News

Taneczni artyści nudnymi ludźmi są?

Gdy wydawało nam się, że o Deadmausie i Skrilleksie napisaliśmy już wszystko, panowie ci przełamują kolejne granice między muzycznymi światkami, pozostając zarazem nadspodziewanie normalnymi kolesiami, świetnie bawiącymi się w całym tym tworzonym wokół nich zamieszaniu. Kilka dni temu znów dali upust swym szale na jednej z nowozelandzkich imprez.



Znakomita większość artystów wyznaje raczej profesjonalne podejście do sprawy grania – przyjeżdżają, robią swoje, wyjeżdżają, a po ich występie komentarze ograniczają się tylko do tego czy zagrali bardziej fajnie, czy też może mniej. Z jednej strony to bardzo dobrze, bo przecież liczy się tylko muzyka, ale z drugiej dochodzimy do prostego wniosku, iż…


„Nuda, panie!”


Dzisiejszy artyści w branży muzyki elektronicznej to nudziarze. OK – może nie wszyscy, ale uogólnijmy temat na potrzeby wywodu. Załóżmy, że postawimy obok siebie fachurę-nudziarza oraz gwiazdora, któremu może i czegoś braknie, ale nadrabia wiele swoim wizerunkiem, jakikolwiek by on nie był. Stawiający tezę śródtytuł mówi co prawda o muzyce elektronicznej, lecz doskonale wiemy, że przypadki wymieniać możemy dosłownie wszędzie, jako pierwszym z brzegu rzucając choćby Kanye Westa, nad którym rozpisywać się nie będę. Przechodząc za to do elektroników, na myśl od razu przychodzą artyści trancowi, którzy wszem i wobec wygłaszają jak bardzo emocjonalna jest ich muzyka, by chwilę później jałowo odpowiedzieć, że inspirację czerpią z życia codziennego, nie rozwodząc się nad tematem i jedynie sztucznie napędzając całą tę machinę, rzucając zdawkowe hasła na zmianę z przyciągającymi rzesze nastolatek uśmiechami. By uniknąć nieuniknionego, uprzedzam, że wątek trancowy pojawia się tylko przez przypadek i wynika z moich osobistych przemyśleń i najczęstszej obserwacji tego gatunku producentów. Z całą resztą pewnie jest podobnie, bez względu na to czy mówimy o muzyce house, pop, rockowej, czy jakiejkolwiek innej.



Być może jest to tylko moje wrażenie, ale świat artystów z gatunku nieundergroundowej – bo „komercyjnej” to złe słowo – muzyki ocieka sztucznością, a gdy któryś indywidualista wystąpi z koła wzajemnej adoracji, staje się wyklęty. Pod maską cudownych ludzi, kryją się tak naprawdę produkty nie mające sobą wiele do przekazania – poza samą swoją twórczością oczywiście – łatwo porównywalne do werbowanych z łapanki przyszłych gwiazd telenowel. Bezpłciowość muzyków doszła do momentu, w którym niektórzy bloggerzy z rozżaleniem wspominają czasy, gdy to dziennikarz mógł bez konsekwencji zasiać całkowicie nieprawdziwą plotkę, albo dopisać co nieco do rzeczywistości. Internetyzacja muzyki zamknęła kilka furtek prasie, która teraz może co najwyżej wyolbrzymić, przesadzić i przesadnie zinterpretować fakty.


Ziewanie zaraźliwym jest


A jeśli wszystko to sprowadza się do – napędzanej przez wielkie labele, telewizję, prawo i opinię publiczną – wymuszonej grzeczności dusz artystów, którzy od zawsze znani byli z tego, że nie lubili oszczędzać się pod żadnym względem, włącznie z dawaniem pismakom tematów do zrównania ich z ziemią? Dziś wszystko musi być sterylne, arcypoprawne politycznie i nadające się do pokazania w mediach o każdej godzinie. Tylko czy nie jest to coś na kształt teorii o poszerzającym się kosmosie, który prędzej czy później zapadnie się, pozostawiając jedynie nudną pustkę? Odbiorcy muzyki, znudzeni artystami mogą paść ofiarą dokładnie tego samego – w pewnym momencie obudzą się, stwierdzając, że tak naprawdę muzyki jest mnóstwo, ale coś ciekawego znaleźć można co miliardy lat świetlnych, a przestrzeń wypełnia próżnia. Zainteresowanie muzyką zniknie, bo nikomu nie będzie się chciało owej próżni przemierzać, a wykreślona z naszego życia, zapadnie się niczym wszechświat – do nicości albo nieselekcjonowanej w żaden sposób papki. Jednostka końca świata nie czyni, tylko czy za jednostką nie pójdą miliony?



Ze wszechświata okołomuzycznego, do elektroniki powracając, pozostaje nam cieszyć się, że Funkagenda zrzędzi, Skrillex rozwala z Deadmau5em laptopa na scenie, zaliczając przy tym dość spektakularną wywrotkę, a Szwedzka Mafia… Robi to, co robi. Gdyby nie ludzie ich pokroju, branża byłaby jałowa niczym zupa bez dodatku sztucznych warzyw i bulionu. I tu, całkowicie przypadkiem, dochodzimy do ciekawego dylematu:


czy my czasem tej sztuczności nie chcemy?




Polecamy również

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →