Świat kontra Afrojack – fenomen muzyki elektro-blipowo-piszczałkowej
Twitter staje się coraz częściej areną potyczek słownych
DJ-ów z całego świata. Ostatnimi czasy padło na starcie
rozpoczęte przez brytyjskiego producenta i DJ-a, D. Ramireza. Nie
chciałem jednak zwracać Waszej uwagi na zatargi światka artystów,
godne uwagi jest za to pewne zjawisko…
„Dlaczego
ostatnimi czasy każdy DJ chce wydaje się chcieć brzmieć jak
Afrojack? To brzmienie ani nie jest popularne, ani mądre – to
pierd****y gwałt na uszach” – miał napisać Dean
Mariott w przypływie szczerości pewnego pięknego, twitterowego
dnia.
Piszczałko-pompko-rurko-gwizdki,
z których słynie Afrojack nie są wcale czymś nowym na rynku.
Prawdę mówiąc, wydają mnie się nieco wtórne, w świetle
wielkiego rozwoju nurtu dirty dutch w ostatnich latach. Kopiowanie
stylów i brzmień to coś na porządku dziennym wśród artystów.
Sami w redakcji czasem używamy konstrukcji „specjalnie to zrobił,
bo XXX jest teraz modny i chce trafić na jego playlistę”.
Teoretycznie nie ma w tym nic złego – wszak jeśli każdy
producent był wielką indywidualnością, sety DJ-skie byłyby
niesamowicie niespójne (tudzież urozmaicone), bo podobne do siebie
byłyby tylko kawałki spod ręki tego samego człowieka.
Dave Spoon
dość jednoznacznie zwrócił uwagę kolegi po fachu, odpowiadając:
„całkowicie cię rozumiem, ALE czy to różni się od tego, co
sami wywołaliśmy kilka lat temu?” W całość wmieszał się
Funkagenda, dodając iż konsekwencje ich szturmu na rynek zawierały
„prawdziwą zawartość muzyczną, a nie jedną wielką stopę i
pisk…”
Angielscy
artyści co prawda znani są ze swoich zdolności do przesady i
wiemy, jak bardzo nie lubią innych producentów i zarazem
prawdopodobnie siebie nawzajem. Ramirez wyjaśnia później, że nie
boli go sam Afrojack, ale mnóstwo ludzi naśladujących jego styl do
przesady. Ale czy to nie z kopiowania rodzą się całkowicie nowe
jakości? A jak Wy sądzicie – czy faktycznie wszyscy
electro-housowcy chcą brzmieć jak Afrojack?