Solarstone: wywiad-rzeka specjalnie dla FTB. Wyniki konkursu!
To wyjątkowy wywiad. Wcale nie ze względu na ilość tekstu i wyczerpujące odpowiedzi, które w karierze niektórych didżejów zdarzają się rzadziej niż booking na $100 000. To z uwagi na osobę. Richard Mowatt nieprzerwanie od piętnastu lat współtworzy scenę trancową, i to na różnych polach aktywności. Prowadzi własną wytwórnię i pomaga w organizacji inicjatywy solarSwarm, labelu zarządzanego przez społeczność internetową. Dzięki temu posiada bogate i trzeźwe spojrzenie na obecną sytuację w muzyce i – co najważniejsze – chętnie i szczerze o niej opowiada. Jest przy tym chyba jeszcze bardziej wdzięcznym rozmówcą niż Tony McGuinness. W ubiegłym miesiącu ukazał się jego drugi album, jednak Solarstone znalazł czas, by oprócz „Touchstone” powiedzieć także kilka słów o narzekaniach J00F-a na obecną kondycję trance’u, RapidShare TOP 100 i potrawce z renifera.
“Touchstone” to twój drugi album autorski, drugi na przełomie ostatnich trzech lat. Nie zdecydowałeś się na wydanie long playa, gdy Solarstone było jeszcze bliżej do Solar Stone, a więc duetu czy nawet tria w początkowych latach istnienia projektu. Czy zatem po prostu łatwiej jest wydać album pracując solo? Myślałeś już o tym, gdy pracowałeś razem z Andym Burym?
Miałem zamiar nagrać płytę dopiero wtedy, gdy naprawdę poczuję, że przyszedł na to odpowiedni moment. Do chwili wydania „Rain Stars Eternal” byłem całkiem zadowolony z nagrywania singli w różnych stylach, choć w rzeczywistości podpisałem kontrakt obejmujący publikację albumu w Hooj Choons na krótko przed upadkiem labelu. To właśnie wtedy w branży muzycznej pojawił się problem ze sprzedażą płyt. Teraz jednak jestem w miejscu, w którym czuję zupełną dowolność w realizacji moich ambicji artystycznych. Nigdy wcześniej mój umysł nie był tak nasycony pomysłami. Nie jestem przy tym zmuszony do podążania w jednym konkretnym kierunku, co – jak sądzę – stanowi dobry punkt wyjścia do nagrania albumu.
Niektórzy wciąż jednak twierdzą, że muzyka klubowa żyje przede wszystkim dzięki EP, nie albumom. Pomimo tego to właśnie long play jest dla wielu artystów swego rodzaju celem ostatecznym, spełnieniem muzycznych aspiracji.
Myślę, że jeśli decydujesz się nagrać album, to musisz poprzeć ten zamiar jakąś przemyślaną koncepcją. W innym przypadku przedstawisz niewłaściwie podejście, zestawiając ze sobą kilkanaście niezwiązanych kawałków następnie nazwanych „albumem”. Na pewno nie rozpatrywałbym muzyki dancowej w odrębnych kategoriach, gdy chodzi o znalezienie najlepszego formatu. To po prostu muzyka – bez względu na gatunek. Muzyka elektroniczna może być wyrażona zarówno poprzez pojedynczy numer, jak i pełen album. Najważniejsza jest tu intencja autora. EP-ki są niezłe w snuciu krótkich historii lub – dla wytwórni – w przekazywaniu wiadomości o danym muzyku. W moim labelu Molecule właśnie szykowana jest premiera wspaniałej EP Nicka Stoynoffa. Trzy kawałki oparte na zbliżonym brzmieniu rozciągają się na trzy gatunki muzyczne i to jest moim zdaniem odpowiednie wykorzystanie tego formatu. Nic nie przygnębia mnie bardziej jako didżeja, niż słuchanie czterech niemalże identycznych numerów trancowych na jednej EP-ce konkretnego autora. Skoro jeden z tych utworów nie był wystarczająco wyjątkowy, by ktoś postanowił go opublikować, po co męczyć świat czterema co najwyżej przeciętnymi kawałkami? I bez tego kiepskiej muzyki mamy pod dostatkiem.
Tytuł twojego nowego albumu ma co najmniej dwa znaczenia. Które jest najbliższe twojej idei?
Tematem albumu są inspiracje. W moim przypadku pojawiają się one w różnej postaci, natężeniu. Mogą być to artyści, na których punkcie oszalałem już dawno, ale wciąż uwielbiam, jak i zwykłe fragmenty muzycznych kompozycji, które wywarły na mnie trwałe wrażenie w ważnych momentach mojego życia. „Touchstone” to kulminacja tych inspiracji. Jeden z utworów na tym albumie, „Intravenous”, powstał pod wpływem muzyki Floydów, mojego ulubionego zespołu. Inny – „The Best Way to Make Your Dreams Come True Is to Wake Up” jest inspirowany twórczością Pet Shop Boys. Tytuł “Touchstone” wydawał się idealny, ponieważ w świetle jednej z definicji oznacza „uznanie, lub odniesienie do, pewnego odkrywczego źródła inspiracji”. Kolejne znaczenie to: „określony standard, do którego inni aspirują”. Zawsze próbowałem nowych rozwiązań w mojej twórczości, lubię poznawać nowe ścieżki, by przekonać się, dokąd prowadzą. Natomiast na pewno nie będę usiłował powielać pomysłów pozostałych muzyków czy obecnie panujących tendencji. Myślę, że to prowadzi donikąd. Odnosząc się do drugiej definicji, poprzez pamięć o moich korzeniach i wpływach zawsze staram się nagrać muzykę, która będzie stanowić refleksyjne podejście do źródeł inspiracji. Krótko mówiąc, słuchacz powinien spodziewać się określonego wyzwania.
W przedmowie do “Touchstone” Tim Stark pisze, że zanim cię poznał, myślał o tobie jako quasi-hipisie, jednak bez długich włosów. Pomijając oczywiście humorystyczny aspekt, to określenie niesie też trafną obserwację na temat obecnej sceny muzyki trance. Czy myślisz o sobie w kategorii artysty kontestującego establishment (jak też Tim wyjaśnia później), kogoś, kto nie godzi się na białą koszulę i kompromisowy wizerunek?
Jasne, ale nie w sensie: “O, spójrz na mnie, jestem buntownikiem”! Jestem raczej tradycjonalistą w wielu względach, jednak muzycznie zupełnie obojętne mi są poczynania innych, podobnie jak panująca moda. Jaki jest sens w ograniczaniu się do tego, co jest „in” lub „cool”? Musisz wytyczyć własną drogę i trzymać się jej bez względu na ataki pozostałych. Chyba że chcesz być owcą, a nie wilkiem? Inicjatywa solarSwarm może być wyrazem tego podejścia. Pewnie nie uczyni z nikogo milionera, ale jest próbą czegoś nowego, innego. Scena trance jest tak cholernie sterylna, wolna od ryzyka i pozbawiona skaz. Ludzie muszą czasem podjąć wyzwanie i wejść w nieznane.
Co zatem sądzisz o obecnych trendach w trancie jako artysta, który wywodzi się ze spontanicznej muzyki klubowej lat 90.? John ‘00’ Fleming jest wyjątkowo pesymistyczny, jeśli chodzi o ocenę kierunku, w którym to wszystko zmierza.
John ma wyraziste zdanie na mnóstwo tematów – gdyby więcej osób w branży było tak szczerych i bezpośrednich jak on, sytuacja byłaby zdecydowanie bardziej zdrowa. Jak wielu muzyków reprezentujących scenę trance kiedykolwiek tak naprawdę wyraża swoje zdanie? Spora część ma obsesję na punkcie własnego wizerunku i unika urażenia kogokolwiek na którymś z forów. Morrissey podsumował to świetnie w jednym z kawałków: “gwiazdy pop z ustami zamkniętymi na kłódkę, głupsze niż świńskie gówno, niemające nic do przekazania… zmartwione, że mogą przekreślić swą wyśnioną karierę”. Boją się powiedzieć coś kontrowersyjnego w obawie przed atakiem ze strony społeczności internetowej! To żałosne. Uwielbiam wywody J00F-a, on ma chyba więcej testosteronu niż pozostali! A co z niszczeniem tych didżejów, którzy przypadkiem staną się popularni? Myślałem, że tylko Brytyjczycy nienawidzą, gdy ktoś inny odniesie sukces. Wydaje się, że to choroba, która rozprzestrzeniła się na całym świecie. Jeśli nie lubisz kawałków danego artysty, nie kupuj ich, ale po co tracisz siły na oczernianie go w Internecie? Moja babcia mawiała, że jeżeli nie można powiedzieć czegoś miłego, lepiej nie mówić nic.
Zawsze podobała mi się tylko niewielka część tego, co w odpowiedniej chwili działo się na scenie trance – zupełnie jak większości ludzi, jeśli tylko mówią szczerze. Wśród elementów, które lubię, wymieniłbym melodię, ciepło i emocje. Gdy nie występują w konkretnym utworze, to najwyraźniej nie jest dla mnie. Lubię czerpać inspiracje z wielu innych gatunków i przenosić je do mojej twórczości. Zgadzam się z Johnem, że scena trancowa zbyt często jest skierowana do wewnątrz. Jeśli jeden producent nagra kawałek z danym brzmieniem, wówczas wszyscy powielają ten pomysł, chcąc skorzystać z sukcesu tego rozwiązania… To nie jest odpowiednie nastawienie. Nie patrzę też przychylnie na muzykę trance przesyconą efektami i brzmiącą nader futurystycznie. Brak w niej przestrzeni i ciepła. Wielu artystów jest zbyt wrażliwych na mastering, kompresję i limitery. To prawie jak rywalizacja, kto może wycisnąć więcej z danego fragmentu. Kawałki, które nie zostały poddane przesadnym rygorom, brzmią zdecydowanie lepiej na dobrym nagłośnieniu. Jednak ogólnie biorąc, myślę, że sytuacja na scenie jest całkiem zdrowa – mamy niezliczoną liczbę młodych producentów, którzy nagrywają oryginalną i innowacyjną muzykę.
Zdaje się, że nadajesz na tych samych falach, co następny bohater złotej ery epic trance’u – Orkidea. Wymieniliście grzeczności, przygotowując wspólnie utwory na własne albumy autorskie.
Wzajemnie rozumiemy nasze osobiste spojrzenie na muzykę. Jest chyba jednym producentem, któremu zaufałbym do tego stopnia, by przekazać kontrolę nad nagraniem. Jego dusza jest trwale zakorzeniona w tej pokojowej, zjednoczeniowej naturze trance’u lat 90., umiejętności realizatorskie – niesamowite, a jako didżej wie dokładnie, jak poruszyć każdą publikę. To ocean spokoju i prawdopodobnie najbardziej wyluzowany gość w całym świecie muzyki tanecznej. Raz w roku aranżuję krótką trasę po Finlandii i wtedy zawsze spędzamy kilka dni w studiu nagraniowym. Chociaż każdej jesieni z niecierpliwością czekam na tę wyprawę, to gdy zaprosił mnie na potrawkę z renifera, nie czułem się już tak komfortowo.
W „Zeitgeist” udało wam się chyba uchwycić ducha czasów, z których obaj się wywodzicie. Zresztą tytuł jest tu nie bez przyczyny.
To przez warstwy arpeggio i brak tej cyfrowej surowości. Główna melodia jest bardzo prosta, ale potem partie wokalne przenoszą utwór w zupełnie inny rejon.
Nostalgiczny jest też utwór tytułowy, w którym czuć powiew „Solarcoaster”, jak i kilku innych projektów składających się na podwaliny balearic.
W tym kawałku pojawia się “klasyczne brzmienie Solarstone”, które zostawiam właśnie na te chwile – gdy piszę melodię taką jak ta. „Touchstone” powstało w kilku krótkich etapach. Najpierw parę dni poświęciłem na napisanie tematu przewodniego i zaaranżowanie chóru, następnie kilka dni na partie gitarowe. Chciałem jednocześnie odtworzyć charakterystyczny klimat moich nagrań, który fani lubią najbardziej, bez kopiowania samego siebie. Kocham ten utwór. Wydawałoby się, że zbudowana w nim progresja jest stanowczo zbyt długa jak na klubowy numer, ale wbrew temu sprawdza się naprawdę dobrze.
Na „Touchstone” byłeś jednak zajęty także pisaniem tekstów i – podobnie jak na poprzednim krążku – śpiewaniem niektórych partii. Czujesz się jak uniwersalny żołnierz?
Haha, nieźle to ująłeś! Podejrzewam, że tak. Lubię, gdy coś jest wykonane tak jak bym sobie tego życzył, więc pewnie gdy sam się tego podejmę, nie mogę narzekać na efekt! Chętnie współpracuję z innymi artystami, kiedy tylko mogę wykorzystać ich umiejętności, jednak czasem jedynym sposobem na wyrażenie samego siebie jest praca indywidualna.
I właśnie sam śpiewasz w “The Best Way to Make Your Dreams Come True Is to Wake Up”, utworze, który niesie prostą, lecz równocześnie często zapominaną prawdę życiową.
W tytule zacytowałem francuskiego filozofa Paul Valéry’ego. To piosenka o motywacji – każdy powinien się zmobilizować i zacząć działać, choćby nawet – jak w tym przypadku – do bitu Italo-disco! Jak ktoś kiedyś powiedział: „Dostaniesz dokładnie tyle, ile sam możesz dać”. Bardzo lubię to powiedzenie, tak jak: „Od czegoś trzeba zacząć”. Młodzi ludzie czują dziś niewyobrażalną presję związaną z dopasowaniem się do pewnego okropnego kapitalistycznego stereotypu. Dlatego też radziłbym każdemu z nich, póki nie ma jeszcze obowiązków, aby ruszył się i poznał świat, gdy jest jeszcze w przyzwoitej kondycji, a podróż – niedroga.
Jeśli chodzi o partie śpiewane, znów nacisk położony został na męskie wokale, co moim zdaniem jest domeną Solarstone i pobocznych projektów, w szczególności Young Parisians. Co spowodowało, że w twojej muzyce jest ich więcej niż głosów kobiecych, tak przecież dominujących w trancie?
Tak naprawdę nigdy nie podjąłem jakiejś definitywnej decyzji w tym zakresie. Po prostu tak wyszło na tej płycie. Aż do 2004 roku i „U Write the Rules”, praktycznie każdy wokalny numer bazował na wokalu żeńskim. Jednym z moich ulubionych głosów na „Touchstone” jest Julie Scott w „Night Signals”. To tak oszałamiający popis – mroczny i pełen seksu. Julie ma jednak dość niski głos. Obecnie zdecydowanie bardziej podoba mi się właśnie taka barwa i może to powód, dla którego w moich utworach jest teraz tak dużo męskich wokali. Nie mogę jednak znieść większość partii wokalnych w muzyce trancowej, które nie zawierają żadnego przesłania. Po co śpiewać cokolwiek, jeśli nie masz co do tego przekonania?
Znalazłeś kompromis między nagraniami instrumentalnymi a bardziej przystępnymi pozycjami wokalnymi. Czy myślisz, że zwłaszcza po ubiegłorocznym komercyjnym niepowodzeniu albumu „Pylon Pigs” Union Jack, który artystycznie stał przecież na wysokim poziomie, to niemożliwe, by wydać z powodzeniem instrumentalną płytę trancową?
Osobiście polubiłem album Union Jack, ale zastanówmy się, co dziś można rozumieć przez „komercyjną klapę”? Twoja płyta może sprzedać się tylko w dwóch tysiącach egzemplarzy, ale później odkryjesz, że 100 000 osób pobrało ją nielegalnie z RapidShare. Staram się po prostu zrobić najlepiej to, co potrafię, w aktualnych warunkach, pamiętając o estetycznych wartościach. Potem pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że ludzie zachowają się honorowo i kupią album, jeśli przypadnie im do gustu. Odnośnie instrumentalnych albumów trancowych – czy naprawdę chciałbyś usłyszeć płytę złożoną wyłącznie z takich nagrań? Dla mnie wydaje się to wyjątkowo nudne. Kompilacja złożona z wielu kawałków instrumentalnych różnych autorów, jakiś DJ-mix – zgoda. Ale dziesięć tych numerów non stop od jednego artysty? Sądzę, że to bezcelowe. Jeśli album nie ma wystarczającego zróżnicowania stylów, to najpewniej trafi do bardzo wąskiego kręgu odbiorców.
Kolejne nagrania „Touchstone” zazębiają się, wskazując na przemyślaną strukturę albumu. To jednak zanikająca cecha trancowych long playów, nie sądzisz?
Muzyka elektroniczna jest stworzona dla takich płynnych przejść i już od pierwszego dnia pracy nad „Touchstone” myślałem o ułożeniu płyty właśnie w ten sposób. Intro i outro każdego nagrania zaaranżowałem z zachowaniem dokładnie tej formy. Zawsze głęboko wierzyłem w siłę miksu, sztukę przejść, które tak kochałem, pracując nad „Electronic Architecture”. Chciałem przenieść to – choćby w niewielkim stopniu – na moją drugą płytę. Możesz cofnąć się o czterdzieści lat i znaleźć zespoły, które już wtedy próbowały podobnych zabiegów, choć to wymagało wówczas tytanicznej pracy w studiu. Nawet „Abbey Road” Beatlesów zawiera niektóre nagrania sprzężone ze sobą!
Czy po „Electric Love” zaplanowałeś już następny singiel z albumu?
Następnym singlem będzie utwór tytułowy – to zarazem bardzo wakacyjny kawałek. W drodze są już remiksy, za które odpowiedzialni są między innymi Aly & Fila, The Forerunners, Orkidea, Cassino & Laben i kilku innych wykonawców. Wszystko ukaże się w dwóch częściach.
KONKURS!
Do wygrania trzy egzemplarze „Touchstone”. Wystarczy wskazać ulubiony utwór Solarstone’a i napisać o nim kilka słów w komentarzach do artykułu.
_____________
29.07. Rozwiązanie konkursu:
Nową płytą Solarstone’a nagrodzeni zostali: labielecki, Luc Deep i keyou. Kontakt poprzez PM.