W 4 minuty dookoła nowej płyty Justice
No i już wszystko wiemy – potwierdziły się informacje, że Justice już nie chcą być sensacją muzyki electro. Teraz chcą być sensacją ogólno-muzyczną, niekoniecznie zorientowaną na jeden gatunek. Ani na dwa, ani na trzy.
Gdyby to miał być debiutancki album nieznanego szerzej zespołu i gdyby taki materiał został przesłany do wytwórni Ed Banger Records, pewnie Busy P odpisałby chłopakom: „Fajna muza, ale to zupełnie nie pasuje do naszego profilu”. Jest tu trochę dźwięków electro, ale mniej nowoczesnych, niż dotąd. Duet Justice ewidentnie przestał patrzeć w przyszłość (swoją drogą ciekawe czy to chwilowe czy już tak im zostanie), składa tu hołd muzyce sprzed lat.
Czego tu nie ma? Są bezpośrednie odwołania do disco, do muzyki lat 80., do rocka z lat 70., i to zarówno tego bardziej progresywnego, jak i zabawowego w rodzaju glamowych rzeczy a’la David Bowie. Epickie, patetyczne wokale, melodie i motywy kontrastują tu z lekkimi i zwiewnymi piosenkami jakby żywcem wziętymi z list przebojów z 1985 roku.
Prawdopodobnie połowa starych fanów znienawidzi ten album, ale jest szansa, że zasłuchiwać się będą w tej muzie ludzie, którzy nigdy o electro czy samych Justice nie słyszeli. Dla fanów stricte tanecznej, klubowej muzy Justice to już pieśń przeszłości – w remiksach jeszcze będą wracać na imprezy, ale nie da się ukryć, że stali się teraz całkiem inną ekipą z całkiem inną muzą. Nie zniechęcajcie się jednak – potraktujcie jako ciekawostkę i posłuchajcie w wolnej chwili, bo świetna to muza!