Wywiad z Andym Duguidem
Andy Duguid to dziś jedna ze wschodzących gwiazd modern trance’u, a – obok Jonasa Steura, Leona Boliera czy Phynna – również najbardziej rozpoznawalna „nowa twarz” wytwórni Black Hole. Kładąc wyraźny nacisk na unikalne i oryginalne brzmienie, nie boi się sięgać po elementy z rozmaitych stylów i wyrażać płynące z nich inspiracje. Wiele lat wytrwałej pracy nad warsztatem przelał na swój pierwszy sukces artystyczny w 2006 roku, kiedy to po „Hypocrisy” sięgnął sam Tiësto. To nadało jego karierze zawrotnego tempa. Wkrótce później wszyscy nucili „Dreamcatcher”, nagranie, które pojawiło się na pierwszej z serii kompilacji „Opus” Mr. Sama, jak i później, wspólnie z „Hypocrisy, na jednym winylu. Mimo to Andy Duguid obecnie najbardziej utożsamiany i kojarzony jest z dwoma innymi, wokalnymi nagraniami – „Don’t Belong” i „Wasted”, które ukazały się na dwóch kolejnych odsłonach „In Search of Sunrise”. Jesienią ubiegłego roku ukazał się jego debiutancki album „Believe”, który – podobnie jak single – został bardzo ciepło przyjęty. To właśnie jemu poświęciliśmy najwięcej uwagi podczas rozmowy z Andym Duguidem.
Czytałem, że nad „Believe” pracowałeś przez dziesięć miesięcy, a zatem musiał pojawić się w planach, gdy „Don’t Belong” czy „Hypocrisy” rządziły jeszcze na klubowych parkietach. Z czyjej inicjatywy zrodził się ten projekt? Twojej czy Black Hole?
To Black Hole zrobiło pierwszy krok, zaraz po sukcesie „Don’t Belong”. Właściwie niemalże co tydzień dostarczałem wytwórni nowe nagrania, więc dobrze wiedzieli, że nie byłem tylko muzykiem jednego utworu.
„The Crossings” – poza intro – to jedyna, w pełni instrumentalna kompozycja na płycie. Przyznam, że bardzo ją lubię, a główny motyw przypomina mi muzykę z gier na Commodore-64. Dlaczego nie zdecydowałeś się na więcej podobnych nagrań?
To nie było zamierzone. Po prostu tak wyszło. Kończyliśmy prace mając przed sobą czternaście gotowych kawałków, a po ostatnich przymiarkach okazało się, że tylko jeden z nich jest instrumentalny. Myślę, że do nagrywania kolejnego albumu podejdę z większą świadomością, umieszczając na nim trzy czy cztery takie utwory.
„To the Floor” to pierwszy singiel promujący płytę. Czy wybrałeś go, dlatego że – spośród utworów zawartych na „Believe” – właśnie z niego jesteś najbardziej zadowolony, czy też zwyczajnie czułeś, że najlepiej spełni swoją rolę?
Otóż to. Przeczuwaliśmy, że „To the Floor” i „My Number” są w stanie spodobać się większej liczbie słuchaczy i w ten sposób trafić do zupełnie nowego grona odbiorców. Trudno o lepszą promocję dla albumu.
Co dalej? Zaplanowaliście już może kolejne single?
Nie. Jak na razie album dobrze się sprzedaje, więc prawdopodobnie poczekamy, by sprawdzić, jak poradzi sobie „To the Floor”, zanim wybierzemy następny kawałek.
Jak wyglądała współpraca pomiędzy tobą a Mr. Samem i Solarstone nad „Hold My Breath”? Czy spotkaliście się wszyscy razem w studiu, czy tylko komunikowaliście się ze sobą telefonicznie bądź przez Internet?
Sam (Samuel Paquet – przyp. red.) wpadł do mojego studia na dwa tygodnie, ponieważ pomagałem mu w pracach nad utworami na jego nowy album. W tym samym czasie wyszliśmy z wieloma nowymi pomysłami i ostatecznie nagraliśmy także trzy single. Jednym z nich było właśnie „Hold My Breath”. Nie byłem do końca zadowolony z pierwszej wersji, więc postanowiłem zaaranżować ją na nowo nim trafiła na „Believe”.
Wydajesz w Black Hole, wielkim i uznanym labelu. Co myślisz o roli tak dużych wytwórni? Czy nie uważasz, że czasem marginalizują, przyćmiewają one mniejsze oficyny?
Duże labele mają zawsze łatwy i dobry start z nowymi wydawnictwami, ponieważ reprezentujący je muzycy są już dobrze znani i wypromowani. Z drugiej strony dobrze wiesz, że każdy z nich zaczynał od zera, a jeśli są dziś w tym, a nie innym miejscu, to musiał być ku temu jakiś powód. Tak więc jeżeli mniejsza wytwórnia wesprze artystę, który osiągnie sukces komercyjny, to wkrótce sama się rozwinie, poszerzając grono zakontraktowanych muzyków. Uważam, że konkurencja jest zdrowa.
Dziś większość singli Black Hole trafia do sprzedaży wyłącznie w cyfrowym formacie. „Believe” z racji, iż jest to album, zostało wydane również na kompakcie. Zależało ci na tym?
Każdemu artyście miło jest zobaczyć efekt własnych prac na płycie CD oraz na półkach sklepowych. Jednak szczerze powiedziawszy, jeśli moja muzyka będzie się dobrze sprzedawać, niezależnie od tego, czy będzie to format cyfrowy, CD, czy nawet na taśmie magnetycznej (śmiech), będę szczęśliwy.
Wiesz, w którym z formatów „Believe” sprzedaje się lepiej?
Podejrzewam, że w cyfrowym, lecz z czasem CD powinno „odrobić” tę stratę. W końcu ludzie lubią widzieć to, za co płacą.
Jak opisałbyś relacje między tobą a ludźmi związanymi z Black Hole?
Mam dobre stosunki z wszystkimi artystami Black Hole. Szanujemy się nawzajem i z przyjemnością pracujemy ze sobą. Każdy z nas ma własne, indywidualne atuty. Oczywiście nie mogę powiedzieć, abym codziennie kontaktował się z nimi z osobna, lecz wiem, że gdy będę potrzebował pomocy któregoś z nich, natychmiast ją znajdę.
Dzięki za poświęcony czas. Szanuję to tym bardziej, gdy dowiedziałem się, że spędzasz dwanaście godzin dziennie w studiu. Myślałem, że to Roger Shah jest niekwestionowanym liderem na tym polu.
Dzięki za zaproszenie. Mam nadzieję, że wkrótce znów wystąpię w Polsce.