Trance Energy 2008 – relacja ftb.pl
Piętnasta edycja kultowego eventu już za nami. Gigantyczna hala Jaarbeurs w Utrechcie pomieściła ponad 30 000 fanów transowych rytmów. Jak wrażenia? Moim zdaniem, ci, którzy byli, mieli okazję doświadczyć czegoś wyjątkowego.
Miejsce: Hala Jaarbeurs mieści się w centrum Utrechtu. Zaraz obok niej znajduje się dworzec centralny (autobusowy i kolejowy) i teatr Beatrix, pod którym miał miejsce skromny meeting klubowiczów ftb (brawo chłopaki!). W ogóle, miło było spotkać zarówno przed halą jak i w trakcie imprezy swoich rodaków. Było nas tam naprawdę sporo. Po imprezie spotkałem nawet ekipę imprezowiczów z Irlandii, którzy mieli w swoim składzie Polkę. Po raz kolejny potwierdziliśmy, że nasz naród to prawdziwi „Party People”. Cała hala była przeogromna. W Polsce nie ma chyba obiektu o porównywalnej wielkości. Pomyślcie sobie, że żeby dojść spod sceny głównej na np. Future Stage, trzeba było liczyć na ponad pięciominutowy spacer.
Ludzie: Imprezowicze w Holandii różnią się od tych z Polski. Po kilkakrotnym zwiedzeniu wszystkich scen można było zauważyć jedno: średnia wieku na Trance Energy była zdecydowanie większa niż na jakiejkolwiek imprezie tego typu w Polsce. Może tam trance jest muzyką dla ludzi dojrzałych? Tego nie wiemy, ale warto się nad tym zastanowić.
Impreza: całość rozpoczęła się z małym poślizgiem. O 21 swojego seta na High Contrast rozpoczął Sied van Riel, na Club Stage zabawa rozpoczęła się za sprawą Chrisa Roxa. Z ciekawości zawędrowałem na set Sieda, który moim zdaniem niesłusznie został umieszczony na scenie High Contrast, która w sumie nazywała się Hard Stage. W jego setach raczej nigdy nie można było usłyszeć czegokolwiek „hard”, ale nie ma co się czepiać, dobrze, że wogóle miał szansę grania na tej imprezie, a niejeden dj na świecie oddał by wiele, aby zagrać tam za niego. Co dalej? Chwilę przed godziną 22 została otwarta Main Stage, gdzie swego seta mieli rozpocząć Kyau & Albert. Atmosferę na tej sali podgrzewał głos MC Mighty Mike’a, znanego z występów z Tiesto. Opinie na temat wprowadzenia MC na sceny muzyki klubowej są podzielone. Osobiście uważam, że to bardzo ciekawy pomysł, jednak wolałbym nie słyszeć czegoś takiego w polskim wykonaniu. Moim zdaniem zarówno Mike, jak i Gooner i Boogshe, którzy obstawiali odpowiednio Club Stage i High Contrast Stage, wywiązali się ze swoich ról idealnie. Nie przeszkadzali dj-owi w rozruszaniu tłumu, a publice w zabawie. Wręcz przeciwnie – atmosfera stawała się bardziej imprezowa i chyba o to w tym wszystkim chodzi.
Po chwili napięcia ruszyło intro, a zaraz po nim usłyszeliśmy nowy, nie zatytułowany jeszcze utwór Kyau & Albert, który rozpoczął seta tego świetnie znanego w Polsce duetu. Zagrali w swoim stylu – house’owy trance, czy jak to ktoś określił – neo-trance. Wielu narzeka na ich styl, znaleźli się na pewno tacy, którzy uznali ich za pomyłkę na tak mocno trance’owej imprezie. Publiczność jednak bawiła się świetnie. Usłyszeliśmy między innymi Cressidę – „6am” w wersji K&A (czy to nie jest trance?), pierwszy raz tej nocy, zdecydowany hit imprezy – Funkagenda – „What The Fuck” do tego także mocno electro-house’owe „Swedish Beatballs” Markusa Schossowa. Ponadto Chłopaki uraczyli publiczność swoimi produkcjami: „7Skies” i „Walk Down”. Piękne zakończenie seta w postaci remiksu Matzo do U2 „Beautiful Day”. Impreza dopiero się rozpoczynała…
Po niemieckim duecie, przyszedł czas na pierwszą tej nocy gwiazdę holenderskiej sceny – Ferry’ego Corstena. Dźwięki jego nowego singla „Into The Dark” rozpoczęły ten zaskakująco pływający set. Ferry znany jest ze swego zamiłowania do electro, tym razem postawił jednak na upliftingowe brzmienia. Usłyszeliśmy m.in. Seth Hutton – „Don’t Look Behind You” w wersji Mike’a Shivera, czy wydawnictwa swojego labelu Falshover: Georgia – „Ode To 99” i Lemon & Einar K – „Anticipation”. Ferry jak zwykle uśmiechnięty i w świetnej formie za deckami. Na zakończenie seta nie obyło się bez klasyków w postaci „Out Of The Blue” czy „Gouryella”. Było pięknie i melodyjnie.
Marco V pojawił się na scenie punktualnie pół godziny po północy. Spodziewałem się dwóch godzin mocno elektrycznych i techowych brzmień i nie zawiodłem się. „Submerge” Richarda Duranda stanowiło mocne otwarcie tego seta. Marco tradycyjnie świetnie się bawił, tańczył i uśmiechał się do publiczności. To za jego sprawą z głośników po raz kolejny poleciało „What The Fuck”. Było kilka kawałków, które słyszeliśmy w secie Marco na I Love New Year we Wrocławiu („Megashira”, „Soulseeker”, „Feels Like Home” czy „False Light”) oraz kilka nowości na playliście Holendra t.j. Signalrunners „Electric Sheep”, Groove Garcia & Del Horno – „Bali” (Andrea Bertollini Remix) czy Cellec vs Ersa – „Traveller”. Energetyczny set – Marco za każdym razem pokazuje klasę.
O godzinie wpół do trzeciej, po długim oczekiwaniu i majestatycznym intro, na scenie pojawił się długo oczekiwany Tiesto. Już pierwszym utworem swojego seta zaznaczył w jakim klimacie będzie on utrzymany: Push – „Universal Nation” puszczone przez Tijsa wywołało zaskoczenie chyba nie tylko u mnie. Holenderski supergwiazdor zagrał tej nocy bardzo mocno. Spodziewałem się czegoś bardziej progresywnego, przecież już nie raz Tiesto udowadniał że potrafi zagrać zaskakująco, nie-trance’owo. Zaskoczył… ale czy na plus? Nie wiem. Z głośników popłynęła „Nyana” w remiksie T4L, „Airwave” Rank 1, Saltwater – „The Legacy” (Alphazone remix) czy „Advanced” Marcela Woodsa. Żeby nie było, z nowości pojawiło się chociażby Skunk Anansie „Brazen” w wersji Duranda, Joint Operations Centre – „Shortwave” czy Paul Webster presents JPW – „Engaged” (Alex Kunnari Remix). Znalazło się także miejsce jego własne „Elements Of Life” czy „He’s A Pirate”. Podróż w czasie w wykonaniu Tijsa na pewno nie wszystkim przypadła do gustu. Zobaczymy co pokaże podczas dwóch wakacyjnych występów w Polsce.
Po trzech weteranach holenderskiej sceny przyszedł czas na człowieka, który kiedyś był uznawany za talent, a dziś jest już gwiazdą światowego formatu. Sander van Doorn jest dj-em o świetnych umiejętnościach technicznych, co lubi udowadniać podczas swoich występów, bawiąc się efektami i szybko przechodząc z jednego utworu w drugi. O tym, że jest świetnym producentem, nie trzeba przekonywać nikogo. Jego własne produkcje, tj: „Dozer”, „The Bass” czy niebywały „Riff” wzbudzały największy aplauz publiczności zebranej w Jaarbeurs. Ponadto, zaskoczeniem było zagranie przez niego „Apologize” Timbalanda w nieznanym, ale robiącym wrażenie remiksie. Po raz trzeci usłyszeliśmy „What The Fuck” Funkagendy, poza tym: „Your Own Way”, nowy hit First State, „Dirty Rocker” van Gelderena oraz Sia – „The Girl You Lost To Cocaine” (Sander van Doorn remix). Świetny, porywający set! Do zobaczenia na Godskitchen Sander!
Na zakończenie na Main Stage pojawił się Mark Sherry. Były członek Public Domain zaserwował kolejną dawkę tech trance’u w Jaarbeurs. Pierwsze polskie produkcje popłynęły z głośników sceny głównej: Dave Schiemann – „Shade” oraz Mark Sherry presents Outburst – „Live & Learn 2008” (Dave Schiemann Remix). Tak na marginesie, warto wspomnieć że Ernesto vs. Bastian grali na Hard Stage remiks Nitrous Oxide’a do Dan Stone – „Spiral Chord”. Mark rozruszał Jaarbeurs po raz ostatni za sprawą takich utworów jak np: Terry Ferminal vs. Mark Sherry – Walk Away (Mark Sherry’s Outburst Mix), Chemical Brothers – „Hey Boy Hey Girl” (Heatbeat Rework of Tim Davison Mix) czy Planet Perfecto vs. Nenes & Pascal Feliz – „Bullet In The Gun vs. Platinum” (Mark Sherry Mash Up Mix). Publiczność, która jeszcze nie opuściła hali, mogła być zadowolona z seta Marka. Kilka minut po godzinie siódmej, Mighty Mike ogłosił piętnastą edycję Trance Energy za oficjalnie zakończoną.
Podsumowując: na forum można znaleźć opinie, że w naszym kraju są o wiele lepsze imprezy, a nawet dj-e grają lepiej… Na ten temat możnaby było odbyć naprawdę długą dyskusję. W czym TE jest zdecydowanie lepsze od eventów w Polsce? Nagłośnienie i światła. Akustyka Jaarbeurs została świetnie zmierzona. Sześć wielkich „ścian” z głośnikami ustawionymi w równych odległościach od siebie, pod kątem 120 stopni od sceny głównej, dawało niesamowicie czyste brzmienie. Chodząc po sali, nie słyszałem aby gdzieś stopa była „podbita” przez echo. Nie wspomnę już o nagłośnieniu na Hard Stage/High Contrast, gdzie każde uderzenie stopy powodowało niepokojące drgania części składowych ucha środkowego. Światła: może nie było takiego przepychu jak w Polsce, ale moim zdaniem lepsza oszczędność w zamian za klimat. U nas czasami mam wrażenie, że światła świecą sobie byle jak, a ich ilością czasami zasłania się nieumiejętność sterowania nimi w rytm muzyki. Tutaj było kompletnie inaczej: breakdown – jasno. Do tego czasami na jakiś charakterystyczny, powtarzający się dźwięk światła gasły. Widać było, że ekipa sterująca tymi światłami naprawdę znała się na rzeczy. Ok, może zabrakło czegoś wyjątkowego na jubileuszową edycję, ale myślę, że Utrecht już jakiś czas temu zasłużył sobie na miano Mekki wszystkich fanów trance. Naprawdę warto tam było być. Do zobaczenia za rok w mieście, w którym liczba mieszkańców jest niczym w porównaniu do liczby rowerów.