Sonda: Festiwalowa komercja zbawcza dla rynku imprezowego?
Wstając
z łóżka lewą nogą, pomyślałem sobie, iż pora wreszcie na
kolejny z pseudoprowokacyjnych felietonów, a że dawno już
zbierałem się do przeprowadzenia swego rodzaju sondy na temat
polskich imprez masowych, mocniej niż zwykle poruszył mną jeden z
wpisów na eftebowskim forum dyskusyjnym.
Przeglądając
je dziś z rana, natknąłem się, po raz kolejny zresztą, na temat
„Kasa Wazelina Komercja”, co jak to zwykle bywa w takich
przemyśleniowych kącikach, wywołało we mnie mieszane uczucia –
z jednej strony spora część użytkowników wortalu wiecznie
biadoli na pomijanie w mediach jakichkolwiek informacji dotyczących
imprez, na których pierwsze skrzypce grają klimaty elektroniczne, a
z drugiej istnienie rzesza „undergroundowców” za żadne skarby
świata nie chcących zobaczyć w mass-mediach informacji o ich
ulubionej masówce. Dyskusja ta lubi się powtarzać, z zupełnie
niezrozumiałych mi powodów.
„Może
kiedyś dożyjemy czasów kiedy w TVP obejrzymy zapowiedź Sunrise
Festival…(najlepiej przed wiadomościami) Myślę, że taki 5
minutowy spocik w TV dałby naprawdę wiele…”
Przepraszam
za tak bezwstydne cytowanie, ale jest to idealny przykład myślenia,
które zaprowadziło nas do miejsca, w którym jesteśmy –
zawieszenia między dwoma światami: światem skrajnej komercji i
skrajnego undergroundu – co niestety nie nie służy w pozytywny
sposób „naszej sprawie”. Spytam w drugą stronę: dałby wiele?
Czyli co? Kultura imprez masowych przez sporo czasu żyje względnie
własnym życiem. Są sponsorzy, są reklamy i jest publiczność,
pewien target.
Co mogłaby dać reklama w TV? Naturalną konsekwencją
mogłoby być powiększenie targetu i przyciągnięcie większych
tłumów. Ale i to nie jest wcale takie pewne, bo – jak już
wspomniałem – ci, którzy mają wiedzieć o istnieniu takowych
wydarzeń, wiedzą. Jak sądzicie: ile więcej ludzi byłoby w stanie
przyciągnąć wydarzenie, na którym nie wystąpi David Guetta,
Black Eyed Peas czy inna, sprzedająca tysiące biletów masom
Rihanna?
Jako
kontrargument w postaci festiwalu muzyki elektronicznej, na który
zjeżdżają się dzięki promocji znaczne ilości ludzi, podać
można przykład Heinekena, wydarzenia egzystującego w telewizji i
radzącego sobie w niej całkiem nieźle. Tylko jaki to przykład,
skoro występują na nim artyści z tak skrajnych gatunkowo obszarów
muzyki elektronicznej, że w zasadzie to nie oni, lecz rockowcy,
przyciągają telewizję i inne „zmieniające coś” instytucje.
Prawda jest taka, że Polak jak bardzo nie byłby zadowolony ze
wszystkiego, narzekać i tak będzie. Frekwencje na eventach spadają,
bo klubowiczom nie w smak ceny biletów. Moi drodzy – czy tego
chcecie, czy nie, nie żyjemy w jednej ze stolic światowego
clubbingu i jeśli lada dzień nie zdamy sobie z tego sprawy,
wszystko weźmie w łeb. Agencje by móc promować się,
potrzebują… popowych, komercyjnych nazwisk. Jak na Heinekenie, jak
na brytyjskim Globalu, jak na setkach innych festiwali, gdzie
headlinerem jest Fatboy Slim, Kanye West, Dizzee Rascal itp. itd. i
to właśnie dzięki nim organizatorzy mogą rozwijać się, wydawać
więcej na line-upy, dekoracje, promocję BEZ znacznego zwiększania
cen biletów. Nas niestety nazwiska te kłują w oczy… Wcale nie
mniej wkrótce będą nas kłuły ceny za kolejne hiper-eventy z
coraz to gorszymi składami, za to z większą ilością laserów,
świateł i wodotrysków w ogóle – byle tylko nikt nie napisał,
że czegoś było za mało, albo poniżej oczekiwań – a już
niebawem, niczym drzazga w oku razić nas będzie znacznie mniejsza
ilość masówek w ogóle. Wszystko to wina spirali, w którą weszły
agencje, chcąc zadowolić wszystkich i wyjść na swoje zarazem.
Walnie przyczyniamy się do tego swoimi negatywnymi komentarzami,
przez które firmy te, miast robić jak najwięcej w stronę
skomercjalizowania swoich imprez i sprzedania ich jak największej
rzeszy nie tylko klubowiczów, ale też reklamodawców, muszą
wiecznie spierać się z opiniami wybrednego Polaka, któremu jest
źle i niedobrze, niezależnie od tego, co poda mu się na tacy.
W
całym tym wywodzie zapomniałem prawie o Undergroundzie przez
wielkie „U”. Pewnie jego przedstawiciele pukają się w czoło,
czytając ten tekst. Zastanówcie się jednak dobrze sami: tak bardzo
przeszkadza Wam obecność, gdzieś tam daleko, komercyjnej sceny,
nawet organizowanej w dzień, jak to ma miejsce na GG UK, jeśli
dzięki niej moglibyście zobaczyć boczny namiot wypełniony składem
np. ponoć przesadnie drogiej Cadenzy, czy innego Cocoona lub Minusa?
Uczmy się muzycznej tolerancji i choć w jakimś stopniu logicznego
myślenia (chociaż zdaję sobie sprawę, iż moje „logiczne
myślenie” może nie być w stu procentach poprawne), bo chodzenie
z nosami w tyłkach zabije naszą, raczkującą wciąż, kulturę
klubową, jeszcze na długo zanim można będzie powiedzieć o
jakimkolwiek jej wyraźnym uformowaniu się.
Myślałem
że nie uda mnie się znaleźć kolejnego z postów, który chciałbym
przytoczyć, ale po krótkich poszukiwaniach odkopałem go z jednego
z tematów. Nie komentując (prawie), zostawiam z Wami to jedno treściwe
zdanie, które choćby nie wiem jak bardzo nie trafiło do Waszej
świadomości, jest tym, czego w polskiej kulturze klubowej braknie,
by ostatecznie festiwale (eventy) uzyskały wymiar europejski, a
muzyka, która powinna istnieć w klubach trafiła wreszcie tam,
gdzie ich miejsce, nie pozostawiając malkontentom wątpliwości, czy
underground powinien wyjść do mas. Spełnienie tego proroctwa może
przesądzić o wielogatunkowości na imprezach masowych, które
wreszcie mogłyby zawierać nie tylko artystów „sprzedających”
je, ale też całą rzeszę tych mniej znanych, ale jednocześnie
zbyt drogich, by sprowadzić ich jako „dodatki”. Paradoksalnie, komercjalizacja i popularyzacja muzyki z radia E. może przyczynić się do rozwoju „klubowej kultury klubowej”, wystarczy tylko dopuścić taką myśl do siebie.
„Przełomem
w Polsce najprawdopodobniej będzie impreza, gdzie na głównej
scenie zagra David Guetta, a agencja, która zorganizuje taki event,
dobrze rozreklamuje, przyciągnie dziesiątki tysięcy ludzi osiągnie
sukces.”
ps. Tak, wiem, zdjęcie ze strony głównej nieco przeterminowane, ale spełnia swój cel – budzi wątpliwość, czy tak szufladkowana i tak bardzo podzielona wewnętrznie muzyka elektroniczna kiedykolwiek osiągnie tak wielką popularność jak muzyka gitarowa i dorówna rozmachem Woodstockowi z tego obrazka? Sam jeden Burning Man to jeszcze nie jakikolwiek wyznacznik…