muzyce prezentowanej przez ten odważny, holenderski duet?
Scena Kozzmozz nieco wyrywała człowieka z sielankowego nastroju, po pierwsze ze względu na dominujące tam mroczne klimaty muzyczne, ale też przez fakt, że była usadowiona w namiocie.
Osobiście najwięcej radości miałem w miejscach, które jednak działały pod chmurką. Aczkolwiek podczas występu Marcela Dettmanna można było o tym na jakiś czas zapomnieć. Jaka szkoda, że tak dusznej i bezkompromisowej muzy nie można posłuchać już na mainstage? Wystarczyłoby choć pół godziny, tak dla odmiany! I po to, by sprawdzić, jak zabrzmi ona w takich, a nie innych okolicznościach. Największy szał na technicznej scenie nie spowodował wcale Adam Beyer, ale Nina Kraviz – no nie da się tej pani nie kochać za to, co gra, jak gra, a także jak się podczas swoich występów zachowuje. Zabiera w podróż, a jednocześnie zabiera do siebie – automatycznie budzi sympatię i wpuszcza sporo świeżego powietrza.
Jeszcze innym doświadczeniem było uczestniczenie w szaleństwie na scenie Q-Dance. Mocno namawiałem moich towarzyszy do sprawdzenia tego, co się dzieje w hardstylowej części festiwalu. Przekonywałem, że to jedna z tych scen, które po prostu trzeba zobaczyć na własne oczy – bez wględu na to, czy sama muzyka przypadnie do gustu czy też nie. No i rzeczywiście, opowieści Łukasza Jakóbiaka i Michała Góreckiego nie pozostawiają złudzeń. Sprawdźcie sami.
Łukasz Jakóbiak:
’Tomorrowland to festiwal, który trzeba zobaczyć nawet, jak nie jest się fanem muzyki elektronicznej. Główna scena nie była moją ulubioną ze względu na muzykę. Można było tam usłyszeć, o dziwo, nawet utwór Biebera, co dla mnie było szokiem, ale to nie stanowiło problemu, bo do wyboru było dużo więcej miejsc z muzyką pasującą do tego festiwalu.
Zachwyciłem się sceną hardstyle. Barwni ludzie, świetna scenografia i efekty specjalne pozostaną w głowie na długo’.
Michał Górecki:
’Główna scena nie była aż taka zła, jak mówiliście, choć rzeczywiście często poznawałem wszystko „po jednej nutce” bo to wszędzie leci. Natomiast inne sceny były wypaśne. Jeśli mam zamieścić jedno zdjęcie spośród tych, które zrobiłem – wybieram to. To zdjęcie przypomina mi o scenie hardstyle, to był dopiero kosmos. Oczywiście hardstyle raczej nie słucham, choć orientuję się co to. Ale słuchać, a być na żywo pod samą sceną to coś zupełnie innego. Stare dobre pogo jak na koncercie rockowym, energia milion. Wtedy podjeżdża do nas przez tłum gość na wózku. Chce pogować (tu też się to tak nazywa?) z nami. Ale trochę głupio bo jednak zaraz się wywróci. Wtedy wszyscy podnoszą go do góry, a on zrównuje się ze sceną z niesamowitą radością na twarzy. Coś niesamowitego’.
Trance’u w sobotę zabrakło (nie licząc progresywnych odmian od m.in. Airwave na Bonzai Stage), na drum and bassach byłem tylko przez chwilę (warto sobie choć przez kwadrans poskakać do takich prędkości), z kolei scena Mazdy z debiutantami na pokładzie potrafiła czasami naprawdę miło zaskoczyć. Swoje możliwości prezentowało tam aż 6 laureatów didżejskiego konkursu, który zorganizowali wspólnie Mazda i Tomorrowland. Przypomnijmy, że w finale z 20 najlepszymi kandydatami znajdował się również Polak, któremu ostatecznie nie udało się niestety awansować do TOP 6. Może za rok?
SCENA MAZDY WYGLĄDAŁA TAK:
Moim faworytem tego popołudnia i wieczora była Diynamic Stage, czyli miejsce przeznaczone dla wytwórni Solomuna. Ale to nie jego set zrobił mi w głowie największe spustoszenie – najlepiej bawiłem się i najwyżej leciałem podczas występów Adriatique, a zwłaszcza H.O.S.H.-a.
Cóż ten ostatni pan wyprawiał! Jeżeli ktoś dotąd label Solomuna kojarzył stricte z deep house’em, musi sprawdzić jeszcze raz – zaryzykuję stwierdzenie, że to była najbardziej trancowa ze wszystkich scen, połączenie tech housowego instrumentarium z progresywną atmosferą i głęboko wkręcającymi kompozycjami okazało się strzałem w dziesiątkę i przynosiło wiele muzycznych przygód. I znów nie mogłem przestać myśleć o tym, co by było, gdyby taki H.O.S.H. mógł choć przez pół godziny zagrać na mainstage? Powinien był!
Nie można też pominąć sceny należącej do młodego, ale już znanego wszystkim dobrze belgijskiego producenta i DJ-a znanego jako Lost Frequencies (był głównym jurorem w didżejskim konkursie zorganizowanym przez Mazdę). Towarzyszyli mu m.in. Robin Schulz i Felix Jaehn – każdy z nich ma już na koncie kilka przebojów, ale ważniejsze jest coś innego: wszyscy reprezentują miłą dla ucha, lajtową odmianę muzyki house, która święci dziś niesamowite triumfy na antenach rozgłośni radiowych, a której jeszcze 2 lata temu nie było ani w radiu, ani na imprezach. To nowe muzyczne zjawisko, jak można było zaobserwować na festiwalu, trafia głównie do przedstawicielek płci pięknej, a tych jak wiadomo – im więcej na danym balecie, tym lepiej! Zwłaszcza, jeśli są tak zadowolone, jak te z tłumu pląsającego pod sceną Lost Frequencies.
Co jeszcze trzeba dodać do opowieści na temat Tomorrowland, by czytający miał jego pełniejszy obraz? Jacuzzi na vipie? Bardziej szczegółowe kontrole przy wejściu, w związku z potencjalnym zagrożeniem terrorystycznym?
A może poczucie zupełnego braku kontroli na terenie imprezy, gdzie miało się wrażenie, że można robić wszystko i wszędzie? Oczywiście – póki nie zawadza się innym. W myśl zasady, którą noc wcześniej poczuł w Brukseli Michał Górecki. Oto kilka słów prosto z jego fanpage’a:
’Bruksela. Czuć lekko zagrożenie – wszędzie przechadzają się uzbrojone w długą broń patrole wojska, na ulicy stoją co jakiś czas opancerzone pojazdy. Ale… Pierwsza w nocy. Plac na środku Brukseli. Multum ludzi na środku siedzi w grupkach, pije piwo, wino i inne alkohole. Puszcza własna muzykę, część fristaluje siakieś rapy. Obok stoi policja. I patrzy. Tylko patrzy. Przecież nie dzieje się nic złego. Eh :)’.
Prawie jak na samym festiwalu, gdzie miało się poczucie totalnej wolności, jakby nie było na miejscu ani jednego ochroniarza. Morze kolorowych ludzi, uśmiechniętych od ucha do ucha przez cały czas. Czasem przebranych – za Indian albo za króliki, nieważne. Jakby ktoś w powietrzu rozpylił jakąś tajemniczą substancję, która na wszystkich działała euforycznie. Albo co najmniej – empatycznie. 5 lat temu Tomorrowland zobaczyłem przez pryzmat sceny głównej. Teraz dostrzegłem wszystko pomiędzy. I poczułem, że to nowa wersja Parady Miłości. To 60 tysięcy ludzi każdego dnia, deklarujących 'Love, Peace & Harmony!’.
A jak widziała całe zamieszanie Youtuberka odpowiedzialna za kanał 'Lisie Piekło’, czyli Paulina Lis?
’Wiedziałam, co mnie czeka. Od kilku lat śledzę rozwój Tomorrowland i od tych kilku dobrych lat marzyłam o tym 'Disneylandzie dla dorosłych’. Uwielbiam EDM i wszelkie jego podgatunki, a sama uważnie śledzę niektóre z nich i jeżdżę na koncerty po całej Europie (np. z holenderskim i belgijskim trapem). Mainstreamu też się nie boję – nie jestem jedną z tych osób, które uważają naprawdę dobrą zabawę przy znanych melodiach za coś poniżej swojej godności. Oj, nie! Sukces takich artystów, jak Dimitri Vegas, Axwell ^ Ingrosso, The Chainsmokers nie wziął się znikąd, nie bez powodu integrują ludzi z całego świata na jednej imprezie – a ich sety, przygotowane na Tomorrowland, są mieszanką pełną niespodzianek.
I gwarantuję jedno: Radio Eska na pewno nie gra takich miksów. Jest kilka gatunków, do których podchodzę ze sporą rezerwą – do nich należą między innymi gabber czy hardstyle (chociaż oba powoli przechodzą do mainstreamu). Moją rezerwę łatwo wytłumaczyć – pogo, mosh pit, młyny nie są dla dziewczyn o moim skromnym wzroście 165cm. Dlatego gdy zmierzaliśmy w okolicę sceny, na której królował już Zatox – moje pytanie do moich współtowarzyszy było jedno: “Czy aby jesteście pewni?” Okazało się, że zintegrował nas hardstyle. Okazało się, że pozytywna energia była wszędzie. Okazało się, że nie ma się czego bać. Okazało się, uwaga, że polubiłam hardstyle. Jestem w szoku. Co to będzie? Co następne? Qlimax? Tomorrowland to impreza, na którą warto pojechać raz w życiu. Poziom organizacji, logistyki, wykonania wszelkich ozdób i opraw graficznych – przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania. Ja już szykuję się na Tomorrowland 2017′.
Organizatorzy zapowiadają, że w 2017 powrócą do formuły z dwoma weekendami (już wiadomo również, że w przyszłym roku Mazda po raz kolejny będzie partnerem Tomorrowland) – to doskonała wiadomość dla tych wszystkich, którym znów w tym roku nie udało się polowanie na bilety. Wygląda na to, że następnym razem będzie ich dwa razy więcej! Spróbujcie je zdobyć, bo drugiego takiego festiwalu nie znajdziecie nigdzie indziej – nawet bez uważnego słuchania muzyki można było tam spędzić jeden z najfajniejszych wieczorów w życiu.
No i to kolorowe popołudnie, podczas którego uśmiechasz się do ludzi z całego świata, a oni uśmiechają się do ciebie. I wydaje ci się, że już piękniej być nie może.
A potem nadchodzi zmrok, tysiące świateł i światełek rusza do boju, jak za dotknięciem różdżki jakiegoś czarnoksiężnika. I wtedy już nikt nie ma wątpliwości, że znajduje się w miejscu absolutnie magicznym. I mniej lub bardziej świadomie marzy, by ten wieczór trwał jak najdłużej. Żeby czas płynął wolniej, by można było jeszcze jak najwięcej zobaczyć, jak najwięcej usłyszeć. Fajerwerki na mainstage Tomorrowland to prawdopodobnie najsmutniejsze fajerwerki na świecie – nawet, jeśli prezentują się niesamowicie, są przecież sygnałem, że już za chwilę koniec.
P.S. Jeszcze raz wielkie dzięki dla Mazdy Polska i #MazdaSounds za możliwość uczestniczenia w tym wydarzeniu, które ładuje na długi czas baterie z pozytywnymi wibracjami!
Zdjęcia: Tomorrowland.com.
P.S. Sprawdźcie krótką video relację Łukasza Jakóbiaka z ’20m2′:
Festiwal Tomorrowland (gośc. Karol Paciorek, Lisie Piekło) + Making Of, Robert Biedroń