Sander Kleinenberg ma za sobą wiele lat doświadczenia DJ-skiego, które skrzętnie wykorzystuje w swoich jedynych w swoim rodzaju audiowizualnych setach. Całkiem niedawno miała miejsce również premiera jego albumu o niezrozumiałym dość tytule „5K”. Okazuje się, że nie jest aż tak tajemniczy, jakby się na pierwszy rzut oka wydawało – o nim i nie tylko: Sander Kleinenberg!
Masz
za sobą całkiem sporą karierę. Jakim rodzajem DJ-a chciałeś
zostać, gdy zacząłeś, jakim się stałeś; czego się nie
spodziewałeś?
To
dobre pytanie. Cóż – chciałem zostać znanym w amsterdamskim
Roxy Dj-em, grając obok takich ludzi jak Remy, Dimitri i Marcello,
którzy byli holenderskimi supergwiazdami we wczesnych latach
dziewięćdziesiątych i w ich środku. Teraz, patrząc wstecz,
prawie wszystko, co przydarzyło mnie się, jest jedną, wielką,
fantastyczną i niesamowitą podróżą, która pokazała mi
najdalsze zakątki świata i umożliwiła mi spotkać się i pracować
z niektórymi z moich bohaterów. Jestem, jak to mówią, prawdziwie
błogosławiony.
Nie
jesteś tylko kreatywną osobą, ale również biznesmenem. Która
wizja zaprowadziła cię na szczyt w muzyce klubowej?
Biznesmen?
Cóż, mój księgowy chyba by się nie zgodził, ale to co próbuję
robić, to pozostać skupionym, być oryginalnym i znaleźć własną
drogę. Lubię ryzykować i robić rzeczy, których nikt wcześniej
nie robił. Gdy pracuję na SVM – wideomikserze Pioneera – i mogę
zmiksować
dwie płyty DVD, nie mogę nie być trochę z siebie
dumny.
Muzyka
może być prosto z serca, ale pasja nie może zawsze pogodzić się
z aspektami komercyjnymi. Czy zawsze możesz pójść tak głęboko
jakbyś chciał?
To
bardziej publiczność dyktuje to, co robię. Jeśli jest wielka,
nie ma sensu grać naprawdę mglistego minimalu, a i tak nie
chciałbym tego robić. Jestem tam, by bawić ludzi, nie siebie, ale
gdy wszystko staje się bardziej intymne, jest wiele zabawy z tymi
niezrozumiałymi rzeczami. Może czasem problemem jest dokładnie to,
brak prawdziwego kierunku, z którego ludzie mnie znają, ale to
jedyny sposób, który mi pasuje. To podtrzymuje mnie zainspirowanego
i podekscytowanego. Jest mimo to kilka rzeczy, których nie robię –
nie gram bezdusznej, komercyjnej muzyki i rzadko kiedy lecę szybciej
niż 130 BPM – ale to jedyne ograniczenie, które na siebie
nakładam.
Czasem
grasz pół godziny jazzu na początku seta. Czy ma to związek z
koncepcją wniesienia przez ciebie na parkiety czegoś więcej niż
taneczne beaty 4/4? A może jest to zapowiedź, by zbudować jakieś
emocje?
Może
to być jedno i drugie. Czasem trzeba ostudzić ludzi po secie DJ-a
warm upowego, a czasem trzeba wyznaczyć własną podróż,
zabierając z nich energię. Uwielbiam budowanie setów od zera, to
nieco zapomniana forma sztuki. Wielu kolesi teraz po prostu nawala od
początku do końca. Ja lubię trochę gry wstępnej.
Nieustannie
pracujesz razem z wielkimi osobistościami w muzyce klubowej. Na
przykład podczas imprezy premierowej album 5K, grałeś obok Sashy.
Jak przygotowujecie się do takiej nocy?
Graliśmy
razem tego lata kilka razy i występujemy razem od wielu lat – więc
teraz przychodzi to w pewnym sensie naturalnie. Sasha i ja czasem
mamy całkiem interesującą chemię za deckami, co prowadzi do
zabawnych sytuacji. Jednak to nie zawsze działa…
Czy
jest jakieś wyjątkowe znaczenie nazwy twojego nowego albumu „5K”?
To
moje inicjały, używając 5 jako S. Ukradłem ten pomysł od
Deadmau5a, w pewnym sensie utorował drogę używaniu 5 jako S.
Pomyślałem więc, że dobrym pomysłem będzie użyć tego. W
marketingu jest nazwa na ten typ kradzieży, ale zapomniałem jaka.
Czy
5K jest preludium do nowej przyszłości muzycznej Sandera
Kleinenberga?
Tak
jest – służyć i chronić muzycznie wymagających!
Wielu
ludzi inspiruje się w życiu głębszą filozofią albo religią.
Czy też tak masz i jak wpływa to na twoją muzykę?
Wierzę
w energię. Energię słońca, księżyca, naszych oceanów, naszych
dni i nocy. Ale chyba każdy w to wierzy, prawda?
Jaką
wiadomość chciałbyś przekazać swoim fanom?
Bądźcie
pozytywni chłopcy i dziewczęta…
Wywiad przeprowadzono dla Laptoprockers.eu
|