W ostatniej Euphorii, podczas rozmowy z Marco Remusem usłyszeliśmy, że jednym z jego idoli jest jego rodak, Timo Maas, którego znamy z ładnych kilku hitów radiowych, świetnych setów i występów w Polsce, choćby ostatniego lata podczas Electrocity. Lata chęci posiadania hitów numer jeden na listach przebojów i dążenia do rozgłosu Niemiec ma za sobą, co potwierdza jego ostatnia rozmowa z portalem Ihouseyou.com.
„Bycie sławnym jest tak naprawdę z jednej strony
świetnym uczuciem, ale zarazem czujesz tę całą presję i nie ma
nikogo kto nauczyłby cię radzić sobie z sytuacją. Ludzie
zaczynają rozpoznawać cię na ulicy. Pewnie, imprezowałem i
podróżowałem po całym świecie jako DJ, blah-blah-blah, ale
pochodzę z małego miasta więc czasem bycie rozpoznawanym było
fajnym uczuciem, a czasem było bardzo niekomfortowe,” stwierdził Maas, poniekąd odcinając się od dyskografii, w której ma utwory z wokalnym udziałem m.in. Kelis oraz remiksy dla artystów pokroju Madonny, Moloko czy Fatboy Slima.
„Miałem wiele sytuacji, w których ludzie chcieli
mnie wykorzystać, zwłaszcza w moim życiu prywatnym. Na przykład
gdy wynajmowałem budowniczych do pracy przy moim domu lub studiu,
chcieli ode mnie więcej pieniędzy. Niemcy są naprawdę dobrzy w
byciu zazdrosnym, gdy ktoś coś ma. Nie mówię o „shadenfreude”
[radości z czyjegoś nieszczęścia]. To nadchodzi później. Gdy
odnosisz sukcesy, niektórzy ludzie są zazdrośni, a potem gdy
upadasz w jakiś sposób, są szczęśliwi – nawet kopią cię gdy
leżysz. To typowa niemiecka mentalność. Miałem doświadczenia
tego typu z przyjaciółmi i rodziną,” wspomina Timo, mając w pamięci ostatnie problemy rodzinne. „Rozstawałem się ze swoją żoną ponad rok temu, a reakcja ludzi
dookoła mnie była brutalna. Słyszałem komentarze takie jak „myśli
że jest DJ-em supergwiazdą, hahaha, spójrz na niego, jak teraz
cierpi, hahaha”.”
Timo Maas, którego mimo upływu lat uznaje się za jednego z bardziej znanych w komercyjnym światku niemieckich DJ-ów i, w pewnym sensie, byłby uprawniony do tytułowania się supergwiazdą, wybiera spokojne życie na wsi, wypracowując sobie powoli opinię skromnego artysty undergroundowego, który po latach przypisywania do stylistyk progresywnych, housowych, a nawet trancowych, ostatecznie znalazł swoje miejsce w gatunku techno.
„Nigdy nie ujrzysz mnie grającego na przyjęciach
dla VIP-ów, nigdy nie robiłem tego i nigdy nie będę. Nie lubię
tego. Z tych wszystkich przeżyć nauczyłem się, że posiadanie
dobrych, prawdziwych przyjaciół jest najważniejszą rzeczą w
życiu,” opowiada, sprawiając wrażenie najskromniejszego człowieka pod słońcem. „Gdy jesteś sławny, wydaje ci się, że tak wielu ludzi cię
lubi… Spotykasz ich wszystkich mówiących „och Timo jesteś
taki” i „och Timo jesteś owaki i zaczynasz spotykać wielu
innych znanych ludzi, ale w rzeczywistości wszystko to jest pokazem,
a w prawdziwym życiu sprowadza się do grupki ludzi, którzy się
dla ciebie liczą. Zawsze. Jeśli jest ich więcej, powinieneś
zwątpić w siebie, bo nikt nie ma dwustu, czy ile tam tysięcy
„znajomych” macie na Facebooku. To ziomkowie, nie potrzebuję
strony dla moich przyjaciół,” podsumowuje Timo, przypominając nam, że życie DJ-skiej gwiazdy wcale nie jest tak usłane różami, jakby mogło się nam wydawać. Podobnie jak w przypadku znanych osobistości z innych środowisk, artyści tacy nie są w stanie uniknąć wrogości i bycia wykorzystywanym przez… wszystkich. Pomyślcie o tym, gdy następnym razem uznacie DJ-a czy producenta, niekoniecznie wielką gwiazdę, za niekontaktowego i niemiłego dla każdej napotkanej osoby.
|