News

Tiesto 'Club Life Vol. 1 Las Vegas’ – recenzja FTB.pl

Dosłownie wczoraj światło dziennie ujrzała długo wyczekiwana nowa kompilacja największego didżeja wszech czasów wg czytelników Mixmaga, a przy tym prawdopodobnie najlepiej zarabiającego. Niektórzy z Was pewnie już słyszeli, że niedawno w wywiadzie dla amerykańskiego pisma Wall Street Journal Tiesto potwierdził (ciekawe co na to jego menedżer?), że jego roczne przychody wynoszą około 20 milionów dolarów. Nie wiadomo ile trafia do jego kieszeni, w końcu podatki, koszty własne i jego ekipy menedżerskiej i technicznej zapewne są wysokie.



Zresztą, co nas to obchodzi? 🙂 My nie o tym. Przy okazji jednak takiego newsa warto od razu sprawdzić, jak ten uwielbiany na całej planecie DJ klei miksy w 2011 roku. A konkretnie – co ciekawego przygotował w zaciszu studyjnym i postanowił pokazać światu na nowym wydawnictwie, wydanym w jego własnym labelu Musical Freedom.


Jedno było pewne już zanim nawet pojawiła się tracklista. Choćby w kontekście jego wielu ostatnich wypowiedzi wiadomo było, że nie będziemy słuchać takiej muzyki, do jakiej przyzwyczajał swoich fanów przez lata. Czy faktycznie najnowsza kompilacja to ostateczne pożegnanie z muzyką trance? Sprawdźmy.



Pierwszy kawałek przypomina nam o fascynacji Tiesto melodyjnymi kawałkami z męskimi wokalami, ocierającymi się o pop czy wręcz pop-rock. W drugim numerze słyszymy już wokal żeński, lekki, progresywny beat i pierwsze uderzenia z klawiszy, które od jakiegoś czasu kojarzą nam się ze Szwedzką Mafią. Oczywiście będą one tu powracać częściej, czasem w wersji delikatniejszej, jak np. w jego własnym kawałku podpisanym jako Steve Forte Rio.


Chwilę później mamy jego własny remiks dla Lune, znów subtelne brzmienie i melancholijny klimat. Do tego intrygujący żeński wokal. Nie ostatni tutaj – kolejna rzecz to głosy znane z „Feel it in my Bones” czyli znów jest przyjemnie i kojąco…Kolejny numer potwierdza, że właśnie o to Tijsowi chodziło. Właściwie powinni się ucieszyć miłośnicy ISOS-ów. Kawałkom bliżej jest do popu niż trance’u, ale z drugiej strony mają w sobie delikatność i nawet, jeśli to często zwykłe piosenki (w sensie, że wokal wykorzystany jest mniej „trancowo”), to płyną sobie sympatycznie na lekkich beatach i mają w sobie przestrzeń.



Najmocniejszy motyw na całej kompilacji to ten z kawałka z Woodsem, ale to też raczej miękka odsłona tego, czym mógłby być, gdyby producenci chcieli zmieść duże parkiety. W numerze Amy Meredith mamy wokal rodem z The Killers, w kolejnym zresztą podobnie, w uzyskaniu densflorowego charakteru pomagają znów klawisze przypominające te ze sławnego „One”…


Reasumując Tiesto AD 2011 to gość, który proponuje nam muzykę na pograniczu progresywnego house’u i popu, czasem stawiający na rzeczy bardzo delikatne, innym razem sięgający po gęste syntezatorowe wstawki. Pytanie mam jedno – czy tym samym słuchaczom spodobają się numery i z pierwszej szuflady i z drugiej? Czy raczej połowa materiału jest dla jednej publiczności, a połowa dla drugiej? A może taka jest właśnie trancowo-housowa (trousowa?) publika na dzień dzisiejszy i Tiesto idealnie wstrzelił się w zapotrzebowania?




Polecamy również

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →