Sónar Festival w Barcelonie – relacja FTB.pl
Barcelona to z pewnością jedno z najpiękniejszych miast Europy. Można uznać, że stolica Katalonii to jedno wielkie dzieło sztuki. Każdy najmniejszy napotkany element jak kostki chodnikowe, kosze na śmieci czy przystanki – wszystko jest w jakiś sposób „przyozdobione”. Wszystko nosi znamiona sztuki i wspaniałej hiszpańskiej kultury. Czuć, że miasto jest dla ludzi, dla ich wygody i komfortu, sprzyja ich działaniom i jest po prostu przyjazne, od świetnie rozwiązanej komunikacji miejskiej na otwartych i miłych ludziach skończywszy.
Na każdym kroku napotykamy proste, choć ciekawe i zwiększające funkcjonalność miasta pomysły, jak np. klimatyzacja i ekrany LCD w metrze, czy mnóstwo wypożyczalni funkcjonalnych miejskich rowerków. Do tego cała Barcelona żyje muzyką. Na przystankach, na skwerach wszędzie znajdziemy jakieś przyjemne, niezwykle zróżnicowane dźwięki z całego świata. Na przystankach z głośników snuje się jazz, na ulicach całe zespoły grają muzykę z całego świata, od lokalnych, gorących latynoskich klimatów po melodie japońskie.
Jeśli chodzi o hiszpańskie, ale i światowe festiwale to jednym ze zdecydowanych faworytów jest Sónar. Odbywał on się w dniach 19-21 czerwca, zgromadził kilkudziesięciu artystów i w tym czasie do Barcelony przybyło ponad 50 tysięcy ludzi.
Festiwal odbywał się w ciągu dnia i w nocy w dwóch różnych lokacjach, ponadto na terenie całego miasta i poza nim odbywało się mnóstwo imprez towarzyszących, których line-upy wyglądały praktycznie tak, jak u nas na większych festiwalach.
Pierwsza z sonarowych części – by Day zajęła w dużej części teren muzeum, w którym oprócz kilku scen można było podziwiać wystawy sztuki współczesnej. Po za tym mieliśmy m. in. scenę SonarDome, czyli wielki biały namiot, SonarVillage to teren pokryty sztuczną trawką, gdzie pod drzewami można było ukryć się przed palącym słońcem, scena Red Bull Music Academy (która mieściła się w muzeum), na której panował muzyczny mega miks, oraz scenę SonarComplex na której dominowały brzmienia eksperymentalne.
Dzień pierwszy czyli czwartek niestety nas ominął ze względu na możliwość wejścia jedynie dla osób, które kupiły bilet (my mieliśmy legitymacje prasowe). W piątek, jednym z pierwszych niezwykle gorąco przyjętych występów był koncert The Heavy (już w ten weekend zagrają w Cieszynie). Zespół podgrzał atmosferę ciekawymi aranżacjami i dynamicznym bitem, a do tego wokalista dorzucał melodyjne, funkowe śpiewy.
Kolejną atrakcją był live act Deadelusa. Artysta z brytyjskiego labela Ninja Tune zaprezentował bardzo taneczny i widowiskowy set, do tego sensację zrobił strój artysty, który ubrany był we frak (to spora odwaga przy 30 stopniowym upale…) i grał na przedziwnym kontrolerze, który wyglądał jak biała tacka do krojenia.
Na scenie SonarVillage można było usiąść sobie ze znajomymi pod drzewkami i chill-ować się przy rozmaitych dźwiękach. Raz mieliśmy do czynienia z typowym setem dj-skim, np. w wykonaniu lokalnych specjalistów od miksowania jak Grobas i El Guincho, eklektycznego francuza Pilooski czy szwedzkiego dj-a i producenta The Field. Pojawiały się jednak i koncerty, w tym np. niezwykle ekspresyjne żeńskie odpowiedniczki Beastie Boys – The Duloks.
Na scenie RBMA można było posłuchać artystów-absolwentów warsztatów Red Bulla z poprzednich lat, w tym seta Polaka – Good Paula. Różnorodność brzmień przyprawia o zawrót głowy (zwłaszcza nas Polaków…): po secie hip hopowym pojawiały się brzmienia techno, za chwilę romantyczna para śpiewała senne ballady przy towarzystwie akordeonu i gitary, po czym ze sceny płynęły ostre, 8-bitowe dźwięki rodem z pierwszych gier komputerowych. Wiele muzycznych podróży przyprawiających o zawrót głowy – te kilka dni dostarczają większej ilości wrażeń i doznań muzycznych niż cały sezon w Polsce.
Kolejna scena mieszcząca się w muzeum była wciąż oblegana przez hordy ludzi i ciężko się było tam dostać. Udało nam się przebić na live acty Japończyków z cyklu Osaka Invasion. Ciężkie, noisowe brzmienia z mega szybkim hardstylowym bitem i wariackimi wokalami zupełnie nie przeszkadzały rodzinom i kilkuletnim dziewczynkom, które spokojnie przechadzały się między ludźmi.
Niesamowite jest również zjawisko tak intensywnej, a jednocześnie luźnej zabawy w ciągu dnia. Większość osób na festiwalu to Hiszpanie, którzy zdawali się mieć nieskończone pokłady energii. Ich pozytywne podejście i dystans wobec siebie i świata zostawiają nas, wiecznie spiętych i nerwowych Polaków daleko w tyle. Do tego dochodzi świetna orientacja mieszkańców miasta we współczesnej scenie, odnosząca się do bardzo wielu gatunków. Ludzie tak samo żywiołowo reagowali na sety stricte taneczne, housowe czy techno jak i na te bardziej połamane, czy nawet te zupełnie eksperymentalne. Ich wiedza i otwarcie na nowe dźwięki, gatunki i style są naprawdę godne podziwu.
Przejdźmy teraz do kolejnej części festiwalu, czyli Sonar By Night. Do miejsca, w którym odbywała się nocna część Sonara trzeba było pojechać na obrzeża miasta. Imprezy odbywały się na terenie lokalnych hal targowych. Na miejscu spotkaliśmy tabuny ludzi z przynajmniej kilkunastu krajów które zmierzały nieprzerwanym strumieniem na festiwal. Była miła obsługa, uprzejmi ochroniarze, stoiska z napojami i jedzeniem.
Po wejściu do środka stanęliśmy jak wryci. Wyobraźcie sobie największe pomieszczenie w jakim byliście, a teraz pomnóżcie je co najmniej kilka razy, a otrzymacie jedną z pięciu hal targowych. Stojąc przy wejściu do jednej z nich drugi koniec był niemal niewidoczny. Tysiące ludzi zgromadzonych przed sceną, czekających cierpliwie na kolejną gwiazdę. W końcu pojawia się ona – Roisin Murphy znana z Moloko, a przed sceną wybucha fala niewyobrażalnego entuzjazmu. Ludzie zagłuszają pierwsze dźwięki muzyki, jednak milkną, gdy gwiazda zaczyna śpiewać. Można było odnieść wrażenie, że po plecach kilku tysięcy ludzi właśnie przebiegają dreszcze. Artystka śpiewała utwory ze swojej ostatniej, bardzo imprezowej płyty, ale i starsze przeboje. Pewna arystokratyczna atmosfera, którą wprowadziła Murphy potęgowana była olbrzymimi ekranami, na której widoczny był każdy element sceny i strojów poszczególnych muzyków.
Na tej scenie, czyli Sonar Park imprezę kontynuował Ewan Pearson, po którym pojawili się Hercules & Love Affair. Kolektyw jednak trochę zawiódł – szybkie, lekkie disco nie miało tej współczesnej, świeżej energii, którą znaleźć można na płycie. Na koniec pojawiła się żywa legenda, „ojciec chrzestny” muzyki house – Frankie Knuckles. Oldchoolowe bity po piątej rano sprawiły, że ludzie resztką sił wciąż jeszcze tańczyli.
Tego dnia, czyli w piątek można było usłyszeć również Diplo, na którego niestety się spóźniliśmy, a to za sprawą pana, który przed terenem festiwalowym sprzedawał piwo, reklamując je hasłem „sexy beer!”.
Jednak udało nam się trafić akurat na początek seta duetu Justice. Ich występ to epicki show, łączący grę świateł, wizualizacji i niesamowitą dynamikę ich seta. Pierwszy raz słyszałem, by jeden utwór rozpoczynał się dobrych kilka minut, a ludzie wciąż skandowali: „We are, your friends!”. Po jakimś czasie zapadła cisza, a panowie z podniesionymi rękami napawali się brawami i niekończącymi się owacjami, by po chwili znów wszedł potężny, masakrujący bit. Ich set to z pewnością jedno z najpotężniejszych i najciekawszych wydarzeń współczesnej muzyki elektronicznej.
Na tej scenie imprezę kontynuowali Boyz Noize i Erol Alkan, jednak my ruszyliśmy dalej. Niesamowite, gigantyczne przestrzenie hal targowych i kolorowi ludzie przyprawiały o zawrót głowy. Impreza powoli zaczęła zwalniać około 7 nad ranem, jednak jeszcze dobre kilka tysięcy ludzi wciąż bawiło się na parkietach.
Następnego dnia, czyli w sobotni wieczór warm up zagrał lokalny DJ Angel Molina, a potem prawdziwą electro bombę odpalili panowie z Soulwax. Perkusja, gitary i rozmaity sprzęt elektroniczny stworzyły niesamowitą mieszankę, która brzmiała niezwykle świeżo i oryginalnie. Tłum totalnie oszalał, wśród tysięcy ludzi nie było chyba osoby która stała by bez ruchu. My w każdym razie skakaliśmy niedaleko sceny i nie mogliśmy przestać tańczyć – set rozkręcał się perfekcyjnie i zbalansowanie.
Kolejnym zapadającym w pamięć wydarzeniem był początek seta (na cały nie było niestety czasu…) Miss Kittin, która z niesamowitą energią i pełnym profesjonalizmem rozkręciła co najmniej 10 tysięcy ludzi zgromadzonych na otwartej przestrzeni, na której mieściła się scena SonarPub. Wokal niemieckiej divy współczesnej elektroniki i mnóstwo znanych i popularnych hitów sprawiły, że ludzi ogarnęło masowe szaleństwo.
Później pojawiła się ekipa z francuskiego labela Ed Banger Records i tutaj najciekawiej wypadł Sebastian, którego poharatane i wykręcone bity w pewnych momentach były jednak aż zbyt intensywne i trochę za głośne. Z pewnością akustyka i głośność sprawiały, że reklamowane na każdym kroku stopery nie byłyby złym rozwiązaniem, zwłaszcza, że po wyjściu z sal prawie nic się nie słyszało.
Potem pojawił się niezwykle popularny i lubiany dj, remikser i producent Ricardo Villalobos. Pod scenę zaczęły napływać nieprzerwanie gromady ludzi i po długim, epickim i ambientowym intrze pojawiły się pierwsze bity, które elektryzująco podziałały na klubowiczów, którzy w jednej chwili zaczęli tańczyć.
Wyjątkowo ciekawy, dynamiczny i skoczny był live Bonde Do Role, którzy ze względu na swoje latynoskie korzenie zostali niezwykle ciepło przyjęci przez publiczność. Ich dynamiczny, charakterystyczny flow, świetne sample i gorący klimat sprawiły, że tu również spędziliśmy dłuższy czas.
Oprócz bogatej oprawy wizualnej można było znaleźć tu ogromny plac ze zderzającymi się samochodami, rodem z wesołego miasteczka. Na scenie SonarLab rządziły brzmienia spod znaku techno i house – Jimpster, Milton Jackson i Dubfire w ciągu czterech godzin zmasakrowali publiczność potężnymi bitami i oryginalnym miksem.
Od 3 w nocy dźwiękami atakowali DJ Mehdi i A-Trak, którzy przez jakiś czas grali back to back, a następnie ten drugi zapodał niezwykle zróżnicowanego, interesującego seta. Zaczął szybko i technicznie, by potem przejść na bardziej oldschoolowe bity hip hopowe, co zadziałało na ludzi wręcz piorunująco. Wszyscy zaczęli rytmicznie bujać się do kawałków DJ’a Shadowa czy Nightmares On Wax.
Ten wieczór zakończyli panowie z działającego od ponad 15 lat projektu X-102, czyli absolutne legendy Detroit techno – niejaki Jeff Mills i Robert Hood. Ich kosmiczna muzyka, oprawiona wizualizacjami na których pojawiały się odległe galaktyki i planety zabierała nas w podróż po pierwszych, surowych brzmieniach techno, tworzonych na takich legendarnych urządzeniach jak np. TR 303 i TR-909. Cały show, w niezwykle mrocznej i tajemniczej otoczce z prawdziwymi legendami na scenie robił wrażenie nawet na przeciwnikach technicznych brzmień rodem z Detroit. Na koniec swoje połamane, pocięte i szalone dźwięki odpalił Clark, który już w ten weekend pojawi się też w Polsce (festiwal w Cieszynie). Pomimo, że bity były tu bardzo odbiegające od typowego 4/4, a pora była już późna (wczesna?) mnóstwo ludzi zaczęło przybywać do olbrzymiej sali.
Opuszczaliśmy Hiszpanię niezwykle szczęśliwą i uzewnętrzniającą swoją radość, co związane było ze zwycięstwem w meczu piłki nożnej, ale też przede wszystkim ze świętem San Juan. Ten dzień otwiera w Hiszpanii sezon letni, a mieszkańcy Barcelony w tym dniu strzelają petardami, śpiewają i bawią się do rana. Jeszcze o trzeciej w nocy można było spotkać całe rodziny, w tym dzieci i starców odpalających petardy na zaryskę. Cudowna pogoda, życzliwość mieszkańców, plaża, wspaniałe place, skwery i parki, fantastyczne rozwiązania architektoniczne, czy wszechobecna muzyka – to początek listy atutów Barcelony.
Ogólnokrajowe, pozytywne nastawienie do świata, niezwykła otwartość i wyjątkowa tolerancja, do tego olbrzymie bogactwo muzyczne sprawiły, że wszyscy zdecydowaliśmy się wrócić kiedyś do jednego z najpiękniejszych miast na świecie.
Tekst: Marcin Piątyszek (DJ Magazine Polska/FTB.pl), Zdjęcia: Mateusz Gzik