Toxicator Open Air – relacja FTB by Wenus
Za jeziorami, za lasami, a dokładniej w Wojewódzkim Parku Kultury i Wypoczynku w Chorzowie (WPKiW) i nie tak dawno temu – bo 4go lipca – odbyła się największa impreza hardstyle i hardcore w Polsce – Toxicator Open Air. Po całkiem udanej edycji styczniowej zorganizowanej w chorzowskiej hali Kapelusz, miłośnicy cięższych brzmień zgromadzili się na otwartej przestrzeni. Ciekawość była spora jak to wszystko wypadnie, biorąc pod uwagę coraz wyższy poziom wymagań publiczności, no i oczekiwania wobec doświadczonego organizatora agencji MPT.
Pierwszym dobrym znakiem była idealna pogoda. Na to wydarzenie jechałam busem, który jeszcze przed dotarciem na parking został zatrzymany i skontrolowany przez policję. Kazali wszystkim wysiąść, puścili pieska, zrobił co trzeba i później pojechaliśmy na parking. Trochę to trwało i razem z pewnymi trudnościami jeszcze po drodze do Chorzowa niestety spóźniliśmy się jakieś 1,5 godziny. Przed „bramami” imprezy stało kilka samochodów policyjnych i oczywiście policjantów. Nie było praktycznie żadnych kolejek. Byłam tam koło godziny 20:00 a impreza zaczynała się o 18:00. Na wejściu można było zabrać ze sobą karimatę – świetny pomysł.
Po przekroczeniu bramki oczywiście kontrola i droga na główną scenę. Pojawiła się ona po lewej stronie, sporo ludzi już się bawiło. Wokół Dużego Kręgu były doskonałe warunki żeby posiedzieć, popatrzeć, porobić zdjęcia i oczywiście również się bawić – coś w stylu tarasów, kilka poziomów jakby „balkonów” – prawie jak amfiteatr – wyglądało to bardzo klimatycznie i było praktycznym rozwiązaniem. Scena całkiem duża, na górze ogromne logo „Toxicator”, a że było jeszcze jasno, to prezentowało się dość skromnie – bez rewelacji, ale ciekawie i wiedziałam że na pewno jak się ściemni, będzie znacznie lepiej. Rozbrzmiewały tam dźwięki typowego ostatnio – melodyjnego hardstyle’u.
Ponieważ bardziej interesował mnie hardcore, od razu udałam się w kierunku Małego Kręgu. Po drodze stoiska z piwem i jedzeniem, namioty do zakupu bonów i sporo schodów – ciekawiło mnie jak to będzie wyglądać pod koniec imprezy i ile wypadków tam się w sumie przydarzy. Nie było dużego tłoku, przecisnęłam się przez ogródki i dość wąskim, oświetlonym chodnikiem udałam się na „szczyt” imprezy. Po pokonaniu jeszcze kilku schodów ukazał się Mały Krąg. I wielkie rozczarowanie. Już chyba skromniej nie dało się zrobić tej sceny. Mały namiot, dookoła światełka i 2 ekrany po bokach. W dodatku słysząc dźwięki muzyki, której raczej się nie spodziewałam (rave’y, gabber, old, early itp.) byłam wręcz załamana, bo bardzo liczyłam na tę scenę. Czytając (przed imprezą) opisy i prezentacje stylów DJów którzy mieli tam grać, spodziewałam się czegoś innego. Grał akurat Splatter, było po godzinie 20:00. Skorzystałam oczywiście z karimaty i dosiadło się paru znajomych. Trochę osób się bawiło, a znacznie więcej stało dookoła.
Oczywiście co do muzyki, to sprawa subiektywna – każdy lubi co innego, wielu osobom się to podobało. Wizualizacje – szczerze mówiąc szokujące chwilami, dość brutalne, chaotyczne, no ale na „toxycznej” imprezie chyba nie mogło być inaczej. W każdym razie ktoś miał fantazję. Po krótkim czasie poszłam do znajomych do ogródków piwnych. Ceny były znane wcześniej ale i tak muszę podkreślić, że cena piwa była grubo przesadzona. Za 0,4 l kubeczek 7,5 zł? Ale to chyba jedyny minus. Poza tym spory wybór w stoiskach z jedzeniem, każdy chyba znalazł coś dla siebie – jeśli chciał. Kolejny punkt to toalety – toy-toye. Mimo ich niewielkiej ilości praktycznie nie było kolejek. Podział na damski i męski – świetny pomysł. Przed nimi stały też jakby „umywalki”, z których po naciśnięciu pedału dosłownie „siknęła” woda z mydłem, czy tam „czymś”, co raczej było tłuste i nie dało się tym umyć rąk – dziwne – no i trzeba było się sporo „napedałować”, żeby coś poleciało. Ale na szczęście w toy-toyach była zwykła woda, także ogromny plus.
Było coraz ciemniej, zajrzałam na główną scenę, kolejni znajomi, chwila zabawy, ciekawe wrażenia wizualne. Ze środka „parkietu” widok był świetny, lasery zaczęły pracować, coraz więcej oświetlenia –zaczął się tworzyć klimat. W dodatku sporo miejsca do zabawy, swoboda, bez przepychania – bardzo mi to pasowało. Jednak szybko wróciłam na Mały Krąg – ciekawość tego, czy zagrają w końcu to , czego oczekuję, była większa. Kiedy tam dotarłam znów nie było takiego hardcore’u, jaki można usłyszeć np. na typowych eventach w Holandii. Podobno były to jakieś breakcore’y, nawet drumy chwilami – to trzeba lubić. Najgorsze jak jest ochota na zabawę, pojawia się chwila ciekawej muzyki, wychodzi się na parkiet, a zaraz jakieś dziwne przerwy i wstawki albo kawałki w zupełnie innym klimacie niż poprzedni. Mi osobiście to nie pasuje. Inni za to doskonale się przy tym czują.
Generalnie do czasu aż na głównej scenie nie pojawiła się pierwsza hardcore’owa gwiazda, chodziłam między scenami, nawet zatrzymałam się na „tarasach” tańcząc na murku pod ogródkami piwnymi – świetny widok i klimat, księżyc, lasery, całe oświetlenie i ci wszyscy ludzie na dole – to było piękne. Chodząc, trzeba było oczywiście uważać na stopnie, bo w okolicach ogródków było ich sporo, a przy tym było też ciemno. Jeśli chodzi o hardstyle, myślę, że każdy znalazł coś dla siebie. Były i melodyjne nu-hs’owe sety (np. Dj Luna), były też mocniejsze i bardziej surowe (Enigmato, Blackmail). Można było usłyszeć hymny najbardziej znanych eventów, kultowe kawałki, jak i nowości i niekomercyjne perełki.
Niesamowity show z dobrymi i mocnymi dźwiękami zaprezentował Blackmail. Wiele osób czekało na niego po ostatnim Toxicatorze – teraz już słynie ze swojego szaleństwa i spontaniczności. Tańczy na konsolecie, skacze, śpiewa z MC, wygłupia się, przy tym oczywiście utrzymuje niesamowity kontakt z publicznością. Chociaż niektórzy krytykują go, twierdzą że odstawia szopki i przegina. Ale jakby nie było jest oryginalny i ludzie za to go lubią. Do tego na jego secie naprawdę można poczuć klimat dobrego hardstyle’u.
Na Małym Kręgu najpiękniejszy moment – kiedy Mayhem zagrał „Meagashira – Prednisson-Attacack” – niesamowity hardcore’owy kawałek, przy tym nie da się stać lub siedzieć. Ogólnie zagrał bardziej industrialowo, także set zadowolił sporo osób. Kiedy zbliżał się czas na seta Korsakoff – jednej z najbardziej rozchwytywanych dam hardcore’u – sporo ludzi zgromadziło się pod główną sceną. Wtedy dla mnie zaczęła się pełnia imprezy. Chociaż grała sporo „śpiewanych”, melodycznych kawałków, za którymi nie przepadam, wplatała też mocniejsze – ogólnie niczym specjalnym nie zaskoczyła ale publiczność była zachwycona – w końcu to była piękna Korsakoff we własnej osobie. Standardowo można było usłyszeć „Never Surrender”, “Come as one”, “Still Wasted”, porywające „Tha Playah – Fuck the titties”, , “Evil Activities – Rocking With The Best” i inne.
Ogólnie przyjemna rozgrzewka na niesamowitą dawkę energii która rozpoczęła się o 3:30, kiedy pojawiły się największe gwiazdy, najbardziej wyczekiwane na tej imprezie – Angerfist. To, co oni robią z publicznością, ciężko opisać. Trzech młodych artystów, w charakterystycznych białych maskach – niesamowite show, doskonała muzyka perfekcyjnie zmiksowana, duża ilość kawałków zagrana w krótkim czasie. Ich live act trwał zaledwie pół godziny, a w tym czasie można było usłyszeć prawie tyle utworów, co w zwykłym secie – to bardzo charakterystyczne dla Angerfistów. Wiele osób było ciekawych czy zaprezentują coś wyjątkowego ze względu na to, że jeden z nich jest Polakiem. Myślę że nikt nie był zawiedziony. Sporo świetnych kawałków, w większości własne produkcje. Rozpoczęli hymnem zeszłorocznego Dominatora (jednego z największych hardcore’owych eventów w Holandii) „Radical”, następnie wpleciony w to kawałek „Bite yo style”, później „Broken Chain”, „Riotstarter”, „Maniac Killer”, „In a milion years” Pojawiły się też nowe kawałki z ich ostatnio wydanej składanki np. „Strangle And Mutilate”. Oczywiście nie zabrakło też charakterystycznego motywu ich show, kiedy jeden z nich krzyczy „anger” a publiczność kończy „fist” wznosząc pięści w kierunku dja i tak kilka razy – niesamowity efekt. Jeden z nich też przeszedł przez barierki i wskoczył w tłum-podziwiam za odwagę. No i niespodzianka – coś, co właściwie się nie zdarza – zdjęli maski. Byłam na wielu eventach z ich udziałem i jeszcze tego nie widziałam do tej pory. Tak że zrobili Polakom wyjątkowy prezent.
Później przyszedł czas na Outblasta. Przyznam, że jego set bardzo mi się podobał – właściwie najbardziej. Zagrał dość mocno, naprawdę dobre i wyszukane kawałki, które dawały siłę samymi swoimi dźwiękami. Do tego było więcej miejsca pod sceną bo sporo ludzi już „odpuściło” po secie Angerów. Gdy poleciał kultowy „Chronic counter” ludzie wręcz gwizdali z radości. Zagrał również „Noize Supprssor – Fingerz” “Amnesys – 4D Future” (to było piękne), „Evil Activities – Cold As Me” i wiele innych niesamowitych mocnych i klimatycznych kawałków. Na koniec Dj ResQ – sporo nieplanowanych versusów było w tym czasie – ciekawie to wyszło , ostatnie kawałki speedcore – już nie dałam rady – raczej nie dla mnie, ale popatrzyłam i zostałam do samego końca, czyli do 6 rano.
Podsumowując – organizacja i impreza na wysokim poziomie. Według mnie nagłośnienie było bardzo dobre, ani za cicho ani za głośno, po imprezie praktycznie nie piszczało w uszach, także uznanie dla techników. Oświetlenie i wystrój – główna scena bez zarzutów, stroboskopy, program oświetleniowy, lasery – idealnie. Mały Krąg – bardzo skromnie. Brakowało podświetlenia stopni w drodze między scenami. Bezpieczeństwo – sporo ochrony kręciło się prawie w każdym miejscu, więc raczej bez zarzutów. Napoje starczyły aż do końca, duży wybór w jedzeniu, i gadżety z logiem Toxicatora (koszulki, smyczki itp.). Na parkiecie w czasie zabawy, co się dało zauważyć to to, że nawet śmieci za dużo nie było. Często na eventach można się prawie zabić o butelki, ale tu nie było to aż tak źle. Bardzo sympatyczni ludzie, praktycznie z każdej części Polski. Przyjaźnie nastawieni, nie widziałam żadnych bójek, ani agresywnych przypadków, nie zauważyłam takich, co by przegięli z używkami, naprawdę wyjątkowo kulturalna impreza. Widać, że to jest pozytywny klimat, jaki tworzą ludzie słuchający hardcore i hardstyle. Są to specyficzne środowiska, każdy ma charakterystyczny styl tańczenia, często bardzo widowiskowy – jest na co popatrzeć, od kogo się czegoś nauczyć albo samemu czymś pochwalić. Ci ludzie przychodzą się bawić i integrować. Większość ubrana w wygodne sportowe buty i po prostu praktycznie, a nie na pokaz, jak np. dziewczyny w szpilkach jak na wybiegu, czy faceci poobwieszani łańcuchami, złotem i innymi bajerkami – tego nie było i to na wielki plus. Sporo też było oryginałów – jakoś ciekawie przebranych, czy ubranych w typowe dla tej kultury stroje. Po prostu warto choć raz być, poznać i się przekonać.
Do tego wszystkiego zakręcona atmosfera na backstage, artyści schodzili ze sceny pod barierki, robili sobie zdjęcia z ludźmi, rozmawiali, śmiali się, uszczęśliwili niejedną osobę i niejednego fana – to było bardzo sympatyczne i to się ceni. Nie są to typowe „gwiazdeczki” co odegrają seta i „zwijają żagle”. Większość została do końca i się po prostu bawili. Na koniec parę zdań o kimś, kto się sporo napracował podczas dużej części imprezy – MC H – osobiście nie lubię nawijania MC, bo często nie umieją odpowiednio reagować na muzykę, a nawet jeśli tak, to takie zbędne gadanie jest irytujące, do tego często zagłusza muzykę. Jednak jest to właściwie standardowy element imprez HARDowych, także trzeba się z tym pogodzić. Rozmawiałam z wieloma osobami i 100% opinii była pozytywna, wszyscy są zachwyceni, mają miłe wspomnienia i do tej pory żałują że to wszystko się skończyło tak szybko. Owszem – znalazło się kilka szczegółów, na które można ponarzekać ale ogólnie KAŻDY był zadowolony z tej imprezy. Za równo gabberowcy, starzy „wyjadacze”, hardcore’owcy, hardstyle’owcy, shufflerzy, jak i ci, co dopiero poznają scenę HARD. Z wielkimi podziękowaniami dla organizatorów, wszyscy czekamy na kolejną edycję.
Tekst: Anna Pelc (Wenus 😉 )
Zjęcia: Krzysztof Kuznowicz