Umek wydał (zaskakujący) album u Knighta
Zaskakujący pod wieloma względami – nas już na wstępie zaskakuje, że płyta ta wyszła bez większych zapowiedzi, bez szumu i reklamy, jakoś tak ni stąd ni zowąd i z zaskoczenia. Po drugie zaskakuje fakt, że Umek nie wydał płyty w swoim własnym labelu, tylko u popularniejszego kolegi w jego popularniejszej wytwórni.
Trochę też zaskakuje fakt, że na płycie wydanej w duecie jako Umek & Beltek nie znalazły się wszystkie dotychczasowe ich sztosy, jak choćby „Back in The Race”. Muzycznie to nie jest wielkie zaskoczenie – chyba że dla kogoś, kto przegapił produkcje Słoweńca z ostatnich dwóch sezonów, od kiedy to eksploruje pompujące tech-housowe klimaty nawiązujące do oldschoolowego electro czy nawet disco.
Zaskoczeniem może być na przykład „Firewalk” albo „Pitchcraft”, które brzmią „prawie jak jakiś Avicii”, ale też „Casino Bounce” – coś prosto z setów Jorisa Voorna sprzed dwóch lat. W „Keep The Frequency” mamy dubstepowe wobblowanie, które już nikogo dziś nie dziwi (częściej zaskakuje in minus jako koniunkturalne i niekoniecznie pasujące do reszty kawałka)…Najlepiej brzmią typowe, „Umkowo-Beltekowe” kawałki takie, jak „Charlie Chooper” czy „Disco Mile”, ale boję się, że zagorzali fani Umka nie dotrwają, by je usłyszeć. A może mi się tylko wydaje?
Reasumując – największym zaskoczeniem jest fakt, że Umek to podpisał swoim pseudonimem. Z drugiej strony gdyby to zostało wydane pod nieznanym nikomu aliasem, mogłoby czasem przepadnąć z kretesem. Może miałem słaby dzień, ale słuchając tego krążka dopadła mnie myśl, że to sam Umek poprosił Knighta, żeby tego zbytnio nie reklamować :).