News

Sunrise Festival 2007 – relacja FTB.pl!

Ostrzegam wszystkich czytelników, którzy mają do SF 2007 jakieś zastrzeżenia – to będzie bardzo entuzjastyczna relacja. Przeczytałem większość Waszych komentarzy i prawie zabrakło krytycznych opinii – mało tego: większość z Was pisała o najlepszej imprezie w swoim życiu.


Sunrise Festival to nasz rodzimy odpowiednik holenderskiego Sensation w tym sensie, że nawet bez podawania line-upu organizatorzy są w stanie sprzedać komplet biletów. W tym roku było jednak inaczej – kto wystąpi w Kołobrzegu wiedzieliśmy już wcześniej. I trzeba zaznaczyć, że takiego wysypu wielkich gwiazd sceny klubowej chyba nikt się nie spodziewał. Była to druga edycja Sunrise, gdzie impreza odbywała się nie tylko na jednej scenie amfiteatru, ale też na drugiej potężnej scenie na parkingu. Wykonawców było zatem dwa razy więcej niż niż jeszcze dwa lata temu, a do tego byli to w większości wykonawcy z pierwszej światowej ligi. Aż trudno nam było uwierzyć, gdy pierwszy raz rzuciliśmy okiem na line-up: Ferry Corsten, Eddie Halliwell, Marco V, Erick E, Antoine Clamaran, David Vendetta, Randy Katana, Giuseppe Ottaviani, Ronald Van Gelderen – same smakołyki dla fanów trance i house (i nie tylko: dowodem Lucca, Kanzyani i Picotto).


Cytat z komentarzy:


Czy byliście tam?
Czy warto było?
Czy marzenia się spełniają?
3xTAK:)


Zacznijmy jednak od minusów: Czy były jakieś minusy? Chyba jedynym minusem był niezależny od organizatorów brak kilku zapowiedzianych artystów: zabrakło Jennifer Rene, Davida Vendetty i Phillippe B – powody do marudzenia mieli więc głównie fani house. Znanych z poprzednich lat problemów z wejściem, kolejkami do gastronomii i toalet czy przepełnieniem tym razem nie było. Najbardziej charakterystycznym hasłem tegorocznego Sunrise były słowa Krisa „Tym razem nie muszę za nic przepraszać”.


I rzeczywiście: przez całe trzy noce (trzecia, niedzielna noc zdarzyła się na SF po raz pierwszy) wszyscy mieliśmy wrażenie, że uczestniczymy w wydarzeniu naprawdę sporej rangi – wielkie, pełne atrakcji sceny, ekrany ledowe, prawie niezliczona ilość plazm i laserów, świetne wizualizacje, znakomita obsada, a co za tym idzie muzyka na światowym poziomie, płomienie ognia, pirotechnika i wreszcie fantastyczna atmosfera.


Cytat z komentarzy:


Bywałem na wielu eventach czy to w kraju czy za granicą,
ale to co w tym roku zobaczyłem i usłyszałem na Sunrise to było coś wspaniałego.
Muzycznie wspaniale, wizualnie wspaniale,
logistyka bardzo dobra.


Piątek



Piątek świetnie rozpoczął na scenie Moon (która ruszyła tuż po 18 – wcześniej o godzinę od sceny Sun) Carsten Hell, w towarzystwie skrzypaczki, która przygrywała na żywo do znanej melodii „Symphony” (oryginalnie to motyw Rolling Stones’ów spopularyzowany przez „Bittersweet Symphony” The Verve). Według wielu obserwatorów lepszego początku nie można sobie było wymarzyć – ktoś napisał, że było to coś niesamowitego – nadało niepowtarzalnego klimatu na rozpoczęcie Sunrise, a co po niektórych już na starcie wprawiło w osłupienie. Znakomite recenzje otrzymał członek agencji MDT Jay Bae, który porwał publiczność soczystym, często dość ciężkim trance. Po nim na scenie zainstalował się Erwin Spitsbaard (kiedyś członek projektu Laguna). Erwin, podobnie jak na EnTrance 2007 udowodnił po raz kolejny, że nie tylko potrafi świetnie miksować i dobierać nagrania (często różne gatunkowo), ale także jest człowiekiem pełnym energii i radości, miał fantastyczny kontakt z publicznością, bawił się tak samo dobrze jak my. Po nim pojawiła się Czeszka DJ Lucca. Pamiętamy, jak dobrze sprawiła się grając po Tiesto podczas CEET- tym razem było trochę gorzej. Wyglądała, jakby nie miała najlepszego dnia, co słychać było podczas niektórych przejść. Nie da się jednak ukryć, że jej set był jednym z najbardziej oryginalnych nie tylko jeśli chodzi o tegoroczny Sunrise, ale w całej historii tej imprezy. Zresztą prawie cały piątek na scenie Moon był pod tym względem wyjątkowy – potem mieliśmy jeszcze Picotto, Kanzyaniego i Handke. O nich za chwilę, ale najpierw o pirotechnice, która miała zdaniem organizatorów rzucić nas na kolana i rzeczywiście nie były to puste zapowiedzi. Piątkowe fajerwerki przebiły wszystkie efekty pirotechniczne z ostatnich lat, wg niektórych były też ciekawsze od pokazu sobotniego.




Cytat z komentarzy:


Gwiazdy z zazdrości spadły na ziemię gdy dostrzegły,
że ich niebo wcale nie jest niebem !
..a blask za blady by przyćmić
choćby nasze cienie


Po fajerwerkach wizualnych muzyczne fajerwerki przez 90 minut prezentował weteran sceny klubowej Mauro Picotto. Zaczynał od euro-trance, potem tworzył techno,a w tej chwili gra dziwną odmianę house. Podczas jego seta nie zabrakło „Komodo”, było też miażdżące „New Time New Place”, była też ciekawostka z akordeonem czyli Samim „Heater”. Nie wszyscy załapali obecny klimat Picotto – w większości było dość wolno i monotonnie, ale za to bardzo klimatycznie – kto był na zeszłorocznym Creamfields, wie czego w tej chwili można się od Mauro spodziewać. Co do Marco V, było pewne zaskoczenie. Marco podobnie jak Mauro przebył długą drogę od trance , przez elementy techno, do electro. Większość jego ostatnich setów to właśnie mieszanka energetycznych motywów electro – tym razem jednak więcej było trance, więcej było starych rzeczy, głównie jego klasyków. Zagrał „False Light”, „Red Blue Purple”, zagrał też ciekawą wersje U2 „Beautiful Day” i Underworld „Born slippy”, a także swój fenomenalny remix „Feels like home” Meck.



Występ Giuseppe Ottavianiego, połowy duetu Nu-NRG, to był pierwszy po długiej przerwie typowy trancowy set. Nietypowe było to, że Giuseppe nie grał z płyt, tylko zaprezentował live-act – bity grał z laptopa, a melodie wygrywał na żywo na klawiszu. Były jego świetne własne kompozycje, były produkcje PVD, poza tym piękny uplifting, z jakim jest kojarzony.


Cytat z komentarzy:


Ottaviani – pięknie, chciało sie płakać miejscami ,
chyba nie muszę mówic dlaczego ,
samo wejście mnie zbombardowało – nogi z waty
..


 


Po Ottavianim fani trance już więcej upliftingowych klimatów nie słyszeli – ostatnie dwie godziny na scenie Moon należały do Valentino Kanzyaniego i Paula Petera Handke. Pierwszy z nich zaserwował spora dawkę progressive house, a wręcz minimal – szkoda tylko, że zabrakło jego remixu „Outhouse” Nathana Fake’a, na którego wielu czekało z niecierpliwością. Handke za to przyspieszył o wiele bpm, w końcu znany jest z grania mało jeszcze u nas popularnego hardstyle. Przez ostatnie 60 minut mieliśmy zatem namiastkę Qlimax’a. Nie wszyscy skakali z radości, ale było to ciekawe zakończenie tej bardzo ciekawej muzycznie piątkowej nocy na Moon.




Cytat z komentarzy:


Scena w amfiteatrze chyba gorsza niz w zeszłym roku,
ale Moon Stage w pełni to nadrabiała – jak to zobaczyłem to prawie mnie powalilo na kolana.
Wielkie brawa dla organizatorów za scenę Moon.


Udając się ze sceny Moon na Sun, cały czas doskonale słychać było muzykę z Moon, dopiero po przekroczeniu magicznej granicy amfiteatru zaczynały docierać dwięki z Sun Stage. Scenę Sun, ewidentnie bardziej house, zainaugurowali Quiz i Inox: obaj zaprezentowali niezwykle energetyczną odmianę electro-house (choć nie tylko: w secie Inoxa nie zabrakło m.in. najnowszych produkcji Axwella – „I found You” i remixu „Counting down the days” Sunfreakz). Jeden z komentujących napisał o Inoxie: „czekalem na niego caly rok od poprzedniego SF  i jak zwykle sponiewierał mnie i resztę ludzi, to jest moim zdaniem dj z najwiekszym potencjałem wśród polskich djów”. Dużo delikatniej zagrał specjalista od czystego house V_Valdi, który postawił na rzeczy wolniejsze i wciagające.



Następnie za konsoletą pojawił się Andrew Boardman – w przeciwieństwie do V_Valdiego prawdziwy wulkan energii, szalał za konsoletą, grał duzo znanych nut jak choćby „Insomnię” czy „I found You” Axwella. W bardzo ciekawy sposób miksował – każdy zbliżający się utwór na chwilę wpuszczał crossfaderem, byśmy wiedzieli, co nas za chwilę czeka. Świetny, energetyczny set. Zresztą podobnie jak kolejne: wieloletnia gwiazda amsterdamskiego Sensation White Erick E zaprezentował same świeżości electro-tribalowe, w tym kilka swoich własnych przebojów, których już kilku zdązył się dorobić. Dla fanów delikatnej, słonecznej ale nowoczesnej odmiany house był to zdecydowanie najlepszy set tegorocznego Sunrise.


Cytat z komentarzy:


Erick E – Co za człowiek!
Zaserwował nam zestaw takiej muzyki, że marzylem tylko żeby grał jeszcze.
Takich dźwięków jeszcze nie słyszałem., wybawiłem się jak nigdy
( Erick E chyba też, w pewnym momencie wyjął komórkę i zacząl fimować  amfiteatr)



miłą niespodzianką był występ Markusa Shossowa jako Elect of the Sun -> super progressive grał – dałem mu nawet tytuł Man of the night


Nie zawiedli również współpracownik Marco V czyli Benjamin Bates (sporo ciężkiego electro) i Robbie Rivera (sporo klasycznego house). Potem była godzina z Jose Amnesią – niestety bez Jennifer Rene. Jose zagrał w swoim stylu czyli bardzo spokojnie – delikatny trance i progressive: jedni się rozmarzyli, inni nudzili. Na koniec pierwszej nocy na scenie Sun bardzo ciekawą mieszankę trancowych i progresywnych dźwieków z house zaserwował   Cez Are Kane.


Cytat z komentarzy:


fajny secik grał Jose Amnesia – byłem w melancholijnym nastroju
nuty tez takie: Wouldn’t change a thing, Louder, Crosses, Invisible, dużo ludzi wtedy usiadło.
Na koniec o dziwo fajny transik w wykonaniu housowego Cez Ara Kejna poderwał do zabawy
… ahh ten niezapomniany amfiteatr


Sobota


 


Cytat z komentarzy:


Właściwie już po imprezie piątkowej wiedziałem że to event roku w Polsce.
Wszystko zgrywało się jak najlepiej:
organizacja scen, występy głównych bohaterów, logistyka, gastronomia…


Sobota na Sunrise to od zawsze punkt kulminacyjny imprezy – to zawsze w sobotę grał lepszy skład i zawsze w sobotę było więcej ludzi – nie każdy może bawić się już w piątek, poza tym jeszcze dwa lata temu piątek był house’owy, a sobota trancowa. Tegoroczna edycja wyglądała jednak inaczej – dzięki dwóm scenom house i trance mieliśmy każdego dnia i w gruncie rzeczy trudno stwierdzić, którego dnia grały większe gwiazdy. Fani trance pewnie czekali jednak bardziej na sobotę – mieli grać przecież sprawdzeni w poprzednich latach Gielen i Halliwell, a do tego Corsten, Claessen, Darey i Van Gelderen.


Pierwsze trzy godziny na ogromnej scenie Moon należały do polskich djów, znanych nie od dziś, czyli Radiego S, Matysa i Sound Players. Wszyscy zagrali dosyć ciężko, publiczność (której było jak zwykle więcej niż w piątek ale na szczęście dla wszystkich mniej niż w poprzednich latach) bawiła się doskonale, choć czuć było w powietrzu, że wszyscy czekają na pierwszą zagraniczną gwiazdę Ronalda Van Gelderena. Po znakomitych występach na kilku już polskich eventach, znany także z Trance Energy Ronald to w tej chwili absolutny pewniak, na jego sety czeka się z niecierpliwością, a potem długo się dochodzi do siebie. Tym razem oczywiście było podobnie. Demoniczny image, totalne szaleństwo za konsoletą i szalona, porywająca muzyka – to cechy występów Van Gelderena.  Scena Moon dosłownie zatrzęsła się w posadach – właściwie trzęsła się przez całe półtorej godziny. Kto ostatnio tworzy najbardziej ciekawe, a do tego przebojowe klubowe nagrania? Sander Van Doorn i Richard Durand – po ich produkcje Ronald sięgał kilka razy. Poza tym nie zabrakło jego własnych rzeczy m.in. „This way”.


Cytaty z komentarzy:


Na Van Gelderenie fruwałem w powietrzu
i te wystrzały ognia – przy jego secie chyba z 6 razy wybuchały
pięknie to wygladało – diabeł za konsoletą i do tego ogień..


Scena Moon i bijące z okolic sceny – płomienie !
Stojąc nawet z daleka od sceny czuć było ich żar i niesamowite ciepło !
Nie dość że mnie samą rozgrzewała muzyka to jeszcze te płomienie ,
doskonale oddawały atmosferę panującą na Sunrise !


Kolejne 90 minut należało do ulubieńca publiczności, wieloletniego już rezydenta Sunrise Johana Gielena. Napięcie więc nie spadło – Johan znany jest z tego, że wybiera same mocne, często znane kawałki, a do tego przeżywa wszystko razem z tłumem przez całego seta. Tym razem było trochę inaczej jeśli chodzi o muzykę – Johan zdecydował się zaskoczyć wszystkich sporą dawką muzyki house i electro-house. Zaczął od chyba najczęściej w ten weekend prezentowanego nagrania czyli „I found You” Axwella. Oczywiście muzyki trance również nie zabrakło – spore wrażenie zrobiła nowa wersja utworu Yvesa Deruytera „Feel free”. A Johan jak to Johan: nie przestawał szaleć przez cały występ, do tego sporo bawił się nagraniami, zapętlał fragmenty, cały czas był aktywny. Rzecz jasna niesamowity tłum pod sceną odwdzięczał się tym samym.



Cytaty z komentarzy:


Po efektownych pokazach pirotechnicznych, wychodzi gość na którego czekałem,
Ferry Corsten – ucieszył nas takimi utworkami jak:
LEF, Beautiful, Fly away Vincenta de Moora, , Super 8 & Tab- Suru
do tego wszystkiego super animacje i robiące wrażenie lasery.


Byl rewelacyjny uplifting, mocne brzmienia no i kawaleczki Ferry’ego
na koncu przy 'punk’ 10.000 osób po prosty oszalało.
jego występ poprzedziły fajerwerki co już we mnie wzbudziło wzruszenie,
ale jego gra doprowadziła mnie do łez.
Niesamowicie lekko ale pewnie momentami porywająco i refleksyjnie …


Ferry Corsten miał trudne zadanie – grał między szaleńcami Ronaldem, Johanem i Eddiem Halliwellem. Ferry nie ma takiego kontaktu z publiką, ale za to od wielu lat należy do ścisłej czołówki transowych djów i producentów. Co ciekawe mimo tego, że na ostatniej płycie sporo jest electro, jego set był stricte transowy – obok Ottavianiego najbardziej transowy set całej imprezy. Zagrał produkcje Kyau & Albert, Aly & Fila, Super8 & DJ Tab, sporo swoich własnych. Podsumowując: dużo ładnych melodii, czasem trochę mocniejszych uderzeń.


 


Eddie Halliwell już w zeszłym roku pokazał, że jego występy to zapierające dech w piersiach show. Jest chyba jednym z niewielu djów, którzy grając trance aż tylko kombinują przy pokrętłach. Techniczne mistrzostwo, wręcz przesada. Idealny dobór nagrań plus techniczne fajerwerki i ciągły kontakt z tłumem – Eddie wie, jak to robić, wie co zrobić, by o jego występach dużo i długo się potem mówiło. Końcówka seta z zapętlonym „Trafficiem” na stale wpisze się do historii polskich eventów – chyba wszyscy zwrócili na to uwagę i chyba wszyscy byli zszokowani tym, co wyprawiał. Byli też tacy, którzy kręcili nosem, że przedobrzył, że przekombinował i przebajerował.



Cytat z komentarzy:


Eddie znany z swojego scratchu znowu nakręcił publikę,
popisy za konsolą, efektowny 'rzut’ w tłum, po prostu szalony Halliwell..


Matt Darey zaczynał od tworzenia epic vocal trance, od czasu jednak, gdy w rozgłośniach na całym świecie prezentuje muzyczne świeżości w audycji „Nocturnal” poszerzył swoje muzyczne horyzonty. Tak jak podczas swoich audycji, tak również w Kołobrzegu zaczął od electro, a później był już trance. Doskonały kontakt z publiką, perfekcyjne miksowanie i dużo porywającej muzyki – były momenty bardzo ciężkie, ale były też chwile oddechu jak przy „As the rush comes” czy „Space we are”.


Zanim za konsoletą pojawił się Kris, przez godzinę grał Bart Claessen, wcześniej znany jako Barthezz. Bart bez problemu uniósł w powietrze wielotysięczną publiczność, motywem przewodnim jego występu, powracającym kilka razy był rzecz jasna motyw z jego największego hitu „Playmo”.


Cytat z komentarzy:


Bart Claessen : Mega Moc … po prostu …. i powiem ,
że tak właśnie myślałem przed imprezą ,
że nikt o nim nie mówi a da popalić lepiej niż niejeden z wyjadaczy.


Kris kończąc sobotnią noc na Moon Stage zagrał nam wiele sunrisowych klasyków (w tym „Flight 646”, „Beautiful things”), ale też zaskoczył wspaniałym „Rush Hour” Armina Van Buurena. Chyba nikt się tego nie spodziewał. Padły też słowa podziękowania i wspomniane wcześniej „Pierwszy raz nie muszę za nic przepraszać”. Wszyscy uczestnicy na pewno zgodzili się z tym twierdzeniem. Po dwóch nocach SF 2007 było już wiadomo – impreza ta przejdzie do historii jako najlepszy dotychczasowy Sunrise (a przecież w poprzednich latach  mimo pewnych organizacyjnych niedociągnięć też było bajecznie)


Cytat z komentarzy:


Impreza błla rewelacyjnie rewelacyjna pod każdym względem,
tj. muzyka, organizacja, wizualizacje, a przede wszystkim klimat.
Przeżyłem szok jak zobaczyłem Stage Moon, później następny kiedy zobaczyłem
jak sie bawią ludzie na Stage Sun, po prostu rewelacja.
To co się działo na Moon w sobotę przechodzi ludzkie pojęcie..


Na Stage Sun w sobotę rozpoczęło trzech Polaków: Streap-T, Pablo Rouve na co dzień mieszkający i działający w Holandii, a także członek MDT Toxic Noiz, który – jak to określił: jak zwykle wyjaśnił. W odpowiednich proporcjach dostaliśmy sporo nowej, nieznanej muzyki plus kilka przebojów. Wspaniale zaprezentował się Niklas Harding, zabrakło niestety Philippe B, który tuż przed imprezą uległ wypadkowi- za niego wytwórnia płytowa podesłała zastępstwo. 


Cytat z komentarzy:


Zawiodłem sie troszkę brakiem Phiilipa B., lecz Brothers Funk naprawdę potrafili rozbawić publiczność.
Wielkie brawa dla nich! Set super i ten kontakt z publiką,
tak jak i oni chciałbym ich zobaczyć za rok na amfiteatrze a nie na żadnym lotnisku.
To miejsce jest po prostu stworzone do imprezy.


 


Brothers Funk, podobnie jak Gielen i Kris na Stage Moon upodobali sobie zabawianie publiczności również z pomocą mikrofonu.
Najlepsze, najbardziej porywające sety w sobotę na Stage Sun zagrali niewątpliwie Antoine Clamaran i Randy Katana – jedyny, który w amfiteatrze w sobotę nie grał muzyki house.



Clamaran już kilka razy występował w Polsce i zawsze udowadniał, że jest perfekcjonistą. Szybkie, genialne miksowanie genialnych nagrań – Clamaran raczej skupiony przez całego seta był zajęty dosłownie w każdej sekundzie – to naprawdę niewiarygodne, co ten Pan wyprawia. Chyba niewielu jest takich djów na świecie. Warto dodać, że gdy Clamaran pojawił się za konsoletą i zobaczył tłum w amfiteatrze, oniemiał zupełnie, cofnął się i poprosił obsługę o pomoc w postaci butelki popularnego polskiego alkoholu.


Potem za stery wskoczył niezwykle sympatyczny Randy Katana, ale wbrew przyjemnemu wizerunkowi nie miał litości dla publiczności – zagrał bardzo dynamicznie, bardzo szybko i mocno. Według niektórych jego set był zbyt monotonny, ale Katana po prostu grał swoje – ma już w dorobku wiele swoich własnych kompozycji stworzonych w swoim własnym stylu, więc takiej a nie innej muzyki mogliśmy się spodziewać.




Ostatnia godzina to już mniej szaleństwa, więcej uśmiechu i melodii czyli DJ Miqro. Tego Pana nie trzeba żadnemu entuzjaście Sunrise przedstawiać – nie trzeba też tłumaczyć, jaką grał muzykę, bo wszyscy wiemy jakie klimaty Miqro lubi słuchać i grać. Wcześniej kojarzony tylko z niedzielnymi afterparty tym razem miał szansę rozgrzać tysiące ludzi w amfiteatrze. I rozgrzał dzięki świetnym lightowym house’om i ciepłym wibracjom, które tryskały zza konsolety.


Cytat z komentarzy:


Było cudownie wspaniale bajecznie


Niedziela


To była pierwsza i prawdopodobnie jedyna taka sunrisowa niedziela. Zwykle Sunrise kończył się około godziny 16 na plaży – tym razem przed nami była jeszcze jedna cała noc i w dodatku bardzo wyjątkowa. Najpierw jednak kilka słów o afterparty: przede wszystkim odbyło się w innym miejscu, dużo dalej od centrum Kołobrzegu. Inna też była oprawa – w poprzednich latach warunki były raczej polowe, tym razem postawiono profesjonalną konstrukcję i nagłośnienie. Jednak ze względu na warunki atmosferyczne ludzi bawiło się mniej niż w poprzednich latach. Przez pierwsze trzy godziny było jeszcze pogodnie – dużo szczęścia pod tym względem mieli Diablo, Maiqel i Saint – ten ostatni zrobił spore wrażenie – to o jego secie mówiło się po afterparty najwięcej. Kolejni dje, ze względu na padający deszcz mieli skrócone występy – organizatorzy, a także ekipa filmowa bardzo obawiali się o swój sprzęt, i słusznie się obawiali, bo około 16 wiatr zdmuchnął zadaszenie i woda polała się na urządzenia, co uniemożliwiło dalszą zabawę.


Zanim to się stało zagrali jeszcze Mickey T, Craig Adler, Jerry Ropero, Ceź z Toxikiem, Matush (dominowało electro, a Matush posunął się nawet do „Grasshoppera” Van Doorna). Delikatne, typowo aferowe klimaty zaprezentowali specjaliści od radosnego house czyli Miqro i Neevald.


Pierwszy w historii Sunrise niedzielny wieczór w amfiteatrze rozpoczął się o godzinie 20. Ludzi jeszcze było jak na lekarstwo, było jasno, za konsoletą w zielonym stroju stanął Gregory. Większa część niedzielnej nocy zaplanowana została jako muzyczna chronologiczna podróż w czasie z dedykacją dla tych wszystkich, którzy w naszym kraju dobrze bawią się już od ośmiu lat – Gregory odpowiadał za okres czasowy 1999 – 2002. Było więc m.in. „We like the house” DJ KC, było też „Spente la spelle” Yomandy i „I can’t help myself” Lucid (rozpalony Gregory nie szczędził okrzyków w rodzaju „Rura!”)



O godzinie 22 rozpoczęło się prawdziwe święto wspomnień w wykonaniu sprawcy całego zamieszania DJ Krisa, głównego krajowego dostarczyciela  klubowych wspomnień od wspomnianego 1999 roku. Jego ostatni, pożegnalny czterogodzinny set był nie tylko perfekcyjnie zmiksowanym zestawem największych przebojów ostatnich lat, razem z muzyką zsynchronizowany był również obraz – przykładowo pojawiał się przebój z Amsterdam Dance Mission z danego roku, Kris przypominał co to takiego i kiedy to było, a na ekranach oglądaliśmy fragmenty filmów z danej imprezy. Dodatkową atrakcją było pojawianie się obok Krisa artystów odpowiedzialnych za stworzenie numerów, które w danej chwili grał – podczas „Twisted” były uściski z Gielenem, podczas” Unforgiven” na scenę wskoczył Erwin Spitsbaard, podczas „AM TO PM” zawitał Matys. Po secie Krisa grali Gielen i Spitsbaard, potem do piątej rano trwał wspólny set back to back, gdzie pojawili się prawie wszyscy polscy dje występujący na SF 2007.


Cytat z komentarzy:


Zakończenie kariery Krisa – to był hit.
Wróciły najwspanialsze wspomnienia z Ekwadoru, SwE, Amsterdamów i innych wspaniałych imprez.
Wszystko było bardzo fajnie podzielone na poszczególne lata.
Kawałki to same hity – oczywiście ktoś je nazwie komercyjnymi, wiksiarskimi itp
ale piękne wspomnienia wróciły.
Jak by miało być inaczej skoro „…wspomnienia to najważniejsze co nam pozostaje”.


Kris przypomniał kilka swoich dawnych okrzyków, po raz kolejny okazało się, że odpowiednie używanie mikrofonu przy prezentowaniu muzyki wcale nie jest takie straszne, jak się uważa w ostatnich latach – dla wielu była to wręcz rekompensata za ostatnie, „milczące” Sunrisy, podczas których według wielu czegoś brakowało.





Dokładnie o północy także Kris miał okazję do wzruszeń, od ekipy FTB.PL otrzymał specjalną statuetką za całokształt kariery, były podziękowania i życzenia wszystkiego najlepszego w życiu prywatnym i zawodowym. Nie da się ukryć, że Kris dotrzymał słowa – w końcu obiecywał kiedyś, że będzie dla nas robił najlepsze imprezy. Tegoroczny Sunrise to kolejny dowód na to, że na tym polu odnosi sukcesy.


Cytat z komentarzy:


to byly najpiękniejsze chwile mojego życia- szkoda tylko, że to co dobre szybko sie kończy


Niestety, a może stety podczas pożegnania Krisa nie dopisała pogoda – padał deszcz, co jednak potęgowało niesamowitość chwili, bo nikt się tym nie przejmował. Jak ktoś to celnie opisał: Pogoda jaka wtedy była (lało z przerwami) była najlepszą rzeczą, jaka mogła się stać. Wytworzyło to taki nastrój, że nie sposób tego tutaj opisać. Kropelki deszczu powodowały lekki szum w wiązkach światła laserowego i zwykłego od reflektorów. Deszcz dokonał również weryfikacji prawdziwych miłośników muzyki. Widziałem jak wielu ludzi zbierało się tylko z powodu takiej pogody. I jeszcze jedno zdanie od forumowiczów na ten temat: do dzisiaj mam widok człowieka w cieniu, w tle 'beautiful things’, rozświetlony amfiteatr, deszcz i tysiace klaszczących rąk. Pierwszy raz w życiu wzruszyłem sie na evencie.



Sunrise to chyba jedyna impreza, która wzrusza! O łzach opuszczających Kołobrzeg można było przeczytać w wielu komentarzach. Ktoś napisał, że takiego Sunrisa już nie będzie – oczywiście wszyscy mamy nadzieję, że w kolejnych latach będzie równie wspaniale. Na zakończenie jeszcze jeden cytat z komentarzy:


Był to mój trzeci Sunrise i to, co zobaczyłem przepaliło mi wszystkie procesory.
Niech cały świat nam zazdrości tej imprezy i to nie są puste słowa
byłem w Holandii , we Francji , w Niemczech i mówię wam:
Takiego Klimatu i zjednoczenia nie ma nigdzie indziej ….


 




Polecamy również

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →