Wirtualne symulacje życia, DJ-ingu i… clubbingu
Przyznajcie się bez bicia, kto z Was nie ma konta na którymś z serwisów społecznościowych? „Majspejsy”, „fejsbuki” i inne „Nasze Klasy” zdominowały nasze życie internetowe. W sumie to ciarki przechodzą mnie pisząc już samo sformułowanie „życie internetowe”. Czasów powolnych, drogich modemów pewnie już nikt nie pamięta, a łącza są na tyle szybkie, że w zasadzie nie opłaca się wychodzić do kina, oglądać telewizji, kupować płyt czytać gazet i książek w papierowej formie… Wszystko znajdziemy na rapidzie, zippy albo innych torrentach. Nie jednak o wyliczanie tu chodzi, lecz o oczywiste zjawisko powolnego przenoszenia naszego życia towarzyskiego w całości do Internetu. I wszystko byłoby całkiem w porządku, jest wiele plusów możliwości internetowej integracji znajomych, fanów ze znanymi osobistościami i praktycznie dowolnego dostępu do każdego zasobu sieci w chwili, gdy akurat coś jest nam potrzebne. Byłoby, gdyby nie ostatnie, iście katastroficzne newsy z rynku wydawniczego oraz właśnie Facebooka, na którym pojawiła się prosta – jak to na zintegrowane rozwiązania przystało – symulacja klubowego życia. Aplikacja „Club Superstar” to swego rodzaju odpowiednik gry The Sims, która codziennie „zabija życie” setek tysięcy jej użytkowników. Tworzymy w niej klub, który mogą odwiedzać nasi znajomi, wysyłamy i wybieramy muzykę, która będzie grana, itp., itd. Bałem się niestety zarejestrować na niej, żeby któraś z jej przyszłych, zapewne lepiej już wyglądających wersji, przypadkiem nie wciągnęła mnie bardziej, niż faktyczne wychodzenie ze znajomymi do klubu w celach towarzyskich. Skoro można ściągać sety, słuchać transmisji na żywo, to dlaczego nie wymyślić wideokonferencyjnego, wspólnego, sieciowego clubbingu? Tak, tak – popadam w paranoję i czarnowidzenie, ale z drugiej strony, jeśli myślicie, że rozwiązanie takie nie byłoby hitem, jesteście w błędzie. Już najprostsze z możliwych, gra przeglądarkowa, opisana jest przez jeden z portali muzyczno-sprzętowych następującymi słowami: „Każdy utwór połączony jest ze stroną artysty, tak by fani mogli pobierać muzykę prosto od niego albo wytwórni płytowej, ustanawiając stałe kontakty pomiędzy artystą a publicznością.” Sprzętowe symulowanie deski snowboardowej, rakiety tenisowej, maty do treningów, instrumentów, czy wreszcie DJ-ingu, woła o pomstę do nieba! Nie będę spierać się co do snowboardu – wiadomo jakie są warunki i koszta – ale za nic w świecie nie przekonam się do gier typu Guitar czy DJ Hero. Za cenę czegoś takiego mamy przecież prawdziwą gitarę albo tani – ale prawdopodobnie nadal lepszy od plastikowej zabawki – sprzęt DJ-ski. O ile za takimi grami przemawia czasem argument „bo w rzeczywistości mi to tak nie wychodzi”, to mam nadzieję, że nie znajdzie się nikt, kto wobec online’owego clubbingu powie „bo wolę słuchać tego co chcę, kiedy chcę i bawić się z kim chce”. Chociaż nie – nawet to pierwsze nie jest argumentem. Jeśli w rzeczywistości nie wychodzi Wam DJ-ing, granie na gitarze, czy inne, dostępne np. na Wii hobby zastępcze, lepiej wspierajcie Waszych ukochanych artystów, którzy mają ku temu odpowiednie zdolności. Nie każdy może być DJ-em, bohaterem rocka czy wokalistą. Gdy każdy z nas będzie mógł zatopić się w realistycznym, sieciowym clubbingu, cała jego idea upadnie. Jeszcze bardziej niż leży teraz, w czasach setek tysięcy producentów, miliona DJ-ów i miliarda wszechwiedzących i przemądrzałych fanów muzyki elektronicznej. Brak tylko tysięcy ludzi, którzy nagrali się w wirtualnego menedżera klubu i myślą, iż mogą sami lepiej zarządzać takim lokalem… Czy wirtualny clubbing ma przyszłość? Czy przeraża Was tak samo jak mnie? Czy będzie to następne, na co rzucą się amerykańskie gwiazdy muzyki elektronicznej? Strach się bać. |