Ustawa medialna podcina skrzydła rozgłośniom
„Odłóżmy na bok dywagacje na temat formy przekazu obranej
przez Roberta M” – tak chciałoby się napisać, otwierając ten
artykuł, ale strach mój w obawie, iż postąpicie odwrotnie i temat
ten całkowicie zdominuje dyskusję, nie śmiem tego zrobić.
Zaraz, zaraz – i tak to zrobiłem. 🙂
Nie będę więc ukrywać, iż to pan Mączyński skłonił mnie
do napisania tego tekstu i długiej dyskusji z obecnymi dookoła
mnie osobami, które nie jeden i nie dwa zęby już na muzyce
klubowej zjedli. W ostateczności nie doszliśmy do konsensusu, gdyż
każdy miał swoje za i przeciw. Jak to zwykle bywa, prawda stoi
zawsze pośrodku, ale by w ogóle mówić o jakiejkolwiek prawdzie,
trzeba poznać przeciwnika – w tym wypadku słynną ustawę o
Radiofonii i Telewizji.
O ustawie słów kilka
W celu promocji polskiej twórczości nadawcy programów
radiowych, z wyłączeniem programów tworzonych w całości w
języku mniejszości narodowej lub etnicznej, lub w języku
regionalnym będą mieli obowiązek przeznaczania co najmniej 33 %
miesięcznego czasu nadawania w programie utworów słowno-muzycznych
na utwory, które są wykonywane w języku polskim, z tego co
najmniej 60 % w godzinach 5-24.
Opinia do ustawy o zmianie ustawy o radiofonii i telewizji oraz
niektórych innych ustaw
http://www.Senat.pl/k7/dok/opinia/2011/072/o/1134.pdf
Tekst pochodzi z dokumentu, który określiłbym mianem
„przystępnego dla szarego zjadacza chleba”, omawiającego
wszelkie niuanse ustawy w formie bardziej opisowej, niż zdawkowe
określenia zahaczające o terminologię prawniczą. Nie wymaga chyba
omówienia – jasno widzimy, co następuje.
Sytuacja, która powstanie po ostatecznym zaakceptowaniu obecnej
formy ustawy, przekreśli egzystowanie nie tylko stacji radiowych z
muzyką klubową, ale również wszystkich tych, które nie nadają
starych, polskich szlagierów, których – uogólniając mocno
sprawę – młodzież po prostu słuchać nie chce. Sami doskonale
wiecie, że hity o tym jak to jest ciemno i inne dosko się czujące
teksty, choć popularne wśród rzesz fanów muzyki polskiej, muzyki
disco polo i niektórych kółek różańcowych, gdyby stanowiły
jedną trzecią czasu antenowego każdego radia, wywoływałyby u nie
groteskowy uśmiech politowania, a szczękościsk.
Waga producenta, waga wokalisty
Wspomniany Robert M, do spółki ze swoim wydawcą i „ziomem”,
DJ-em Remo, ma dość ciekawy pomysł zmiany treści ustawy tak, by
nie promowała ona muzyki z polskim wokalem, lecz z polskimi
korzeniami – wystarczyć do uzyskania zgody na nadanie kawałka w
ramach jednego z owych trzydziestu trzech procentów miałoby polskie
pochodzenie producenta utworu. Przyznać musimy rację, twórcom ustawy zapomniało się, że istnieją sytuacje, gdy wokalista jest tylko dodatkiem do producenta utworu, jak to ma miejsce w przypadku choćby właśnie Roberta, Michała Foxa Króla czy Krzysztofa Nitrousa Prętkiewicza. O utworach czysto instrumentalnych ich losie w związku z powyższą sytuacją zwyczajnie boje się wypowiadać…
Szumnie wystosowano petycję do prezydenta państwa, która
prawdopodobnie rozbije się niczym głowa o mur, z prostego powodu:
wszystkie poprawki zostały już naniesione i dotyczyły one wielu
rzeczy, w tym „zapisu o procentach”, a ustawa, po zmianach
Senatu, zostanie skierowana ponownie pod głosowanie Sejmu. A że
instytucje te nie należą do specjalnie obliczalnych, wszystkiego
możemy się spodziewać, ale na pewno nie odstąpienia od patosu
promocji patriotyzmu za wszelką cenę.
Do wzmianki o czasach antenowych Senat dodał dwa podpunkty, które
z pozoru pokazywać mogą dobrą wolę panów zajmujących się ową
ustawą. Głoszą one, iż „przy ustalaniu czasu nadawania w
godzinach 5-24, o którym mowa w ust. 2, czas nadawania utworu
słowno-muzycznego w tych godzinach wykonywanego w języku polskim
przez debiutanta jest liczony jako 200 % czasu nadawania utworu.”
Czyli na każdy zagrany utwór polskiego debiutanta, zagrać będzie
można nie dwa, lecz cztery kawałki zagraniczne. Za debiutanta
uznaje się artystę, który swój pierwszy utwór opublikował nie
później niż osiemnaście miesięcy przed nadaniem danej piosenki.
Materiał porównawczy do ustawy z dnia 4 marca 2011 r. o zmianie
ustawy o radiofonii i telewizji oraz niektórych innych ustaw
http://www.Senat.pl/k7/dok/opinia/2011/072/m/1134.pdf
Jednak coś, co z pozoru wydawać się może walką o dobro
polskiego artysty, tak naprawdę zakrawa o grę wyborczą, nakręcaną
przez paranoiczne hasła dotyczące tożsamości narodowej, tak
bardzo ponoć naruszanej przez radia. Wszak powiedziano kiedyś, że
wystarczy zniszczyć język, by wyniszczyć naród i kulturę, co
zdaje się podchwycił prezes KRRiT.
radiowych przeznaczają na utwory słowno muzyczne (75% – 80%), wśród
których dominują utwory wykonywane w językach obcych, przede
wszystkim w języku angielskim.
zmianę dotychczasowej praktyki nadawców.
bronić języka i kultury narodowej, gdyż są to najważniejsze
czynniki spajające naród i pozwalające zachować tożsamość
narodową.”
Wyciąg z pisma prezesa KRRiT, Jana Dworaka, skierowanego do
marszałka Sejmu, Grzegorza Schetyny.
http://www.Senat.pl/k7/dok/Sejm/072/3812-002.pdf
Polacy nie ptaki, śpiewać potrafią
Autora przytoczonego cytatu, przyznam się bez bicia, nie
pamiętam, ale skoro przy cytatach już jesteśmy, Mikołaj Rej mówił kiedyś, że „Polacy nie gęsi,
swój język mają”. Nie spodziewał się pewnie, że prawie
pięćset lat później słowa te mogą stać się inspiracją do
katowania ludzi pieśniami polskimi, albo może nawet disco polo…
Sprawa ma jednak drugą stronę medalu, tak bardzo oczywistą dla
nas, klubowiczów. Dostęp komercyjnych wytwórni do radia może
zostać w ten sposób znacznie ograniczony, gdyż pozostałe
sześćdziesiąt sześć procent „muzyczni” rozgłośni pewnie
będą woleli wypełnić hitami z zagranicy niż z naszego rodzimego
podwórka, co z kolei ograniczy dostęp tak zwanej „kaszanki” do
uszu słuchaczy, a muzykę klubową w sporym procencie przeniesie z
powrotem do klubów, gdzie jej miejsce.
Wbrew pozorom, jest to gigantyczny plus, jak słusznie zauważył
jeden z uczestników naszej, biurowej dyskusji. Ludzie uciekną do
klubów, a prym pośród narzędzi promocji po wielu latach wieść
będą DJ-e klubowi, a nie wykupywane przez polskie, komercyjne
wydawnictwa, playlisty radiowe. Tym samym skończy to dominację
tego, czego nie mogę głośno nazwać, by przypadkiem nie wyjść na
stronniczego, a z czym Robert M jest bardzo związany, w
showbiznesie. Byle ustawa ta nie zabiła przypadkiem ambitnych
radiostacji, które chcąc, nie chcąc, będą zmuszone albo
zakończyć działalność, albo drastycznie zmienić profil, dostosowując się do narzuconych odgórnie norm.
Nie będziemy wieszczyć, spytamy Was:
dobra to ustawa, czy zła dla polskiego klubowicza i komu przyklaśniecie: Robertowi M czy politykom?
PS. Ustawa trafiła do Sejmu na początku marca, gdzie uzyskała poparcie wszystkich posłów, za wyjątkiem jednego. Senat kilka dni temu wprowadził do niej poprawki. Teraz trafi ona ponownie do Sejmu.