The Prodigy plus Linkin Park
Nie, to nie zapowiedź wspólnego nagrania obu grup. Jak się okazuje obie ekipy wspólnie koncertują w Stanach Zjednoczonych. Jaką rolę odgrywają legendy elektroniki w tym przedsięwzięciu? Są supportem, czy jak kto woli – warm-upem. Brzmi intrygująco, prawda? The Prodigy, jeden z najdroższych zespołów świata (na pewno w kontekście elektroniki, nie wiemy jak to się ma do gwiazd rocka), otwierający występy innego zespołu?
Nas to trochę poruszyło, ale pamiętajmy, że mówimy o USA. To zupełnie inny muzyczny świat i mimo że The Prodigy mają tam na koncie kilka sukcesów (album „Fat of The Land” z „Firestarterem”, „Breathe” i „Poison” był w 1997 numerem jeden na liście Billboardu), to jednak najwidoczniej brakuje im jeszcze dużo do statusu amerykańskich grup rockowych czy metalowych.
W USA od zawsze faworyzowana jest muza z USA i co ciekawe – wielkie sukcesy artystów z innych krajów to prawdziwa rzadkość. Czytałem kiedyś artykuł, który wymieniał wszystkie takie na przestrzeni lat i były to autentycznie pojedyncze przypadki: The Beatles w latach 60., EMF i Jesus Jones plus Oasis w latach 90. (oczywiście w dużo mniejszej skali niż Bitelsi), sławne są za to wielkie klapy za oceanem artystów uwielbianych na Starym Kontynencie – choćby Robbiego Williamsa, który nikogo w Stanach nigdy nie zainteresował.
W ostatnich sezonach najbardziej ta sztuka udała się duetowi La Roux, czego potwierdzeniem jest statuetka Grammy z ostatniej niedzieli. A The Prodigy? Prawie 20 lat sukcesów w Europie, a w USA zaledwie jeden dobrze przyjęty album. W tym kontekście trudno się dziwić, że dla Amerykanów to tylko ciekawostka, której dają możliwość porozgrzewać publiczność przed megagwiazdami z Linkin Park. Na domiar złego pierwsze koncerty były jednak bez The Prodigy, bo wokalista się rozchorował. Jak mówią panowie w oficjalnym newsie: „Siedzimy w Stanach i czekamy na poprawę sytuacji, w międzyczasie napisaliśmy parę kawałków i obejrzeliśmy 800 filmów”.
Swoją drogą co myślicie o takim duecie na koncercie w Polsce? I czy u nas również The Prodigy byliby tylko rozgrzewką przed młodszymi rap-rockowcami z Linkin Park?