Sensation Amsterdam – relacja FTB.pl
Wycieczka do Amsterdamu to zawsze jest wielkie przeżycie. Tym razem wybrałem się tam z wesołą ekipą producenta polskiej edycji Sensation MSM Events, a także z Dominikiem – laureatem konkursu FTB znanym jako Mr. Blank. Byliśmy świadkami absolutnej premiery Wicked Wonderland, w piątek 3 lipca. Dominik zresztą również dorzucił swoje trzy grosze do poniższej relacji (fragmenty wytłuszczone i pisane kursywą), był to jego pierwszy raz w „mieście szatana” i z tego co zaobserwowałem, był pod dużym wrażeniem. Trudno nie zachwycać się ślicznym miastem, i nie dziwić wszechobecnymi holenderskimi rowerami – choćby dwupiętrowy parking na rowery to widok, który rozkłada na łopatki.
AMSTERDAM
A to dopiero początek – gdy już człowiek wejdzie w samo serce Amsterdamu, atakują dwie rzeczy: trawa i porno. Z wszystkich stron! Doprawdy chciałbym widzieć miny uczestników wycieczki polskich katolików, kilka zawałów gwarantowane. Rodziców z dziećmi również tam nie uświadczycie – przez cały dzień widziałem może dwójkę kilkuletnich pociech z mamą i tatą, którzy zapewne zabłądzili… Wątpię, by świadomie chcieli swoim milusińskim pokazywać to, co się tam dzieje. Sławnych Coffee Shopów są tam dziesiątki, w każdym z nich kręci się jointy już od samego rana – zapach marihuany dosłownie kłuje w nos. Gdy chwilę później trafia się (zupełnie przez przypadek, oczywiście) do Red Light District (który dodajmy nie jest oznaczony ani oddzielony), i widzi się 50-letnie murzynki albo wyglądające na 13 lat malutkie Japonki kiwające na Ciebie palcami zza szyby, pyta się człowiek sam siebie „Co to za miejsce?!”. Dorzućmy do tego jeszcze fakt, że 80% sklepów proponuje asortyment do palenia, pozostałe 20 % to sex shopy albo porno supermarkety, do tego smart shopy z grzybkami halucynogennymi i innymi, ziołowymi wynalazkami – tu dominują preparaty na „dobry sex”. Sex & drugs to powinno być dosłowne tłumaczenie słowa „Amsterdam”… Jest jeszcze jedno, co odróżnia to miasto od polskich – wprost kosmiczny miks kultur i narodowości! Nie wiem z czego to wynika, ale przyjemnie jest być w miejscu, gdzie w ciągu kilku sekund mija Cię Chińczyk, Hindus, Murzyn i tak dalej. Dominik był w szoku – luźna atmosfera tego miejsca i kolorowy tłum uśmiechniętych ludzi dosłownie uwodzi. „Normalnie rzucam pracę i się tu przenoszę!” – usłyszałem. Dodam, że koledze wcale nie chodziło o trawę i porno… Oto jak zapamiętał pierwsze spotkanie z tym specyficznym miastem:
„Każdy kto pierwszy raz udaje się do tego cudownego miasta, przeżyje nie jeden szok. W Amsterdamie na każdym niemal kroku napotkamy duże różnice w sposobie życia ludzi, w porównaniu na przykład do naszego kraju. Po wjeździe do miasta poza nowoczesnymi budynkami następne co rzuca się w oczy, to mała ilość samochodów. Na odpowiedź dlaczego tak jest nie trzeba długo czekać, otóż dwie ulice dalej przejeżdżamy koło parkingu, na którym którego stoi nie przesądzając około 1000 rowerów jeden oparty o drugi. Zresztą jak się okazuje rowery są tu na każdym kroku zastępując samochody i to na nie często trzeba uważać chodząc po ulicach. Nigdy nie zapomnę widoku jadących rowerem na Sensation dziewczyny i chłopaka ubranych na biało. Po porannym wyjściu z hotelu znajdującym się w centrum miasta przeżywamy kolejny szok. Parę metrów od naszego miejsca wypoczynku natrafiamy na pierwszy Coffee Shop. (Łatwo go poznać już z daleka po charakterystycznym zapachu marihuany). Siedzi w nim duże grono młodzieży palących skręty lub jedzących ciastka z Haszem, a najlepsze jest iż jest godzina 10 rano w piątek. Po przejściu kilku metrów dalej widzimy wąską uliczkę prowadząca w głąb budynku. Okazuje się iż mieści się w niej duża ilość sklepów takich jak coffe shop, pamiątki itd. Kiedy idziemy kilka metrów dalej w wspomnianej uliczce widzimy następną jest ona podobnych rozmiarów i z podobnym asortymentem. Jak się okazuje w Holandii mamy niezliczoną ilość takich uliczek które po prostu tętnią swoim życiem i swoim klimatem sprawiają że przyjemność daje nam samo zwiedzanie ich i odkrywanie co w nich się znajduje. Ale uwaga są one tak do siebie podobne iż pójście 2 uliczki nie w tą stronę może sprawić, że bez mapy i dokładnej nazwy ulicy na jakiej mieszkamy możemy mieć duże problemy z powrotem do domu. Jak się okazuje dobrym wyjściem z tej sytuacji jest zabranie ze sobą nawigacji samochodowej i po skończonym zwiedzaniu wpisać adresu hotelu 🙂 Jedną z ważnych cech tego miasta jaka rzuci się nam w oczy jest na pewno wielokulturowość. Po jakimś czasie nie będzie nas dziwić kiedy zobaczymy idące w jednej grupie Azjatki, Hinduski i Holenderki, bo tego typu grupy pojawiają się tu na każdym kroku. Po dotarciu do centrum trafiliśmy na wielki plakat Sensation położony na wielkości całego budynku. Zresztą reklamy wszelakich imprez klubowych znajdują się tu na każdym kroku – nie tylko na budynkach ale i w sporej ilości sklepów. Co ciekawe – na plakatach znajdziecie tylko nazwę imprezy np. Mysteryland, datę i właściwie nic poza tym.”
IMPREZA
Jeśli chodzi o muzyczny klimat miasta, jest szansa trafić na klubowe beaty, ale generalnie królują brzmienia chill outowe, rockowe albo reggae. Już późnym popołudniem można było natrafić na pojedynczych, ubranych na biało posiadaczy biletów na Sensation. Napięcie rosło, w miarę zbliżania się godziny 20., czekaliśmy już coraz mocniej na transport w kierunku Amsterdam Arena… Okazało się, że odległość od centrum miasta do stadionu jest całkiem spora, autobusem jechaliśmy prawie pół godziny. Widok obiektu robi wielkie wrażenie, choć białych klubowiczów nie było w jego pobliżu tak wielu, jak byśmy się spodziewali. To wynikało prawdopodobnie ze spokoju Holendrów, którzy nie przyjeżdżają na imprezę w tym samym momencie, tylko gromadzą się pod halą systematycznie. A nawet, jeśli w danym momencie przed wejściem był tłum, to nie dało się tego odczuć, bo nikt nie napierał na bramy – wszyscy stali grzecznie w długich kolejkach, para za parą, pełna kultura. Ci, którzy myśleli, że w Amsterdamie można na Sensation bawić się ostentacyjnie z jonitem w ręku, musieli być rozczarowani. Co prawda nie było – jak głosi regulamin – restrykcyjnych policjantów pilnujących, by nikt nie wniósł „żadnych, nawet miękkich narkotyków”, ale na bramce sprawdzano skrupulatnie – trzeba było opróżnić kieszenie i pokazać co ma się w paczce papierosów.
Nareszcie w środku! Pierwsze wrażenia: strefa Deluxe, do której mieliśmy z Dominikiem dostęp, była przeogromna! Trudno było wszystko ogarnąć – w jej obrębie znalazło się miejsce na dwa osobne parkiety i wiele innych pomieszczeń z piciem i jedzeniem (nic nie było za darmo). Gdy już wyszliśmy na koronę stadionu, okazało się, że teren imprezy został zagospodarowany jak w dużym klubie – od strony strefy Deluxe ustawiono kilka potężnych podestów, które tak ograniczyły przestrzeń na parkiecie, że wydawał się on stosunkowo nieduży (!). To wszystko przez filmy z Sensation – gdy je się ogląda, ma się wrażenie, że parkiet nie ma końca, a tymczasem odległość z trybun do sceny była… dwa razy większa niż w Hali Stulecia? Może nawet nie? A może mi się tylko tak wydawało?
Jak to widział Dominik? „Po przebyciu kilku stref VIP i napotkaniu po drodze ogromnej ilości hostess poubieranych w przeróżne kolorowe stroje nawiązujące do tematu Wicked Wonderland i rozdające czy to jakieś przysmaki, czy szampana, w końcu wkraczamy do samego centrum areny. Ujrzenie po raz pierwszy ogromnego stadionu Ajaxu, przybranego w elementy nowego tematu Sensation, po prostu miażdży. Podłoże boiska w roli parkietu imprezowego daje ogromne pole nie tylko nam klubowiczom do zabawy, ale i organizatorom do umieszczenia na nim dużej ilość elementów dekoracyjnych. Strefy Deluxe umieszczone były praktycznie z każdej strony Areny, ucierpiała na tym wielkość parkietu do zabawy, ale za to jeżeli ktoś już posiadał bilet deluxe, miał możliwość obserwacji całego show z bardzo atrakcyjnych miejsc. Dodatkowym atutem stref VIP były piękne hostessy, które podchodziły do uczestników zabawy, zagadując na różne tematy”.
Sama scena była ogromna, gdy około 22 zameldowaliśmy się na trybunach, wewnątrz było jeszcze bardzo jasno (dach nad stadionem jest prześwitujący). Z tego powodu początkowe intro nie robiło jeszcze takiego wrażenia, czekaliśmy aż się ściemni, by w pełni docenić atrakcje wizualne. Wiedzieliśmy już wszakże czego możemy się spodziewać, jaką historię będą nam opowiadać i jakie fajerwerki będą nam ją uatrakcyjniać. Wiedzieliśmy, że trudno będzie przebić zeszłoroczne fontanny, ale ID&T spisało się na medal i znów wpadło na bardzo ciekawą koncepcję – Wonderland to oczywiście Kraina Czarów, główną bohaterką opowieści była więc symboliczna Alicja, która otwierając drzwi zmieniała światy, leciała w przestrzeni, a nawet zjadała tajemnicze grzybki… Oczywiście ubrana w seksowną bieliznę, co znów przywołało amsterdamską atmosferę „Sex & Drugs”, słowo „wicked” też było tu najbardziej na miejscu, podczas jednego z intr słyszeliśmy „Wrong is Right”, tłumaczenie i wyjaśnienie zostawiamy już Wam… Rzućcie okiem na foty i chyba nic więcej nie trzeba dodawać – scenografia była magiczna.
Scena wyglądała jak wielki baldachim, któremu w pewnym momencie wyrosły olbrzymie skrzydła – wtedy już mieliśmy do czynienie z potężnym motylem, który we wrocławskiej Hali Stulecia nas dosłownie zmiażdży. To samo można powiedzieć o pozostałych atrakcjach – w wielkiej przestrzeni Amsterdam Arena wypadły smakowicie, ale w mniejszej przestrzeni na pewno zrobią kilka razy większe wrażenie. Świetnie wypadły ogromne dziurki od klucza, wewnątrz których wyświetlano wizualizacje, (a dookoła których jak i bardzo długie, podłużne telebimy, które we Wrocławiu będą się ciągnęły chyba od podłogi do sufitu!). Dodajmy, że zostały one rozłożone bardzo umiejętnie – efekt był fantastyczny, co widać na zdjęciach. Na dodatkowych podwieszonych elementach ustawiono po kilka urządzeń do pirotechniki, a cztery silne, kolorowe lasery współpracowały z resztą po prostu pięknie.
Kilka słów od Dominika: „Tegoroczna oprawa nawiązująca do tematu WW powinna spełnić oczekiwania większości klubowiczów. Podwieszone elementy dekoracyjne niby nie robiły takiego wrażenia, jak np. te zeszłoroczne w postaci meduz, ale ten umieszczony na środku hali (czyli djka), już na pewno tak. Początkowo djka była zasłonięta firanami, które odsłoniły się podczas pierwszego intra. Po jakimś czasie wyrosły z niej skrzydła, co sprawiło, iż przemieniła się ona w postać przypominającą motyla. Na skrzydłach tych pojawiały się przeróżne wizualizacje, co pozytywnie zaskoczyło niejedną osobę. Pozostałymi elementami podwieszonymi w tym roku było kilka ogromnych kluczy zwisających w dół, na których umieszczone były różnego rodzaju oświetlenie i które zmieniały praktycznie co chwile swój kolor. Wokół kluczy podwieszonych zostało 6 podłużnych kurtyn, a na nich wyświetlane były animacje podczas trwania całego show. Z lewej i prawej strony djki podwieszone były wejścia na wzór dziurki od klucza, a od nich poprowadzone zostały podłużne linie wyposażone w oświetlenie. Najmocniejszym punktem tegorocznego motywu były jak dla mnie intra, które nawiązywały do książki „Alicja w krainie czarów”. Już to początkowe intro dało nam do zrozumienia, że podczas tego show będziemy podróżowali poprzez różne miejsca w grzesznej krainie cudów. Nowością w tej edycji były przerywane na parę minut sety djów w celu pojawienia się kolejnych znakomitych pokazów, podczas których mogliśmy obejrzeć prawdziwe świetlne show, a także przebrane w najbardziej wymyślne stroje tancerki. Uważam to za duży plus, który urozmaicał całą tą otoczkę Sensation”.
Imprezę rozpoczął wieloletni rezydent Sensation Erick E, znany z poprzedniej polskiej edycji. Pierwsze minuty upłynęły pod znakiem funkowych, melodyjnych klimatów, ale z biegiem czasu robiło się coraz mocniej, a nawet mroczniej (momentami). Wygłodniała pierwszych beatów publiczność ostro szalała, a Erick podkręcał atmosferą dużą liczbą znanych motywów, często w formie a’capelli. Była nowa wersja „Lady” Modjo, wokale z „E-Samby” Juniora Jacka, „Day N’ Nite” Kida Cudi, „Revolution” Superchumbo, „Where’s Your Head At” Basement Jaxx, a także „Tom’s Diner” Suzanne Vegi. Mnie najbardziej ucieszył fantastyczny „Spanish Fly” 2000 And One, a zaskoczył remix Sandera van Doorna do kawałka duetu Erick E & Olav Basoski (powrócił potem w secie Sandera). Na koniec usłyszeliśmy najnowszy Housequake – to projekt Ericka z DJ Roogiem.
Podczas setu Fedde Le Granda słyszałem narzekania, że gra na jedno kopyto i trudno odróżnić jeden kawałek od drugiego. Moim zdaniem nie było tak źle, Fedde również starał się urozmaicić swój występ wieloma a’capellami, niektóre były zaskakujące – jak choćby te z ostatniej płyty Black Eyed Peas. Le Grand podkręcał atmosferę także z pomocą fragmentów takich klasyków, jak: „Praise You” Fatboy Slima, „Breathe” The Prodigy, „Get Down” Clamarana czy „We Are Your Friends” Justice & Simian. Zabrzmiał też Daft Punk „All Around The World” i „Calabria”. Większość seta stanowiły produkcje znane z wydawnictw jego wytwórni Flamingo – zarówno Fedde solo, jak i z Funkermanem. Nie da się ukryć, że holenderski DJ ma w swoim kraju wielu wielbicieli, bo fani (zwłaszcza fanki) dawali o tym znać przez całego seta. Fedde również dawał z siebie wiele, nie należy do didżejów odtwarzających tylko nagrania. Przy okazji warto wspomnieć o bardzo aktywnym tej nocy MC, który jednak okazał się profesjonalistom i dawkował swoje popisy, myślę, że dzięki temu nikt nie zdążył się do niego zrazić. „Dawał czadu!” – to opinia jednego ze znajomych i rzeczywiście, sprawdził się w 100 procentach.
O godzinie 01:30 rozpoczął się Megamix, który okazał się czymś zupełnie innym niż w poprzednich latach. Jak wspomina Dominik: „Ciekawie wypadła też zmiana najbardziej kojarzonego elementu Sensation, czyli Megamixu. Został on zastąpiony 20-minutowym intrem, które zostało rewelacyjnie wyreżyserowane i które pozwoliło nam wczuć się w tę magię WW. Nie posiadało ono może tyle wspaniałej muzyki klubowej, co dotychczasowa forma Megamixu, ale za to ukazał nam muzykę z różnych gatunków i epok czasowych, co potrafiło rozbawić myślę, że każdego”. Tak właśnie było – fragmenty utworów Black Eyed Peas, Daft Punk, Madonny czy Cystal Waters były bardzo krótkie, Alicja w tym czasie otwierała kolejne drzwi do kolejnych muzycznych krain. Właściwie był to fragment imprezy do patrzenia i podziwiania, niekoniecznie przeznaczona do zabawy na parkiecie. Potężny motyl i inne elementy dekoracji tańczyły za nas… Dodatkowo słuchaliśmy dwóch panów trzaskających rytmicznie w wielkie bębny, doskonale współgrały ze sobą monstrualne dziurki od klucza uzbrojone w świetlne promienie, z laserami i pirotechniką. Co tu dużo mówić – takie pokazy trzeba oglądać na żywo, film czy opowieść są tu bezradne. Jeśli nie było się w środku, nie poczuło ciepła ogni i nie monitorowało na bieżąco kolejnych odpalanych atrakcji… Trzeba to zobaczyć u nas, w końcu po amsterdamskich premierach, kolejne Sensation odbędzie się we Wrocławiu.
Na wszelki wypadek, gdyby nowa forma Megamixu komuś nie przypadła do gustu, pojawił się Sebastian Ingrosso. Jego set był swoistą kontynuacją Megamixu, był drugim (albo pierwszym) Megamixem tej nocy. Prawie sto procent jego seta to była wybuchowa mieszanka doskonale znanych tematów, łącznie z „Billie Jean” Michaela Jacksona w środku. Nie muszę dodawać co się wtedy działo na parkiecie – jeśli chodzi o udział publiki, nie było głośniejszego momentu, wszyscy śpiewali! Piękna chwila, z tańczącym cieniem Jacksona na wizualach… Przy okazji – aż dwóch didżejów miało koszulki w temacie – Fedde z podobizną MJ, a Ingrosso z napisem „MJ is alive”. Oto szczegółowa tracklista seta Ingrosso:
01. Axwell, Angello, Ingrosso & Laidback Luke feat. Deborah Cox – Leave The World Behind (Dimitry Vegas & Like Mike Remix) w/ Leave The World Behind (Daddy´s Groove Remix) w/ Leave The World Behind (Original Mix)
02. ID
03. Hugyy & Dean Newton – 747 /w Funkagenda – What The Fuck (Acapella)
04. Calvin Harris & Soulsearcher – Can’t Get Alone (Dirty South Bootleg)
05. Inner City – Good Life (Kim Fai Remix)
06. Michael Jackson – Billie Jean
07. Steve Angello & Laidback Luke – Be vs Satisfaction (Swedish House Mafia Bootleg)
08. Wippenberg – Chakalaka
09. Robin S vs Steve Angello & Laidback Luke – Show Me Love vs Be (Hardwell Remix)
10. Noferini – Children (Amnesia Remix) w/ Technotronic – Pump Up The Jam (Acapella)
11. Chemical Brothers – Hey Girl, Hey Boy w/ Plasmic Honey – Dance Slut w/ Carl Craig – In Green Trees (Axwell Mash)
12. Syke N Sugarstarr – Toda A Minha Vida (Daddy’s Groove Dub Mix)
13. Axwell, Steve Angello, Laidback Luke & Sebastian Ingrosso – Leave The World Behind (Original Mix)
14. Danny Tenaglia & Celeda – Music Is The Answer (Gabriel Vezzola Mix)
15. Tiesto – Flight 643 (Laidback Luke Bootleg) /w Daft Punk – Harder Better Faster Stronger (Acapella)
16. Sebastian Ingrosso vs. MGMT – Kidsos
17. Faithless – We Come One (ID Remix)
18. Temper Traps – Sweet Disposition (Axwell & Dirty South Remix)
19. Daft Punk – One More Time (Philip Jensen Aerodynamic Mix)
20. Sebastian Ingross & Dirty South – Meich
21. Sebastian Ingrosso, Dirty South, David Guetta Feat. Julie McKnight – How Soon Is Now (Original Mix)
Jak wyraźnie widać, poza trzema premierowymi kawałkami Ingrosso solo lub z innymi, mieliśmy tu do czynienia z prawdziwym festiwalem przebojów, prawie jak „Greatest Club Hits of All Time”. Na pewno wielkim atutem Ingrosso za konsoletą jest jego zdolność do interakcji z publicznością, on po prostu szaleje cały czas i idealnie nakręca klubowiczów. W związku z zatrzęsieniem hitów, reakcja na właściwie każdy wchodzący numer była więcej niż euforyczna. Sebastian to prawdziwe imprezowe zwierzę, nie potrafi ustać w miejscu nawet przez krótką chwilę.
Następnie w Amsterdam Arena za konsoletę wyskoczył Mr White. Świetny element promocyjny – prawie wszyscy przed imprezą zastanawiali się któż ze znanych didżejów to będzie i kiedy odsłoni swoją twarz. DJ ten jednak przez cały występ nie zdjął maski, co zapewne powtórzy się na kolejnych edycjach, przez co klubowicze z całego świata będą mieli o czym rozmawiać. W sieci pojawiły się głosy, że to ulubieniec Duncana z ID&T znany jako De Man Zonder Schaduw, ale trudno mieć tu pewność. Jego występ był kontrowersyjny nie tylko ze względu na maskę – przede wszystkim Mr White zagrał zupełnie inną muzykę niż wszyscy inni, może nawet w całej historii Sensation. Postawił na klimatyczne, progresywne dźwięki z elementami techno czy progressive house. Osobiście byłem zachwycony, ale nie brakowało opinii, że jego set był bez energii. Na pewno była to mieszanka dla bardziej wymagających, bardzo wkręcająca i intrygująca. Z bardziej znanych tematów był „Man with a red face”, pięknie zmiksowany z „Klezmer” Reggaedelica ft. Pizeta, w którym to również królują instrumenty dęte. No i wielke dzięki za „Dark Flower” w wersji Voorna i „Sky & Sand” Kalkbrennera! Miałem wrażenie, że część publiki była jednak w pewnej konsternacji, nie tylko z powodu muzy, ale też zapewne przez ciągłe oczekiwanie „Kiedy wreszcie zdejmie maskę?!”. Nie zdjął…
Polscy klubowicze, których w Amsterdamie było sporo, najbardziej czekali na Sandera van Doorna. Ten potrafi zatrząść parkietem z pomocą ostrych motywów i potężnych beatów. Poza typowymi dla siebie brzmieniami, sięgnął też po remix Marka Knighta dla Faithless czy „Tetris” Electrix. Były najnowsze dzieła Randy Katany i Chuckiego, poza tym kilka remiksów Sandera dla znanych światu wykonawców – The Killers, Sia, Robbie Williams. Pod koniec jeszcze jeden rockowy temat Kings of Leon w wersji Ali Wilson, plus Pryda, dwa razy Afrojack… Miałem wrażenie, że mimo późnej pory klubowiczów wcale nie ubyło – Sander jak zwykle z szerokim uśmiechem miażdżył do samego końca, do punktualnie godziny 6. Po jego występie tysiące ubranych na biało ludzi przed Amsterdam Arena czekało na upragnione autobusy – podróż taksówką do centrum miasta musiałaby kosztować majątek! Kilkanaście minut przed siódmą udało mi się załapać do jednego z busów i dzięki temu wylądować szczęśliwie w okolicach mojego hotelu. Kamień spadł mi z serca, bo już się bałem, że będę musiał położyć się na trawniku przed stadionem i czekać, aż ekipa jadąca do Polski mnie stamtąd zabierze…
Wróćmy jeszcze na chwilę do wrażeń Dominika: „Odkąd wróciłem w niedziele rano, nie mogę przestać przypominać sobie jak rewelacyjnie było w Amsterdamie. Kiedy wszystkim opowiadam jaki wypas tam był, to nie mogą mi uwierzyć (zresztą ja sam w to nie wierzę). W każdym bądź razie zaczynam wypytywać ludzi kto jest chętny na wycieczkę do Holandii 🙂 Impreza jak dla mnie była rewelacyjna, muzycznie idealnie trafiona w moje gusta – mam nadzieję, że w Polsce wypadnie to co najmniej tak samo, a co do laserów to zanim się pojawiły to rozmawialiśmy o potężnym laserze na EOL, a wydaje mi się, że te były podobnej mocy i to cztery. Ogólnie zauważyłem, że panuje tam inna mentalność ludzi, o ile u nas przykładowo na eventy jeżdżą w większości fani muzyki klubowej, to tam ludzie chodzą na imprezy żeby przyjemnie spędzić czas, dlatego średnia wieku jest wyższa niż u nas co przyczynia się także do wyższej kultury”.
Nie da się ukryć, że zobaczyć oryginalne, amsterdamskie Sensation na żywo to przeżycie, jakich mało i nic dziwnego, że na imprezie znajduje się wiele osób, które niekoniecznie śledzą muzyczne nowości i są wkręcone w muzykę klubową. To prawdziwe muzyczno-audiowizualne święto, wydarzenie wielkiego kalibru – to, że ID&T udało się wyprzedać dwa wieczory z rzędu mówi samo za siebie. Myślę, że już powinniśmy zacząć odliczać do pierwszej po amsterdamskiej edycji Wicked Wonderland, która przypomnijmy odbędzie się w Polsce. Powtórzę: potężne dekoracje na potężnym holenderskim obiekcie wyglądały okazałe, trudno wręcz sobie wyobrazić jak to wypadnie w dużo mniejszej Hali Stulecia. Na pewno jeszcze lepiej! Gabaryty wrocławskiej hali są w tym przypadku atutem. Do tego nowa koncepcja Megamixu, a także składu didżejskiego, który podczas całego światowego tournee ma być bardzo podobny: Erick E, Sebastian Ingrosso i Fedde Le Grand mianowani zostali rezydentami Wicked Wonderland, choć poza nimi line-upy będą się różniły.
Przedstawiciele ID&T na konferencji prasowej opowiadali, że od tego roku muzyka staje się ważniejsza, wspominali o zlekceważeniu jej w poprzednich sezonach na rzecz show. Nie obawiajcie się jednak – nie oznacza to, że koncepcja Wicked Wonderland nie kładzie na łopatki, taka marka jak Sensation nie może sobie pozwolić na zaniechania w tym względzie, więc spodziewajcie się we Wrocławiu bardzo mocnych wrażeń! Co więcej – przez najbliższe 12 miesięcy nie odbędą się edycje na Łotwie, Litwie, Ukrainie, w Austrii czy Szwajcarii i ID&T zapowiada, że w najbliższych latach nie będą dorzucać kolejnych miejsc, zamiast tego skupią się na już działającej grupie współpracowników, w tym edycji w naszym kraju. Wszystko więc wskazuje na to, że do Wrocławia mogą zawitać klubowicze ze wschodu i nie tylko – ekspansja Sensation na świat została na razie wstrzymana. Cieszmy się zatem, że w Polsce nic pod tym względem się nie zmieni, MSM Events wciąż mają błogosławieństwo swojego holenderskiego partnera, na początku października w Hali Stulecia we Wrocławiu pierwsza nie-holenderska edycja show Wicked Wonderland! Do zobaczenia!
Tekst: Marcin Żyski, Dominik Mr.Blank
Foto: ID&T
Przypomnijmy, że bilety na polską edycję Sensation 'Wicked Wonderland’ są już do nabycia w bileterii FTB.pl