RMI Trance Xplosion – Relacja FTB.pl
RMI Trance Xplosion 2006 skończyło się półtorej doby temu, a ja wciąż tam jestem. Wiele razy podczas tej nocy w Arenie cieszyłem się z faktu, że w odpowiednim czasie poznałem, doceniłem i polubiłem muzykę trance (wszelkie jej odmiany). Dzięki niej mogę uczestniczyć w tych wszystkich trancowych świętach, których – tak się pięknie składa – najwięcej jest teraz w Polsce! Jakiegoż pecha mają ci wszyscy, którzy nie wiedzą albo nie chcą wiedzieć o trance, a pod ich okna zjeżdżają co chwilę światowe znakomitości w tworzeniu i graniu tej muzyki. Nawet nie zdają sobie sprawy z tego, ile ciekawej muzyki i wrażeń im umyka – założę się, że gdyby nie uprzedzenia sporo by im się spodobało.
Każdej muzyki można sobie posłuchać w domu i odczuwać satysfakcję. Miłośnicy trance mają to szczęście, że specjalnie dla nich organizowane są całonocne wydarzenia pełne ich ukochanej muzyki w wykonaniu najlepszych! Nie da się ukryć, że trudno słuchanie w domu, samochodzie (czy nawet w przyzwoitym klubie) porównać do słuchania pięknych dźwięków w takich okolicznościach, które wysmażyła nam agencja Sense Music 11-go lutego. Potężne, czysto brzmiące nagłośnienie, perfekcyjnie współgrające z muzyką efekty świetlne i nie tylko – buchy ognia, tancerze, przebierańcy, konfetti, baloniki. Co do oświetlenia wspomnieć trzeba o pierwszym u nas wykorzystaniu specjalnych zestawów diod rozmieszczonych po bokach sceny, które robiły naprawdę duże wrażenie (zobaczcie na zdjęciach) i o 4 laserach, które wraz z podwieszonymi na sporych konstrukcjach światłami robiły co mogły, by tę noc sprawić jeszcze bardziej wyjątkową. Z uwag, które się nasuwały: być może ciut za często robiło się na sali całkiem jasno, ale za to reakcje operatora świateł na muzykę były niemal doskonałe – ogromne brawa za to. Plus także za realizację obrazu na wielkim telebimie nad sceną – z wyczuciem dozowane wizualizacje na przemian z bardzo wyraźnymi ujęciami zajętych swoją robotą didżejów i do tego duża dawka pozytywnie nastrajających kolorów.
Muzycznie miłośnicy muzyki trance musieli być zachwyceni. „Carnival of Love” zaczął się od bardzo dobrze ocenionego seta Turbo vs Ando. Występu Mr Sama niestety nie słyszałem, wśród tych co byli panują różne opinie – są narzekania, ale są też zachwyty. Nastepnie na scenie pojawili się Kyau vs Albert – mistrzowie delikatnej i wysublimowanej odmiany muzyki trance zza naszej zachodniej granicy – i to dosłownie: mieszkają 20 km od Zgorzelca. Armin Van Buuren od początku wspiera tych panów prezentując ich muzykę w swoich setach – w Arenie grali dość wcześnie, ale nie narzekali „Bardzo się cieszymy, że tu jesteśmy” – powiedział mi potem Ralph Kyau. Zagrali oczywiście ich własne perełki „Made of Sun” i „Kiksu”, odbyła się też pierwsza tego wieczoru prezentacja znakomitego „Tracking treasure down” Gabriel & Dresden.
Angelo Mike (fot.) tym razem postawił na nieco cięższy repertuar niż przed Tiesto we Wrocławiu – część publiczności była zachwycona, część trochę wybrzydzała – mnie osobiście ostatnimi utworami Jarek (A.M.) zaczarował zupełnie. Podczas końcówki jego seta miałem wrażenie, że mamy do czynienia z punktem kulminacyjnym wieczoru i chyba dobrze, że czołowy nasz DJ nie dubluje innych światowych gwiazd i nie gra tych samych utworów, które „właśnie się gra na świecie”.
Irlandzki duet Agnelli & Nelson większość znała tylko z jednego numeru „Holding onto Nothing” i to w remisie Paula Van Dyka, więc nie do końca było wiadomo jaką muzykę zagrają i jak to zostanie przyjęte. Teraz już wiemy, że wielu to właśnie tych panów ocenia jako główną gwiazdę wieczoru czyli autorów najlepszego seta. PVD w tym przypadku to dobry trop – Agnelli & Nelson zaserwowali nam trance bliski temu, z czym kojarzymy najlepszego w tej chwili didżeja świata. Zupełne szaleństwo zapanowało pod koniec ich występu, kiedy oprócz odśpiewania „Holding onto Nothing” powietrze przeszyła niesamowita wersja „Where the streets have no name” Nu NRG z repertuaru U2 (z oryginału pozostawiono tu tylko przestrzenny motyw gitarowy i uzupełniono przestrzenią klawiszy), potem mashup czyli połączenie dwóch znanych kompozycji: „Flight 646” Tiesto i „Age of Love” Age of Love i zupełnie na koniec dokładnie to samo co na koniec swojego seta w Kołobrzegu zagrał Johan Gielen czyli transowy house – The Killers w remiksie Jaquesa Lu Conta.
Film z Tiesto CEE Tour we Wrocławiu wywarł mieszane wrażenia, wg. mnie we Wrocławiu było po prostu dużo lepiej, niż pokazano to na filmie.
Blank & Jones zaczęli chóralnym intrem, po którym nastapiło ich najnowsze dzieło „Revealed”. Grali cały czas obaj, zmieniali się po każdym utworze, co chyba tym razem nie wpłynęło dobrze na ich seta. Piszecie na forum, że Was uśpili – mnie raczej zdezorientowali – po ich 2-godzinnym secie nie wiem właściwie jaką muzykę gra w tej chwili duet Blank & Jones : niemiecki trance (jak na początku i wiele razy później) czy holenderski techno-trance (jak „Perfect Silence” w remisie E-Craiga czy M.I.K.E.’a „Strange World” w wersji Filterheadz).W połączeniu ze starymi hiciorami jak „DJ Culture”, a przede wszystkim „NightFly”, mieszanka staje się aż za bardzo zróżnicowana – ale może się czepiam.
Nie każdy set musi być złożony w całości z utworów do siebie stylistycznie pasujących – set Pieta z Rank 1 też nie był spójny,ale w tym przypadku działał element zaskoczenia. Konia z rzędem temu, kto spodziewał się TAKIEJ muzyki od Rank 1. Było „Awakening” i „Airwave”, był remix Mr Sama, był Octagen. I to chyba wszystko, co można było przewidzieć! Spodziewałem się brzmień a’la „Beats At Rank1dotcom”, ale nic takiego się nie stało. Najpierw szok w postaci elektro-housu : David Amo i jego „Electronic Elektro” i Mode Hookers „Breathe”(ale tu w wersji Sandera Van Doorna). Co zdarzyło się potem, przeszło najśmielsze oczekiwania – chyba nie tylko moje. Dziwne rytmy, dziwne dźwięki. Gdy rozmawiałem z połową duetu Rank 1 przed setem, wspominał coś o „dark trance”, ale to było dużo więcej – połamane rytmy, połamane motywy – co ciekawe, nawet w najbardziej ekstremalnych momentach cała Arena wyglądała na zachwyconą, a Piet pokazywał, jak się ruszać do tych niesamowitych dźwięków.
Gdy przed piątą zaczynał Ronski Speed, parkiet był jeszcze pełny. Ronski zagrał dużo pięknego trancu, z którego jest znany, ale nie tylko. Główną cechą jego seta były wokale, których ilość w tym jednym secie była większa, niż we wszystkich poprzednich razem wziętych. Aktualne propozycje Above & Beyond, Gabriel & Dresden i Dogzilli, ciekawe remiksy „Silence”, „Sattelite” plus kilka jego własnych produkcji i remiksów i kilka niespodziewanych, cięższych psychodelicznych momentów złożyło się na bardzo dobry set i zgadzam się z wieloma z Was, że trochę szkoda, że nie usłyszeliśmy Ronskiego np po pierwszej godzinie Blank & Jones.
Peter Pain zaczął od Mike’a Foyle’a i do końca seta było bardzo ciekawie i wciągająco. Jak właściwie podczas całej tej pełnej wrażeń nocy. Zgadzam się z wszystkimi, którzy piszą, było to niezwykłe widowisko na światowym poziomie. I cały czas cieszę jak dziecko (jak jeden z forumowiczów, który tak cieszył się przy „Mind of the Wonderful” Blank & Jones) że takie muzyczne święta się zdarzają i że mam okazję bywać w samym środku całego zamieszania. Tylko będąc w środku można to poczuć i zrozumieć. Do następnego razu.
tekst: Marcin Żyski – zokratez
foto: Krzysztof Tarkowski – krzysztofkt