Westbam – wywiad dla FTB.pl
Westbam to człowiek instytucja. Jeden z pomysłaodawców szeregu imprez z Love Parade, Mayday i Nature One na czele, wieloletni ambasador muzyki klubowej w świecie, twórca wielu niezapomnianych kawałków, w tym wszystkich hymnów Love Parade. Niedawno zagrał na Soundtropolis, w listopadzie powróci do nas na dziewiątej edycji Mayday. Oto nasza rozmowa z legendą.
/Przemek Bollin/ Dodawano ci wiele pseudonimów, jak na przykład Papież Techno. Jak sam siebie postrzegasz?
/Westbam/ To, co myślę nie posiada żadnych tytułów. Nie podchodzę do siebie z jakąś niepohamowaną chęcią podkreślenia czegokolwiek.
Ale pewnie zdarza ci się myśleć o tym, co osiągnąłeś na scenie elektronicznej… O swojej pozycji w historii tej muzyki.
– Co mogę powiedzieć… Nie patrzę na siebie w ten sposób, choć być może przez pryzmat własnej ambicji… czasami (śmiech).
Zdarza ci się patrzeć w przeszłość? Jak widzisz dziś swoje pokolenie ludzi zafascynowanych muzyką elektroniczną?
– Kiedy wracam myślami w tamte czasy, a było to sporo czasu temu, widzę zalążek tego całego muzycznego szaleństwa. Zaczynałem w roku 1983 w Berlinie, gdzie nie było producentów, Dj- ów i wszystkich innych niezbędnych rzeczy. Zaryzykowałem, choć mogłem skończyć z niczym i nie rozmawialibyśmy dzisiaj. Mogłem na wieki pozostać nikim, dlatego nie myślę o sobie w jakichkolwiek kategoriach. Po prostu robię to, w czym jestem najlepszy.
Mówisz o swoich ambicjach, tyczą się one produkowania w dzisiejszych realiach?
– Gdziekolwiek się nie pojawię, do któregokolwiek studia bym nie wszedł, będę w stanie zrobić coś wyjątkowego. Jestem artystą, chcę uchwycić coś fantastycznego, uwiecznić to w swych produkcjach. To zadanie każdego producenta, każdego kto ma w zamiarze zatrzymać odbiorcę przy sobie. Wszystko sprowadza się do twojego myślenia. Jeśli postawisz na to, by produkować, nie wyzbędziesz się tego z byle powodu. Czas płynie i nie da się go zatrzymać, ale można wyrwać tego, kto słucha mojej muzyki z tego szału i przenieść w inny wymiar. Dlatego wciąż tworzę, produkuję. Robię to, w czym jestem najlepszy.
Twój ostatni kawałek, który został obwieszczony hymnem Love Parade 2008, bazuje na utworze amerykańskiej grupy Limp Bizkit „Rollin’”. Kręci cię ta muzyka?
– Lubię bardzo wiele gatunków muzycznych, które staram się wykorzystać na własny, produkcyjny użytek. Tworzę produkcje oparte o niezwykle zróżnicowane brzmienia. Tu jednak nie chodzi o rym, melodie, sample czy partie klawiszowe… Żeby stworzyć cokolwiek, potrzeba ci czegoś więcej. Dlatego poszukując materiałów do kolejnych produkcji nie inspiruję się żadnym nurtem muzycznym. Ani przez chwilę! Co z tego, że coś mnie jara przez moment, skoro nie jest absolutnie żaden powód do tego, bym się z tym utożsamiał. To nie ja dopasowuje się do elementów muzyki, których słucham, lecz na odwrót. Bardzo ważnym jest, by w procesie słuchania, poszukiwania czy już samego produkowania nie zatracić pewności, co do tego, jaki ma się styl. Jeśli wyjdziesz na scenę i ludzie nie poczują tego, że to ty, a jedynie odgrywane przez ciebie kawałki nie zapamiętają twojego seta. Tylko uważne i świadome produkowanie może być ponadczasowe i wprowadzać ludzi w szaleństwa. Artystom powinno zależeć na tym, by słuchający go ludzie od razu powiedzieli: „tak, to jest on”. To właśnie jest istotą tworzenia muzyki.
Na Soundtropolis zagrałeś bardzo zróżnicowany set. Mieliśmy pimpin-house, electro etc.
– Niektórzy prezentują muzykę jednego stylu, jednego labelu. Ludzie oczywiście powiedzą: „o tak, znam tego gościa”. Ale nie na tym to polega, przecież mieszanie różnych stylów muzycznych to cecha komponowania, jego istota. Jednocześnie, biorąc coś z punku, rocka czy rapu możesz się z tym utożsamiać czy nawet więcej, to może z ciebie wypływać. Chodzi o to, by komponowanie muzyki było połączone z tym co masz w środku, a nie z tym co dzieje się poza tobą. To jest dla mnie prawdziwą sztuką, ci którzy grają tylko jedną rzecz nie zyskują w moich oczach.
Myślę, że na tym polega sedno muzyki techno, dziś. Techno stało się bardzo szerokim pojęciem, co daje spore możliwości…
– Powinno dawać duże możliwości. Oczywiście DJ-e, którzy nie wykorzystują potencjału tej muzyki, mogą egzystować na scenie. Jednak to mi nie imponuje, ponieważ to nie tworzy pewnej całości brzmieniowej. Jeśli natomiast publiczność akceptuje takich producentów, szanuję i takie decyzje.
Chodzi ci po głowie pomysł na nowy album?
– Ze mną jest o tyle trudno, że nim wydam jeden, przygotowuję kilkadziesiąt, czasem kilkaset potencjalnych albumów. Ciężko mi przekonać samego siebie, że to, co zrobiłem jest warte uwagi moich słuchaczy. Muszę znaleźć coś, co będzie futurystycznym brzmieniem. Nie zamierzam niczego powielać.
Wielu młodych ludzi wypisuje na forach internetowych, że Westbam powinien skończyć karierę, że jego czas minął. Że powinien przejść na emeryturę.
– Mają do tego prawo. Prawda jest taka, że zaczynałem w roku 1983 i wciąż tu jestem. Wciąż się z nimi komunikuje przez muzykę. Jeśli ta komunikacja byłaby do bani, na pewno bym skończył karierę. Jednak jest inaczej (śmiech). Dlatego wciąż tu jestem… Trzeba podkreślić, że dla niektórych ludzi, na przykład twojego pokolenia, jestem z innej planety.
(Tekst: Przemek Bollin)