Steve Bug – penetracja case’a
Szef labela Pokerflat i mistrz dj-ki prezentuje produkcje, które podbijają światowe parkiety.
Minimalowy, undergroundowy house aktualnie jest grany w wielu miejscach, jednak pod koniec lat 90-tych gatunek ten prawie nigdzie się nie pojawiał.
Steve Bug jest jedną z postaci, które fascynowały się tym brzmieniem od samego początku swoich działań.
Kiedy Niemcy zafascynowane były hard techno Bug szukał innej drogi, innych imprez i prawie się poddał.
Na szczęście przetrzymał ten okres i świat otworzył się na jego produkcje, obecnie jest jednym z pierwszoligowych undergroundowych dj-ów housowych.
Jest oczywiście wiele powodów dzięki którym Bug zaszedł tak daleko.
Jego label Pokerflat jest jednym z najbardziej rozwojowych i wyprzedzających swoje czasy, a jego własne produkcje definiują gatunek na przestrzeni całej dekady.
„Loverboy” to klasyka, a „Rebugged mix” to jeden z najlepszych utworów klubowych 2004 roku.
Kolejnym sukcesem jest seria kompilacji „Bugnology”.
Dj i producent postanowił podzielić się Beatportalowi swoimi refleksjami i sekretami, dotyczącymi setów.
Najlepszy track na otwarcie seta?
– Obecnie to My My „Everybody’s Talking” wydany w Playhouse.
Zaczyna się perkusją bez stopy, możesz go zmiksować z innym kawałkiem i wciąż mieć przerwę przed tym, zanim wchodzi niski kick i najlepsze jest to, że sprawdza się też po mocniejszych trackach jak i po tych bardziej deepowych.
Tajna broń, której kopie masz jedynie ty?
– To nie będzie już tajną bronią jeśli powiem, co to jest!
Jednak jeden track, na który tłum reagował niezwykle entuzjastycznie to produkcja Stephana Hinza, która wkrótce ukaże się na kompilacji Audiomatique.
Najbardziej tripowy kawałek?
– Marcus Enochson & The Subliminal Kid „That’s a lot of Bait”. Grałem go pierwszy raz na imprezie na statku w Nowym Yorku. Było bardzo ciemno i na początek grałem bardziej housowe rzeczy, a później bardziej techniczne zanim zagrałem tą produkcję. Ten kawałek jest bardzo tripowy, zwłaszcza w tych ciemnościach wytworzył jakiś wręcz złowrogi, niesamowity klimat, ale w pozytywnym znaczeniu.
Parkietowy killer?
– Roberto Rodriguez „Be Somebody” wydany w Buzzin Fly.
Nie przepadam za wokalami, ale naprawdę uwielbiam ten numer. Pomimo, że jest dość deepowy, to jeśli zagra się go w odpowiednim momencie to sprawdza się znakomicie.
Najlepsza linia basowa?
– To musi być Kink „Traffic”.Prawdziwie zabójczy, oldschoolowy, acidowy bassline z miłymi, zakręconymi przerwami. Ten kawałek chodzi wszędzie, od małego klubu po duży festiwal.
Utwór, który nigdy nie opuści twojego case’a?
– Mr. Fingers „Can You Feel It”. Ten utwór reprezentuje wg mnie początki house’u.
Wiele osób pamięta go i ma świetne wspomnienia związane z czasami, kiedy ten kawałek był wydawany. Nie ma drugiej takiej produkcji, która by chociaż zbliżyła się do „Can You Feel It”.
Utwór o który jesteś pytany i nie masz nic przeciwko temu, by go zagrać?
– Po tylu latach ludzie wciąż proszą mnie, bym zagrał „Loverboy” jeszcze raz i obecnie naprawdę lubię go zmiksować od czasu do czasu.
Staroć, której prawdopodobnie nikt już nie pamięta?
– VDT „Strange Is The Music To Make Love To” z Container Records. Nie przypominam sobie, bym kiedyś go zagrał, ale to jeden z najbardziej deepowych produkcji w klimacie Detroit, który ma już dużo lat i trudno byłoby go zagrać dzisiaj.
Najbardziej komercyjny kawałek, który zagrałeś?
– Staram się grać w klubach, w których ludzie doceniają moją muzykę. Nigdy nie przestanę grać utworów, które lubię po to, żeby ludziom bardziej się podobało.
Chciałbym, żeby ludzie przychodzili słuchać tego, co mam im do zaproponowania.
Twój „jeszcze jeden kawałek” na zakończenie seta?
– ATo zależy od nocy, ale lubię zagrać klasyczne produkcje na zakończenie. Np. „Strings of Life” Rhythm Is Rhythm to dla mnie idealne zakończenie seta, a dla mnie to mnóstwo budzących się emocji.
Nie lubię kończyć ostrym, mocnym kawałkiem, wolę raczej, żeby poszli do domu z przyjemną melodią w głowie.