Szybki koniec terroru 'lajków’?
W ostatni weekend mogliście w sieci natrafić na grafikę przedstawiającą wykres popularności topowych didżejów z punktu widzenia lokalizacji facebookowych fanów, z którego wynika, że najpopualrniejsi artyści muzyki tanecznej największą bazę swoich miłośników mają w …jednym miejscu.
Tym miejscem jest miasto Mexico City. To zresztą akurat nieważne. Ważne, że jesteśmy w momencie, kiedy coraz bardziej popularne stają się narzędzia do zwiększania liczby fanów na Facebooku czy „podążających” na Twitterze, mnożą się strony internetowe i aplikacje, dzięki którym liczba fanów przestaje być po prostu uczciwa.
Nie wspominając o firmach i osobach prywatnych, zasypujących mejle artystów, proponujących zwiększenie bazy fanów albo odtworzeń na Youtube „za odpowiednią opłatą”. Takie czasy, nikogo to nie powinno w sumie dziwić. Czy to oznacza, że już za chwilę artyści przestaną się chwalić liczbą wyświetleń i liczbą fanów? Czy przestanie to mieć znaczenie? A może wcale się tak nie stanie i nadal to będzie ważne, mimo świadomości że nie wszystkie zagrania są tu czyste?